Jeszcze ja dodam swoje trzy grosze
Posłam córcię do przedszkola - ma dokładnie 3 lata. Chodzi od paru miesięcy. jest to małe, wiejskie przedszkole - jedna grupa (dzieci w róznym wieku), dzieci niewiele. Dowozimy ją tam specjalnie, bo w naszej miejscowości (średniej wielkości miasteczko) nie ma miejsc. Zrobiłam to, bo po prostu nie wyrabiałam z moimi zawodowymi i domowymi obowiązkami. Jest w przedszkolu od 8 do 13. I jestem dość zadowolona
Mała chciała iść, ale przygotowywaliśmy ją do tego przez jakieś3 jak nie więcej miesiące. Jest wygadana, więc sobie radzi. Pierwszego dnia żegnała nas z krzywą miną, ale bez płaczu. Następnego juz nawet krzywej miny nie było (czasem jak jest jakiś mroczny dzień, tak jak wczoraj, to zdarza jej się zamarudzić). Raz płakała w przedszkolu - właśnie pierwszego dnia. Nie dogadała się z panią - chciała siusiu i czegoś nie potrafiła zrobić sama, a Pani jej jeszcze nie znała i chyba próbowała pomóc inaczej niz tego Mała oczekiwała. Ale to był raz jedyny. teraz gdy po nią przyjeżdżam nierzadko zdarza się, że nie chce jeszcze wracać
czasem jestem zła, bo tak mi z karmieniami Małego pasuje, żeby ją 1/2h wcześniej wziąć, a uparciuch za nic w świecie nie chce iść!!!
Mała jest dumna ze swoich "przedszkolnych" osiagnięć. Co dzień pokazuje mi swoje nowe rysunki, kolorowanki itd. założyliśmy nawet tablice korkową specjalnie na jej dzieła. w domu nie ma szans, żebym ja tak rozwijała!
Nauczyła się paru pozytywnych rzeczy. Sama je tam z dziećmi śniadanko (w domu nie chce jeść), paru zwotów typu "proszę pani" (wcześniej zawsze mówiła per "pani" i nie mogłam jej tego oduczyć), no i przede wszystkim wielu zabaw. Teraz całymi popołudnaimi organizuje nam zabawy typu "muchy latają", albo "chodzi lisek" itd. I piosenki śpiewa...
Wszystko pięknie, ale...
choróbska są - nie wiem na ile one przedszkolne, na ile alergiczne, albo jeszcze z przesuszenia powietrza w domu (koncepcji mamy wiele), ale trochę choruje i co gorsza zaraża Małego. Czytałam też, że trzylatek musi chorować, żeby się na "starość" uodpornić, ale na dzień dzisiejszy lekarze tak się asekurują, że nie ma szans wyleczyć bez antybiotyku. Zresztą ja sama jużczuję, kiedy trzeba ten antybiotyk podać, no i niestety rzadko udaje nam się zakończyć na katarze i lekkim kaszlu... Pomimo szybkiej reakcji choróbska się rozwijają dalej. I boję się głównie o Młodszego, bo niezbyt jest faszerować paro-miesięcznego Bobasa antybiotykami...
I prawda jest taka, że musisz zastrzec szukajac opiekunki dla Młodszego, że w razie choroby musi zająć się oboma. A niestety może tak być, że tydzień będzie zdrowy, tydzień chory i tak w kółko Macieju...
Ja szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie normalnej (w sensie etatowej - ośmiogodzinnej) pracy z dzieciakami. Mimo, że mam w domu bardzo kochaną i odpowiedzialną, doświadczoną opiekunkę, to zawsze umieram ze strachu (wyjeżdzając np. na kilka godzin na wykład), czy odpowiednio szybko zareaguje jak się zacznie pogarszać, albo czy poda dobrze leki (w sensie czy wszystko połkną) itd.
Tak sobie myślę, że ten naturalny porządek w jakim żyły nasze babcie (tzn. mama jest dla domu) jest właśnie naturalny i dobry... Ale doskonale rozumiem, że tak się obecnie nie da
Tatusiowa