przez kartofelka » 30 sierpnia 2004, o 08:44
hm.. pojęcie "długo czekać" jest względne...no , ale...skoro się "doczekałaś" to znaczy, że Bóg wynagrodzi ł Twoje zaufanie do Niego, tak? czyli ja po prostu nie zasługuję na nikogo ...no tak, faktycznie mam problem z zaufaniem do Boga...czasem mi sie wydaje, że potrafie..
a czasem, ze sie Go boje..że boje sie tych Jego planów..albo, że nie ma żadbych "planów", a wszystko polega na przypadku...trudne dla mnie to zaufanie, bo ono oznacza takią zgodę na wszystko..nawet cos najgorszego..nie będe tu przeprowadzac znowu analiz, ale chyba nawet wiem skąd wynika ten brak zaufania...to też taki "nabytek" z dzieciństwa i spraw niezależnych...może w związku z tym często widzę w Bogu wroga a nie sprzymierzeńca...szczególnie w tym jednym temacie...bo w innych dziedzinach życia tak nie jest...może dlatego, że najtrudniej jest tam, gdzie nam najbardziej zależy ?
ale nie chce sie usprawiedliwiać..tylko zastanawiam się, jak mam w sobie sama wyrobić to zaufanie i czy faktycznie na spotkanie kogoś i na miłość trzeba zasłużyć...
no właśnie..może to kwestia w ogóle patrzenia na Boga...piszesz Allunia, że w czasie smutku zwiększałaś swoje prośby...no właśnie..a ja w takich chwilach to mam bardziej wrażenie, że Bogu to jest obojętne i może w ogóle moje prośby w tym kierunku nie są Mu miłe...albo, że już sobie coś postanowił i nic tu nie pomoże mój płacz i tak, albo że tak musi być bo nie ma innej możliwości, że nawet Bóg nic nie poradzi na to...no i wpadam w takich momentach w małą rozpacz..i w gniew...potem znowu "dochodzę do siebie" i sobie uświadamiam, że to bez sensu, przecież Bóg jest dobry itd..
po czym staram sie wzbudzic w sobie to zaufanie i nawet czasem mi sie zdaje, że już jest dobrze..ale za jakiś czas historia znowu sie powtarza...
i nie wiem, co mam z tym zrobic....
nie dopadały Cię w podobnych chwilach Allunia takie myśli, że Bóg "zdecydował" innaczej, niż byś chciała ? a modliłaś się wtedy o spełnienie woli Boga w swoim życiu, czy o spotkanie kogoś ? a jeśli modliłaś się o to drugie, to nie bałaś się, że może Bóg woli żebyś była sama? czy Twoje zaufanie w to, że Bóg da Ci to, co najlepsze polegało na tym, że ufałaś, że w końcu kogoś poznasz, czy raczej na tym, że może dać Ci cokolwiek, nawet coś czego sobie nie wyobrażasz ani nie pragniesz, ale co może być dobre np. ze względu na Twoje zbawienie po prostu...a wcale nie musi być miłe ani zgodne z Twoimi marzeniami i pragnieniami...bo przecież skoro cierpienie przybliża do Boga, to może Jemu nie zależy na tym, żebys była szczęśliwa tu na ziemi? i może wykorzystuje te momenty, kiedy nam jest żle, żeby sie do Niego zwracać ?..eh..nie wiem, może za dużo nad tym czasem myślę i dochodzę do dziwnych wniosków...i sama juz sie w tym plącze...bo rozumowo to chyba nigdy nie dojde do pełnego zaufania...
ostatnio staram się po prostu mówić Bogu jak jest i o moich pragnieniach- tak bez emocji, nie chce Go prosic, bo nie wiem, czego On dla mnie chce a głupio prosić o cos, czego On może nie chce mi dać...nie wiem, czego moge oczekiwac...czy w ogóle czegoś...może faktycznie w moim przypadku nie ma nikogo z kim tak byśmy do siebie "pasowali", żeby się uszczęśliwić...