przez milgosia » 15 grudnia 2006, o 13:49
Wiesz Kartofelko, ja myślę, że mimo tego wszystkiego jesteś bardzo ukochanym dzieckiem Boga. Nawet jeśli tak bardzo się to wszystko w Twoim życiu pokomplikowało, pomieszało. Nawet jeśli to wydaje się w tej chwili całkowicie, po ludzku niemożliwe do rozwiążania juz teraz, zaraz, natychmiast, a nawet nie widać rozwiązania długoterminowego, a nawet jeśli widać, to nie ma się już siły... Może, jak będziesz miała okazję, wstąp kiedyś na 10 minut do kaplicy, gdzie jest wieczysta adoracja (w Krakowie jest mnóstwo takich kościołów, począwszy od Łagiewnik, po kościół sióstr Felicjanek,myślę, że gdzieś indziej też się takie miejsce może znaleźć). I powiedz, co ci leży na sercu, że jest ci źle, że nie wiesz jak z tego wybrnąć,że chciałabyś do Niego wrócić, ale nie masz siły, nic nie czujesz, chciałabyś wierzyć,ale czujesz, że twoja wiara jest jak malutki płomyczek, mizerny, biedniutki, ledwo tlący się.. On wszystko przyjmie, można przed nim po prostu siedzieć i patrzeć i nic nie odczuwać, można też sobie popłakać... i to też będzie modlitwa! Ileż to razy ja nie miałam siły na nic, tylko gapiłam się i to była cała moja modlitwa! On wszystko przyjmie, naprawdę.
Kiedyś Pawlukiewicz o modlitwie powiedział tak:
- A pokłóć się ty z Panem Bogiem, wygarnij Mu z grubej rury: dlaczego to ja, dlaczego to mnie Panie Boże spotkało??? A może On Ci odpowie: No, nareszcież się do mnie odezwał! Pięć lat czekam na tę kłótnię z tobą, a ty mi tu jakieś formułki szepczesz i po kątach chodzisz!
Pamiętacie Jakuba z Biblii? Jakub się kłócił z Panem Bogiem, spierał się z Nim i Pan Bóg go za to kochał! -
I proś Go o to, aby to życie poskładał od nowa. Bo nie wiesz jak, bo nie masz siły, bo może nawet już tak się przyzwyczaiłaś, że nie bardzo wiadomo, co jest dobre, a co nie, bo tak daleko to już zaszło. Bo czujesz, że może nie do końca jest tak, jak powinno być, ale się przeciw temu buntujesz, czasami nawet przeciw dobru, może nie chciałabyś, ale czasami to jest silniejsze od ciebie i nie masz już siły z tym walczyć. Że w zasadzie nic takiego się nie dzieje, ale w tobie jest ten ból, ten żal, jakaś gorycz, jakiś lęk, który nie pozwala tak do końca cieszyć się życiem..
Bo my wszyscy jesteśmy tacy okaleczni, czasami tak bardzo poranieni, poplątani, przytłumieni, że nie potrafimy już czasami nawet ruszyć się z miejsca. Ale jest dobra obietnica: opowieść o zaginionej owcy. Połamanej, poranionej, którą On z czułością bierze w swoje silne Ramiona i niesie, bo ona już nie ma siły. I to jest opowieść o każdym z nas. Bo każdy z nas, gdzieś na jakimś etapie swojego życia może powiedzieć: Panie Boże, proszę, pomóż! Ja już nic nie widzę, już nie wiem, co jest białe i czarne, już nie ma siły walczyć z tym grzechem, już nawet nie jestem pewna, czy to grzech, bo czuję inaczej, tak Panie Boże, czuję inaczej i dlatego Ci o tym mówię... Dlaczego nic nie mówisz?! Dlaczego nic się nie zmienia?? Proszę Cię, zrób coś, przecież obiecałeś, że mnie nie zostawisz! Obiecałeś i trzymam Cię za słowo!
I On to naprawdę słyszy, On słyszy najmniejsze drgnienie serca, choćby potem zalało je znowu całe zło tego świata. I będzie drążył, będzie chodził koło naszego serca, aż wykuje w tym naszym pancerzu obronnym, w tych naszych systemach wałów ochronnych i kamiennych bram maleńką szczelinę i wpuści przez nią światło. Jemu szczelina wystarczy... Bo wie, że tam w środku jest Jego ukochane dziecko, do którego On już od dawna tęskni swoim wielkim Sercem...