Bright, może masz i rację, nasz problem zamknął się w błędnym kole.Czas potencjalnie płodny próbowaliśmy układać na dwa sposoby:
pierwszy - to pieszczoty( oczywiście do pewnego momentu)gesty, przytulania.Efekt? Ja -ok, mąż ( który przejawiał zawsze o wiele większą potrzebę na zbliżenia niż ja) nie za bardzo, no bo tak dobrze się zapowiadało i taki rozochocony, a tu nic z tego ( przepraszam za takie prozaiczne określenia);w III fazie - z mojej strony prawie zupełny brak energii w tym kierunku, więc ja-sfrustrowana, mąż oczywiście też;
drugi sposób- wszystko byle nie cielesność; rozmowy , inne sprawy na głowie, w łóżku książka i sen.Efekt? ja zapominam w ogóle o seksie( i
nawet czasem zdaje mi się,że można z tym żyć - ale to jest niebezpieczne myślenie), mąż czeka na III fazę i znowu nic...., ale czeka, nie wymusza, z czego w sumie jestem zadowolona, bo strasznie mi przykro mówić mu,że tym razem nic z tego, może jutro....i na nic zdają się tłumaczenia,że to nie jego wina, że ja go nie odrzucam tylko ten mój organizm taki uparty.
No i co tu lepsze?
Czy czas na dziecko?jak sugeruje NB
Zdrowy rozsądek mówi, że już nie ( ale wiadomo jak to bywa
)zbyt wiele ważnych problemów się nazbierało ( i zdrowotnych, i bytowych, i z pracą
)
19 lat temu,kiedy chodzilismy przed ślubem do Poradni Życia Rodzinnego
uczono nas metody objawowo-termicznej(Billingsa), a z tematu- hormony, spirale itp. przedstawiono nam ich szkodliwość na zdrowie, co definitywnie utwierdziło nas w przekonaniu,że oczywiście będziemy żyć i się stosować do npr( oczywiście wówczas taka nazwa nie funkcjonowała w "obiegu).Byliśmy święcie przekonani,że Kościół jest przeciwny antykom właśnie z powodu ich szkodliwości i nawet przez jakiś czas myśleliśmy,że prezerwatywy można stosować, bo przecież nie szkodzą ( wiem,że dla Was to pewnie niepojęte, ale byliśmy młodzi, na Poradni nikt nawet nie wspomniał o prezerwatywach), dopiero po rozmowie z pewnym księdzem nas oświeciło w tej materii.
Nasze pożycie rozkładało się na dwie fazy:przed- i poowulacyjną ( a nie trzy ), w czasie kiedy nie byliśmy pewni co do objawów( a nie chcieliśmy dzidziusia)nasze zbliżenia ograniczały się do zaawansowanych pieszcvzot i nawet nam do głowy nie przyszło,że takie niepełne zbliżenia są w zasadzie grzeszne i nie powinno do nich dochodzić.Wyobraźcie sobie,że nie miałam pojęcia o grzeszności takiego poczynania do czasu kiedy miałam możliwość wejścia do internetu i znalazłam strony o temetyce npr, gdzie doczytałam się takich spostrzeżeń( a było to nie dalej, jak 4 lata wstecz). Przyznam,że trudno mi się pogodzić z tym, a jeszcze trudniej mojemu mężowi, który uważa,że przecież sie kochamy, nasze zbliżenia( nieważne czy pełne, czy pieszczoty niekończące się tam gdzie trzeba) są i były pełne miłości i szacunku, nie stosujemy antykoncepcji- więc nie potrafimy tego zrozumioeć, mimo,że przeczytałam to forum wszerz i wzdłuż.
Mimo naszych wątpliwości postanowiłam,że sprobujemy żyć według "czystego" npr, bo przeczytałam ile dobrego wniesie w życie taki właśnie styl.Niestety mój mąż mimo,że się zgodził na moją " wersję", to za nic nie jest do niej przekonany, bo uważa,że dzielę włos na czworo i skupiam się na takich szczegółach, a powinnam mieć dobro nasze jako małżeństwa na pierwszym miejscu. Wg niego nasza "pierwotna wersja" życia intymnego była dla nas dobra, a teraz wszystko nam się rozjeżdża i tak się miotamy, bo po porodzie stopniowo z coraz większym natężeniem zaczął dawać znać o sobie progesteron i libido w III fazie spadło prawie do minimum.
Napisałam bardzo osobisty list do pewnego księdza, spowiednika, który często pomaga w różnych problemach życiowych.Przedstawiłam te nasze perypetie, mam nadzieję,że odpisze.
Nie ukrywam-bardzo mnie to wszystko martwi.
Przepraszam,żę tak się rozpisałam, ale takie pisanie często potrafi naświetlić problem z różnych stron.
Kiedyś pisała na tym forum niejaka Abeba, pamiętam jak się buntowała , miotała i zastanawiała, a na końcu szła do spowiedzi, bo nie była pewna, ciągle miała wątpliwości czy nie grzeszy( przepraszam Abeba, może nie podobają Ci się te moje wspominki).Pomyślałam,że jestem trochę do niej podobna. Wystarczy mi powiedzieć,ąlbo poczytać ,że takie a nie inne zachowanie czy postępowanie jest grzechem i chociaż nijak nie umiem zrozumieć dlaczego, to wątpliwości zostają i biję się potem samam ze sobą przed każdą spowiedzią- czy to grzech czy nie grzech. A księża w konfesjonale nie za badzo mają ochotę na analizowanie problemu czy zaawansowane pieszczoty niekończące się pełnym stosunkiem to grzech ciężki, czy powszedni, czy wcale sobie tym głowy nie zawracać.
Mam nadzieję,że sprawę przemyśli właśnie ten ksiądz od listu...