przez Martuś » 11 kwietnia 2006, o 12:08
Niezapominajka, co u Ciebie?
Bardzo dawno nic już nikt tu nie napisał... Zwłaszcza Ty. Poruszyły mnie bardzo Twoje słowa i Twoje problemy. Jak Wam się teraz układa? Czy mąż nadal dba o Twoje potrzeby?
Rozmowa to podstawa. My jesteśmy wałżeństwem niecały rok, ale juz się o tym przekonałam. Bardzo dużo kobiet widzi mężczyzn jako swoistych brutali. Nie iwme, dlaczego. Może to nam wmawia kultura. Lecz jeśli tak ich widzimy (nieświadomie!), to tak też ich traktujemy - Twoje słowa, że on jest za dużym konserwatystą itp. A gdy ich tak traktujemy, to oni tak się zachowują... Proste. Same nie dajemy im szansy być lepszymi niż nam się zdaje! Ja już wielokrotnie byłam zaskoczona tym, jak mojemu mężowi zależy na tym, żeby to mnie było dobrze, jak nawet on sam nie potrafił przeżyć orgazmu, widząc, że ja nic nie czuję... A wydawało mi się, że zależy mu tylko, żeby jemu było dobrze. Bo to dobry chłop, ale chłop!
Chciałm tez coś napisać o "wmawianiu sobie, że teraz będzie dobrze". Na rekolekcjach pewien ksiądz zankomicie nam opisał szatańskie sidła, w które wpadamy właśnie dlatego, że chcemy być dobrzy... Otóż szatan nas kusi, w końcu grzeszymy (to była też mowa o różnych uzależnieniach, także o masturbacji), wpadamy w "zaklęty krąg". Ale jest nam z tym źle. Odnajdujemy w sobie siłę by się podnieść. Idziemy do spowiedzi i wracamy z duszą lekką jak piórko. I wierzymy, że to był ostatni raz. UWAGA! To jest właśnie szatański podstęp! Nie uda nam się od razu wyrwać z sideł uzależnienia czy choćby "powszedniego" grzechu. Jesteśmy zbyt słabi. Ale szatan właśnie nas podkręca, żebyśmy - niby to dobre, spójrzcie, co za przewrotność! - wierzyli, że damy radę, juz sie nie damy zniewolić. Co więcej, żeby nas w tej wierze utwierdzić, szatan początkowo nam pomaga - tzn. nie kusi nas. A jak już jesteśmy pewni, że sobie poradziliśmy ze swoją słabością, on znów zaczyna działać, jeszcze mocniej niż poprzednio. znów wpadamy w ten sam grzech, jeszcze głębiej. Ale czujemy się o wiele słabsi niż poprzednio. I to jest jego zwycięstwo! Prawdopodobnie po którejś takiej porażce się nie podniesiemy, powiemy: tyle razy próbowałem i nie potrafię z tym walczyć! Jestem strasznym grzesznikiem.
Myślę, że chodzi o pokorę. Bóg przebacza nma grzechy, a my powinniśmy powiedzieć: Panie Boże, tak bardzo chciałbym już tego grzechu nie popełnić, ale jestem za słaby. Sam nic nie dokonam. Ty mnie wspieraj!
Bo tylko Bóg ma władzę uwolnić nas z sideł grzechu. A nie my sami, nawet naszymi najszczerszymi chęciami.
To brzmi może absurdalnie, ale jest w tym głęboki sens. Musimy być świadomi własnej słabości. Tego, że po wspaniałej spowiedzi upadniemy jeszcze nie raz - bo czy jest inaczej? Komu udało się nie przyjść do konfesjonału już drugi raz z tym samym grzechem, choćby drobnym? Myślę, że nie ma takich ludzi. Więc jeśli tak trudno pozbyc się drobnego grzechu, to o ile trudniej musi być z grzechem "nałogowym"? Musi być! Bądźmy tego świadomi. I polecajmy się Panu Bogu, Jego pomocy, ale i Jego miłosierdziu. Bez Niego nic nie możemy uczynić.