Witajcie!
Właściwie nie powinnam pisać w tym miejscu, bo nie jestem narzeczoną. Ale nie bardzo wiem, gdzie byłoby lepsze miejsce.
Mój problem może się na pozór wydawać prozaiczny, zwłaszcza tym, co odliczają już dni do chwili, gdy powiedzą "tak". Choć mam nadzieję, że zrozumiecie...
Jestem z moim chłopakiem prawie 11 miesięcy. Poznalismy się w zeszłe wakacje i to była naprawdę "miłość od pierwszego wejżenia". Robert jest bardzo dobry, czuły i kochający. Ale.. ale ja chciałabym, żebyśmy już się zaręczyli - po prostu czuję, że to mogłoby już nastąpić. Ja mam 24 lata, on jest rok starszy. Jest nam dobrze razem.
Niestety kiedy powiedziałam, że chciałabym, żebyśmy już sie jakoś określili, wszystko się popsuło!! Mimo, że Robert tez myślał i nadal myśli o wspólnym życiu i właściwie żadne z nas nie bierze pod uwagę innej mozliwości; to czasami mówimy o rozstaniu....
Być może jest to dziwne - dla mnie, w każdym razie jest niezrozumiałe - ale od prawie miesiąca nie możemy wrócić do równowagi w związku. Niby wszystko jest jak dawniej, ale wcale nie jest! On cały czas jest jakby smutny i nieobecny, a mnie to wszystko bardzo rani. Co najgorsze nie potrafie już z nim rozmawiać tak szczerze i prosto jak kiedyś - takie rozmowy przychodzą mi z największym trudem.
Strasznie mnie to dołuje. Nie rozumiem, co się dzieje, ani dlaczego i co zrobić, żeby było inaczej. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że potrzebuję potwierdzenia naszej wzajemnej miłości poprzez zaręczyny. Kocham Roberta wciąż tak samo. Ale wszystko się psuje. A ja jestem coraz smutniejsza. Co robić? Pomóżcie!