Tak w skrócie:
spalony welon,
podarta i zszywana na dwa dni przed ślubem sukienka,
bukiet, który "uciekł" z samochodu podczas jazdy do kościoła i który zbieraliśmy w popłochu z przejścia dla pieszych,
zachlapana błotem podczas zdjęć planerowych i prana w fontannie (!) 15 minut przed ślubem suknia!!!,
20 wizyt w kancelarii parafialnej (ciągle cos nie tak)
pomylona przez organistę pieśń na wejście,
jazda tramwajem dzień przed ślubem z połówką biletu i duszą na ramieniu przed kontrolą (pomyłka w kupieniu biletu przez mojego brata)
zielone paznokcie kilka godzin przed ślubem (nieudolna próba zrobienia bukietu na samochód)
alergia na oczach i czerwone białka + paniczne szukanie okulisty 2 dni przed ślubem...(to nie było zabawne...)
kupowanie bukietu na giełdzie kwiatowej kilka godzin przed zamknieciem Al. Krakowskiej
grad i pioruny w momencie strojenia samochodu (i w konsekwencji jego ubieranie...w supermarkecie na parkingu) - jedyne zadaszone miejsce w okolicy
niemożność zaparkowania przed klatką w momencie odjeżdżania do kościoła (wyprzedził nas rozklekotany polonez z meblami - właśnie ktoś sie wyprowadzał)
paniczny bieg dziewczyny śpiewającej psalm za nami do zakrystii w momencie podpisywania aktu małżeństwa (zapomniała czy ma spiewać z chóru czy z dołu
)
kłótnia fotografa z księdzem 5 minut przed slubem i groźba braku zdjęć!
a po ślubie....
zalanie aktu małżeństwa oraz garnituru męża (z perspektywą robienia jeszcze potem w nim zdjęć) olejem ze śledzi
niespanie 50 godzin!!! - ciągle ktoś cos od nas chciał
zabrakło ciasta na weselu
ufff i wiele innych "drobnych"
przygód...
teraz za to możemy się z tego