Witajcie.
Zagadnienie, o którym chciałabym z Wami porozmawiać - jak w temacie.
Będę bardzo wdzięczna za podzielenie się, rady,przemyślenia na ten temat Was wszystkich, a nade wszystko małżeństw z dłuższym stażem.
My jesteśmy 3 lata po ślubie, około 7 razem. Nasz związek to owoc naprawdę dużego i dobrego uczucia. Wiele razem przeszliśmy chwil bardzo trudnych i pięknych, w naszym związku właściwie nigdy nie dochodziło to kłótni, braku życzliwości, obrażania się itp. Nie dlatego, że dusiliśmy coś w sobie, po prostu - z miłości do drugiej osoby i niechęci do zranienia jej.
Myślę, że jesteśmy dość wyjątkowym przypadkiem, bo tak jak w większości par ten okres "zakochania" i patrzenia przez różowe okulary, ale nie tego głupkowatego, a tego wynikającego z naprawdę silnego uczucia, trwa jakiś rok, dwa, trzy, tak u nas trwał właściwie do ubiegłego roku. 6 lat przez które nie powiedziałabym o mężu złego słowa i w ciągu których nie byłam w stanie wymienić Jego żadnej wady. Serio
No ale trochę czasu minęło, staliśmy się rodzicami dwóch małych bąbli (2 lata i 10 mcy) i jak to powiedział mi ktoś ostatnio "przeszliśmy na normalny tryb". W związku z dwójką malutkich dzieci rok po roku w domu jest spory chaos, zmęczenie, nierzadko bałagan, hałas, płacze. Oprócz tego wiadomo - obowiązki jak w każdym domu - opłacanie rachunków, gotowanie, mały remont w łazience, tu trzeba coś wymienić, tam pojechać i załatwić w urzędzie. Samo życie.
No i pojawia się zmęczenie, czasami b duże, nerwy. A co za tym idzie jakieś wzajemne pretensje, sprzeczki, niedomówienia.
U nas jest tak, że to mąż pracuje od rana do 18, ja jestem w domu z dziećmi.
Ta sytuacja, tj to że zajmuję się dziećmi, a nie pracuję, odpowiada mi i jest moim wyborem - choć nie ukrywam że chciałabym jakoś w obecnej sytuacji dorobić (w domu) bo nie czuję się najlepiej wydając dużo, a nie zarabiając nic. Ale to osobny temat.
Od jakiegoś czasu widzę, że tych niedomówień między nami, wzajemnych pretensji, nerwów, jest coraz więcej. Bardzo mi z tym źle, zważywszy na to, do czego nasz związek mnie przyzwyczaił. Nie oczekuję sielanki ale czuję, że powinnam coś zrobić. Dlatego zwracam się do Was o rady.
Generalnie to ja w domu i wokół domu robię prawie wszystko. Zarządzam domem tj decyduję że trzeba kupić nowe szafki do pokoju dzieci, wyprać firanki, oczywiście gotuję (choć nierzadko mi się to nie udaje i coś kupujemy), robię pranie, którego jest bez przerwy masa, dbam o porządek w domu, organizuję przyjęcia np urodzinowe, wywołuję zdjęcia, kupuję dzieciom ubranka, zwykle też mężowi, prasuję, karmię, przewijam itd.
Efekt jest taki, że nierzadko o 21-22 po prostu padam na twarz i zasypiam chwilę po tym jak siądę na kanapie (naprawdę ani w głowie mi wtedy współżycie) albo kończę prace jeszcze później.
Nie mam specjalnie siły nawet poczytać.
Mąż po powrocie z pracy też oczywiście jest zmęczony (pracuje umysłowo). Robi zakupy (ja robię listę), czasami wykąpie sam dzieciaki (albo robimy to razem), czasami któregoś nakarmi, jak jest coś technicznego do zrobienia typu złożyć szafkę z ikei, robi to, choć zwykle muszę mu wiercić o to dziurę w brzuchu dzień w dzień co też jest powodem kłótni.
Generalnie chodzi o to, że czuję się przemęczona i coraz częściej mam wrażenie że "wsystko jest na mojej głowie". Co kupimy mamie na prezent, jaki kolor zasłonek do sypialni, jak przyhcodzą goście też oczywiście ja wszystko organizuję, szykuję, przyrządzam. Sprawia mi to dyskomfort i coraz częściej się wściekam, że On nie wie gdzie leżą pieluchy dzieci, że pyta w co ubrać małego i gdzie są ubranka (jak wychodzimy na spacer ja je wyjmuję, a on ubiera jedno dziecko), albo że niektóre rzeczy które miał zrobić nie robi miesiącami - przymocować szafę do sciany, wymienić pilota od tv i inne takie.
Jak mu o tym przypominam to jest zły, że "wydaję mu polecenia".
Zostawia wszystko "na póżniej", ostatnio nie odnosi nawet talerza po obiedzie.
Kurcze, nakręciłam się trochę, myślę że już rozumiecie o co chodzi.
Co gorsza myślę, że sama jestem sobie winna takiej sytuacji bo jestem osobą baaaardzo niezależną, mam wrażenie że sama najlepiej dam sobie ze wszystkim radę, lubię swoje obowiązki wykonywać samodzielnie, albo ewentualnie przygotować komuś innemu ich listę do realizacji
Takki typ lidera samotnika, praca zespołowa mnie dekoncentruje.
No i jestem w sytuacji troszkę patowej - bo z jednej strony mam pretensje do męża, że "wszystko jest na moje głowie" i że jest leniwy, powolny (ja działam szybko i szybko podejmuję decyzje - choć czasem za szybko, ma to dobre i złe strony), a z drugiej strony sama tą sytuację powoduję.
Wyjścia mam takie - robić to wszystko nadal, albo nawet jeszcze więcej i przyjąć, że ja jestem od domu, a mąż od pracy i się z tym pogodzić i przestać się wściekać, albo próbować coś zmienić. Tylko co. I jak.
Wiem, że trzeba rozmawiać, ale żeby rozmawiać musze mieć jakiś plan działania, pomysł, argumenty, bo nasze rozmowy pt "czuję się przepracowana i wkurza mnie że robisz za mało w domu" (wiem, że to psychologiczny nietakt) nie odnoszą żadnego skutku, albo pomagają na 2-3 dni i znowu wszystko wraca do porządku. Po porannym śniadaniu meża w kuchni wszystko porozwalane, narzędzia w skrzynce wkorytarzu czekają na schowanie, a ciuchy na wypranie w koszu.
Wiem, że mój problem jest tak typowy, że aż może zabawny, ale pomóżcie proszę bo mi nie jest do śmiechu. Chcę, żeby nam się udało.