...hm własnie mineła druga rocznica ślubu.... żona tak jak wcześniej robi wszystko byśmy się rozeszli na dobre... mam wrażenie że traktuje małżeństwo tak jak byśmy z sobą chodzili i rozejście się nie jest niczym szczególnym....
... po ostatnim spotkaniu i ponownym usłyszeniu, zobaczeniu w jej oczach, złości, niechęci, agresji do mnie i braku chęci do zaczęcia od nowa..... a tak po cichutku wiem, że gdybyśmy tylko zaczeli rozmawiać ... doszlibyśmy do porozumienia, jednak tam w tamtej rodzinie nigdy nie było rozmowy.... i tak też jest teraz
smutne.
Postanowiłem w tym tygodniu pójść do sądu kościelnego, paradoksalnie widze w tym ostatnią szanse... może wtedy zaczniemy rozmawiać...
.....a teściowie chcąc jeszcze bardziej przywiążać ją do siebie naprzeciwko siebie wybudowali dom dla mojej żony... wiem, że może ktoś by szalał ze szczęscia mając dom .... ale za cene zakopania swoich ideałów, poglądów... etc. nie ja tak nie moge.... chociaż gdyby tylko to stało na przeszkodzie do uratowania małżeństwa to chyba podjąłbym wyzwanie....
dziękuje za próby podpowiedzi co mam robić ..... bardzo to mi pomogło że nie jestem sam w woli utrzymania małżeństwa