przez mamazo » 12 listopada 2008, o 10:49
Ks. Piotr Pawlukiewicz w "Katechizmie Poręcznym" (w Radio Józef) tłumaczył kiedyś tak:
W przypadku ciąży pozamacicznej ratuje się tego, kto ma większe szanse na przeżycie. To tak jakby ratownicy po katastrofie budowlanej musieli wybierać miedzy ratowaniem jednej z 2 osób przygniecionych tą samą belką. Niestety bez żadnej możliwości uratowania obu osób. Przy podnoszeniu belki, któraś z osób z całą pewnością zostanie zmiażdżona, zależy tylko z której strony zaczną podnosić. Przyjmijmy, że jedna z tych osób już jest w stanie krytycznym, druga z dużym prawdopodobieństwem przeżyje, gdyż ma niewielkie obrażenia. Czy można czekać, aż jedna z tych osób umrze, podczas, gdy cała konstrukcja grozi zawaleniem?
To są wybory dramatyczne, ale jednak konieczne.
Czy nie jest głupotą czekanie na pęknięcie jajowodu i niechybną śmierć kobiety, podczas, gdy dziecko nie ma najpewniej ŻADNYCH szans na rozwój, na przeżycie?
Poza tym razi mnie określenie "aborcja" w tym przypadku.