Dzięki Kobitki
Sprawa nie jest taka prosta, bo niby wszystko jest ok, ale zale słyszymy od czasów narzeczeństwa. Ślub i obiad "poślubny" zorganizowaliśmy sami. nie chcieliśmy wesela, i nie dalismy sie w nie wrobić (o wesele walczyli głównie moi rodzice). Nie mieszkamy z żadnymi rodzicami, tylko sami, chociaż mój mąż słyszy od czasu do czasu od swojej mamy żale o to, ze u nich wolny pokój, a my tacy niewdzieczni... I tyle to kosztuje... Przecież nie wytłumaczę mojej tesciowej, że nie mogłabym kochać sie z moim meżem, wiedzac, ze reszta rodziny siedzi za ścianą ... I ze chciałabym prowadzić własny dom - cóz z tego ze w wynajmowanym mieszkaniu?
Nauczeni doświadczeniem rodziców informujemy o różnych rzeczach po fakcie dokonanym. No i są żale, ze nie rozmawiamy z nimi! Ale jak juz w końcu przyjdzie co do czego, to mój tata po 10 razy zadaje te same pytania, i mówi, jak trzeba było zrobić, no ale w zasadzie juz za późno... Ja wiem, że oni chcą naszego dobra, ale czuję się przytłoczona. Nie potrafię nie zwracać uwagi na to co mówia. A jeszcze teraz, jak moze bedziemy mieli dziecko, spodziewam się mnóstwa uwag co do ciązy, a potem na pewno zostana mi opowiedziane wszystkie mrożące krew w zyłach opowieści porodowe, potem mnóstwo dobrych rad na temat pielegnacji i wychowania dziecka. A ja znowu bedę krnąbrna i niewdzięczna, bo nie bedę sie stosowała do zaleceń... Matko kochana, ile to człowiek musi sie nawalczyć!