Kamienna, żadna z nas nie twierdzi, że dziecko jest zabawką, którą można odłożyć, a co do jego dobra to uważam, że dobro dziecka jest najważniejsze, ale warto pomyśleć także o dobru mamy.
Krycha, zgadzam się z Kamienną, że musisz coś ze sobą zrobić, bo z Twoich postów depresja aż bije. Cieszę się, ze Twoje życie nie ogranicza się jedynie do pieluch.
dalam sie zwieść poczuciu, ze jak mam meza, dyplom, prace i mieszkanie to następnym celem musi byc dziecko....
ja robie duzo swoich rzeczy: drugi miesiąc pracuje dorywczo, pisze drugą pracę mgr, latem, juz w drugim mcu zycia synka zlozylam dwie aplikacje na studia doktoranckie....moje zycie nie ogranicza się do pieluch i karmienia. tylko ze odkąd mam dziecko to nic mi nie wychodzi, na studia mnie nie przyjeli, mgr ukonczyc nie moge,praca idzie na marne, w tych dorywczych zajeciach popelniam istotne blędy....a kiedys bylam zdolną ambitną osobą, która parła do przodu jak burza. teraz zyje jak mucha w kisielu.
Widzisz, z tego co napisałaś wnioskuję, że problem tkwi raczej w podziale obowiązków, jaki macie z mężem. Wcześniej pisałaś, że jak zostawał sam z dzieckiem w domu to sobie radził, a teraz Ty zajmujesz się dzieckiem a on ogranicza się do pomagania. Może powinniście poważnie i szczerze pogadać, być może ponownie. Widzisz, kamienna pisała też o podejściu do sprawy i o tym, że użalasz się nad sobą i tu wydaje mi się, że ma rację. Nie chcę się licytować, bo nie o to chodzi, ale mogę z Tobą dyskutować tylko na bazie własnego doświadczenia. Wiesz, ja przed porodem uzyskałam zaledwie absolutorium i już 2 tyg. po porodzie musiałam zasiąść do mojej magisterki, robiłam to w każdej wolnej chwili, czyli w dzień jak Julka spała i w nocy, czytaj głównie w nocy. Poza tym oprócz magisterki musiałam napisać dwie prace na zakończenie studiów podyplomowych (miesiąc po obronie magisterki), które zaczęłam warunkowo bez dyplomu i udało mi się, choć łatwo nie było, bo jestem osobą, która bez snu raczej kiepsko funkcjonuje. Poza tym nasza sytuacja finansowa wtedy również nie należała do najlepszych (odczuliśmy w praktyce co to debet) i tak było przez pierwszy rok (dziecka), ta sytuacja finansowa wpływała też na nasze relacje, poddenerwowanie, kłótnie. Wtedy też pomyślałam sobie, że już nigdy więcej dzieci, bo dzieci wszystko psują, ale z drugiej strony, myślałam sobie: zaraz zaraz, jak ja mogę tak myśleć, przecież kocham Julkę i chyba umarłabym jakby coś się jej stało i przecież nie mogę jej obarczać winą za nasze problemy, tylko dlatego, że się urodziła i to nie sama z siebie przecież...
Krycha, moim zdaniem najtrudniejszy jest pierwszy rok, a później jest coraz lepiej. Ja teraz co chwila myślę o mojej Julce (2,5 roku), jaka to jest super, wrażliwa, mądra itd. choć potrafi być także małym diabełkiem, ale przecież nikt nie jest doskonały.
Krycha spróbuj inaczej podejść do swojego życia, do etapu, w którym teraz się znajdujecie. Zobacz, przecież sama napisałaś:
mam meza, dyplom, prace i mieszkanie
Dodajmy teraz do tego jeszcze DZIECKO, A TO BARDZO WIELE!!!
Myślisz, że te single popijające grzańca w górach, są szczęśliwe? Bo mnie się wydaje, że nie jeden by Tobie właśnie pozazdrościł, tylko że teraz jest tak, że ludzie zgrywają twardzieli i na zewnątrz udają ludzi sukcesu. Nie wszyscy ale wielu jest takich. Ja to widzę po moich przyjaciółkach, niezamężne jeżdżą po świecie, jedna z nich jest tłumaczem i już jakiś czas pracuje w Anglii. Tylko że jak się spotykamy to po jakimś czasie dochodzimy to tematu, facetów, jak spotkać tę drugą osobę, żeby mieć z kim dzielić sukcesy? Oczywiście chodzi o porządnego faceta, z którym w dalszej perspektywie można byłoby założyć rodzinę... bo tu już 26 lat a nie ma poważnego kandydata...
Krycha, przecież ambitna osobą to Ty z pewnością być nie przestałaś, bo inaczej nie przejmowałbyś się, np niedokończoną
drugą, jak rozumiem, magisterką. A obecna sytuacja jest przejściowa, choć warto spróbować coś zmienić, a Twoje dziecko z każdym dniem rośnie i łatwiej będzie Ci, jak dawniej, przeć do przodu jak burza, zwłaszcza jak usłyszysz od swojego dziecka: Kocham Cię mamusiu! Wierz mi, łezka i to szczęścia się wtedy w oku kręci.
Spróbuj to przemyśleć i nie neguj od razu.
Na zakończenie jeszcze jeden drobiazg.
jakie pozniej, kobieto - poszalec po 50tce? hilfe, naiwne....
I tu poraz kolejny się z Tobą nie zgadzam. Moi teściowie, którzy mają 3 dzieci, pierwsze urodzone w wieku 22 i 23 lat, byli tuż przed 50-tką, jak mój mąż i jego siostra skończyli studia i się usamodzielnili, a zostało tylko młodsze dziecko, które 2 lata później poszło na studia i tak się złożyło, że zaczęło także zarabiać, wprawdzie nie dużo, ale to zawsze coś. teraz moi teściowie mają są trochę po 50, ale mieszkają sami, pracują zawodowo, czasem się zajmują wnukami, mogą się rozwijać i pozwolić sobie na to, na co nie mogli wcześniej, bo musieli dać dzieciom kasę, na utrzymanie się w innym mieście, żeby mogły studiować. Wierz mi, teściowa mi kiedyś opowiadała, że bywało ciężko, ale jakoś przetrwali. A teraz choć nie mają za wiele kasy, "szaleją" na ile możliwości im na to pozwalają.
Ja też mam swoje mniejsze i większe marzenia, z którymi może nie koniecznie będę czekała do emerytury, czy do 50-tki, ale to jeszcze zobaczymy, czy i kiedy dane mi je będzie zrealizować.
Ps. Pamiętaj, że dla swojego dziecka jesteś najważniejszą osobą na świecie. Zresztą niedługo Ci to powie samo.