Po wielu poszukiwaniach odpowiedniego grona dyskutujących znalazłam wreszcie to forum. Niedługo minie dwa lata od ślubu. Czas adwentu był dla mnie bardzo intensywny, ponieważ od jakiegoś czasu myślimy nad rozpoczęciem intensywnych starań o poczęcie dziecka. Modliłam się do Matki Boskiej, bym tak jak ona mogła powiedzieć "Fiat!" Jednak nie mam pracy, bo od stycznia wróciła osoba, którą zastępowałam. I mimo, że odważnie wchodziłam w Nowy Rok z mocnymi postanowieniami, to jest coraz gorzej.
Pozytywne jest to, że nie mam nad sobą szefowej, która wykorzystywałaby mnie i obarczała nieustannie dodatkową pracą oraz grona biurowych koleżanek, które mierzyłyby moje kilogramy i oceniały czy mi bioderka urosną i plotkowały, że jestem w ciąży, czego niestety doświadczyłam, jak wyszłam za mąż.
Bardzo chciałabym mieć dziecko, jednak pragnę dla niego dobra. Chciałabym dać mu przynajmniej tyle, ile dali mi moi rodzice. Dać mu nie tylko życie, ale perspektywy. Świat jest jednak tak kruchy, a to nasze życie doczesne takie marne, że budzą we mnie obawy, co do przyszłości. Ponadto jako ciężarnej bezrobotnej nie przysługuje mi za wiele. Nie mogę się zarejestrować w UP, ponieważ dostaję drobne zlecenia od czasu do czasu, które niestety nie wnoszą wiele do domowego budżetu. Rodzinę mamy daleko, a w mieście zostaliśmy po studiach, bo pojawiła się praca.
Może nie jestem pierwszą, która ma wiele obaw i wierzę, że gdy spojrzę wstecz za kilka lat wpis ten obudzi uśmiech. Dlatego, proszę napiszcie czy mieliście jakieś wątpliwości. Wiem, Tomasz ze mnie, ale serce i rozum to nie są u mnie kompatybilne

Wybaczcie, jeśli ten post wyda się Wam bełkotem i dziękuję za odpowiedzi.
