Witam (po dłuższej przerwie w tym temacie
)
W końcu obiecane Kartofelce parę słów o mnie.
(mam nadzieję, że nie będę przynudzać
)
No cóż, jako nastolatka niczym nie przypominałam modelek, miałam mnóstwo kompleksów i ciągle czekałam na rycerza z bajki. Oczywiście byłam samotna, nieszczęśliwa, ciągle wzdychałam jednostronnie do płci przeciwnej i chyba wszystkie moje modlitwy były w stylu "bądź wola Twoja, ale daj męża"
. Oczywiście w międzyczasie miałam różne napady dotyczące wyboru drogi zakonnej. Ale z tego co usłyszałam od znajomego księdza, to zdrowe rozważać i być otwartym na różne ewentualności, które Pan Bóg może dla nas przygotować. I tak to sobie trwało do klasy maturalnej ...
Wtedy to poznałam paru Bożych ludzi dzięki którym trafiłam do zdrowej i aktywnej wspólnoty. Bycie we wspólnocie pomogło mi ułożyć sobie relacje z Panem Bogiem i samym sobą. Z perspektywy tych 11 lat widzę, że był to mądry Boży plan w stosunku do mnie - nie byłam wtedy gotowa na stworzenie zdrowego związku z kimkolwiek, ponieważ nie miałam uporządkowanych relacji przede wszystkim z samą sobą. A to chyba jakoś rzucało się cieniem na to, jak postrzegałam płeć przeciwną (tj na zasadzie królewna i rycerze).
W czasie, kiedy zaangażowałam się w działalność wspólnoty (np. przygotowanie rekolekcji, ewangelizacja) Pan Bóg sprawił, że zwiększyła się również częstotliwość moich kontaktów z płcią przeciwną. Jednak skoncentrowanie się na pracy we wspólnocie, chęć pomocy innym sprawiła, że niejako przy okazji przestałam traktować każde męskie spodnie jako potencjalnego kandydata na mężą.
Byłam nadal singlem, ale OK, teraz nie było to moim problemem numer jeden. Kiedyś usłyszałam takie słowa, że Pan Bóg wysłuchuje wszystkie nasze prośby, ale albo je spełnia, albo zmienia nasze pragnienia.
Bo w końcu najważniejsze jest to, że jesteśmy powołani do miłości i z niej będziemy sądzeni. Ale nikt nie mówi, że musi to być miłość małżeńska.
(i w tym kontekscie pisałam kiedyś o tym, żeby zamiast biernie czekać, zaangażować się w coś - bo może jest tak, że Pan Bóg chce, żebyśmy przed zaangażowanem się w związek z kimś na całe życie wykonali jeszcze jakieś zadanie.)
W każdym razie dopiero, gdy moja wiara dojrzała i gdy potrafiłam już rozmawiać z facetem bez rumienienia się jak pensjonarka, Pan Bóg postawił na mojej drodze mojego przyszłego ślubnego. Był moim pierwszym i ostatnim facetem. Zaczęliśmy od znajomości, poprzez przyjaźń a skończyło się na małżeństwie.
Z perspektywy prawie 6 lat małżeństwa coraz bardziej przekonuję się, że aby wytrwać w małżeństwie, należy mieć do niego powołanie. Bo także jeżeli ma się przy boku kogoś, kogo się kocha, to zdarzają się chwile zwątpienia. Przede wszystkim to jest tak, że decydując się na małżeństwo z czegoś trzeba zrezygnować, aby coś zyskać. Na przykład przy organizowaniu czasu należy wziąć pod uwagę współmałżonka. Nie jest się już tak zupełnie w 100% samodzielnym w decydowaniu o czasie wolnym (powiem szczerze, że czasami szczególnie na początku było mi z tym ciężko). Czasami myślę, że może dlatego jest tak dużo rozwodów i rozbitych małżeństw, że ludzie opierają swoją decyzję o małżeństwie na uczuciach, a nie na rozumie.
Rozumiem Twój stan ducha i stan ducha wszystkich tych, którzy choć chcieliby, aby było inaczej, cały czas są singlami, bo sama przez to przechodziłam. To czasami boli jak diabli, ale warto zastanowić się, co Pan Bóg chce przez to powiedzieć. Bo to, co się dzieje w naszym życiu zawsze ma przecież sens i jakieś znaczenie w Bożym planie w stosunku do nas.
Pozdrowionka