przez Anulka » 24 listopada 2007, o 16:45
Witam i proszę o wsparcie.
Jesteśmy małżeństwem od 3 miesięcy, wcześniej znaliśmy się 4 lata. W narzeczeństwie nie udało nam się wytrzymać we wstrzemięźliwości, mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale przynajmniej nie miałam żadnych obaw o nasz przyszły małżeński seks.
Kiedy pół roku przed ślubem zamieszkaliśmy razem, narzuciliśmy sobie reżim, z którym podejrzanie nie mieliśmy problemów - żadne z nas nie miało specjalnie ochoty na seks. Nic dziwnego, każde z nas sporo pracuje, ja do tego jestem jeszcze na studiach - wystarczy, żeby zmęczenie zniechęciło do igraszek.
Jednak ja czekałam na "legalny seks", bo wiedziałam, że razem ze zmianą podejścia natychmiast nabiorę ochoty... No i nie przeliczyłam się! Natomiast przyszły Mąż pytany, jak sobie radzi z naszą ascezą, mówił że i tak nie ma ochoty...
No i najwyraźniej do dziś się to nie odmieniło. Przez te trzy miesiące ani razu on nie przejawił inicjatywy, zawsze to ja zaczynałam się przymilać. Mało tego, często wprost mi odmawiał - był zmęczony, senny albo po prostu nie miał ochoty.
Owszem, rozmawialiśmy o tym, ale zawsze na bieżąco, a więc emocjonalnie. A ponieważ czuję się odrzucona, to o łzy nie jest trudno - więc mimowolnie wzbudzam tylko jego wyrzuty sumienia.
I co tu począć, kiedy ja potrzebuję bliskości i seksu, a Mężowi to nie w głowie? Można analizować przyczyny, ale tak naprawdę nic specjalnego się nie dzieje - owszem, pracuje, ale ośmiogodzinna dniówka przed komputerem to jeszcze nie szychta w kopalni... Żadnych dodatkowych obowiązków nie ma na głowie. Próbuję sobie tłumaczyć różnicą wieku - Mąż właśnie wkracza w trzydziestkę, ja mam 23 lata. Ale na zanik libido, nawet u mężczyzny, chyba trochę za wcześnie?
Jest oczywiste, że musimy pogadać - ale ja nie wiem, w jaki sposób? Już tłumaczyłam, że nachalne dobieranie się do niego bywa już dla mnie upokarzające i że chcę zobaczyć pożądanie też w jego oczach. Więc ja mu to wszystko tłumaczę, a jemu jest przykro, ale to wszystko nie zmienia faktu że ochoty nie ma - i przecież nie będę go zmuszać...
Jednocześnie strasznie muszę uważać, żeby nie wyładowywać na nim swojej wściekłości, kiedy widzę, że marnujemy ostatni dzień z zielonym światłem.
Czytałam już historię Marcela i porady dla niego - ale nie wydaje mi się, żeby nasz problem był aż tak głęboki. W końcu kiedyś już kochaliśmy się i było nam wspaniale. Pomóżcie radą i modlitwą.