Ja jestem dzieckiem, które niejako z przymusu zostało wychowane bez telewizji. Tzn. na początku telewizor był, ale jak miałam ok 3-4 lat to się zepsuł, nie było obrazu, tylko głos, potem i to padło. Wtedy były takie czasy, że moich rodziców nie stać było na nowy telewizor, więc słuchałyśmy z siostrami przez wiele lat audycje na dobranoc "Radio dzieciom" w pierwszym programie polskiego radia o 19.30. Tam czytali bajki, między innymi "Braci Lwie Serce" i moją ukochaną bajkę na podstawie książki Michael Ende "Momo" (przerrrażżająca
historia o złodziejach czasu i o dziecku, które przywróciło go ludziom skradziony im czas), "Dzieci z Bullerbyn", "Czarnoksiężnika z Krainy Oz". Pamiętam, że te słuchowiska powtarzały się co roku a my z niecierpliwością czekałyśmy na kolejną powtórkę "Momo"... Mój Tato nawet nagrywal je na kasetę, żebyśmy mogły słuchać, kiedy chcemy. Kapitalnie ćwiczy wyobraźnię. Poza tym to własnie te słuchowiska sprawiły, że wcześnie sięgnęłam po książki Astrid Lindgred no i oczywiście po "Momo".
Natomiast co do telewizji... Po raz kolejny zobaczyłam telewizję gdzieś w wieku 14-15 lat i ... po tak długiej przerwie byłam nią po dziecięcemu zafascynowana. Na początku nie umialam sobie poradzić z tą hipnotyzującą własnością kolorowego ekranu i lubiłam oglądać wszystko jak popadnie, a przed wszystkim reklamy, wszystko kolorowe, co się rusza, seriale, dzienniki, wszystko. Uwielbialam to wpatrywanie się w ekran i nie potrafiłam zupełnie odróżnić tego, co watrościowe, od tego, co jest śmieciem i nie jest przeznaczone dla naszych oczu. Oczywiście Rodzice starali się to kontrolować, ale ta"fascynacja" telewizją trwała naprawdę długo. Z perspektywy czasu oceniam ją jako trochę "niezdrową", urok nowości też zrobił swoje. Do dziś ja chętniej oglądam tv, niż mój mąż na przyklad.
A co do tych słuchowisk... nadal lecą, w soboty jest zawsze "Supełek". Jedne lepsze, inne gorsze, ale czytują nadal od czasu do czasu różne opowieści.