przez abeba » 14 kwietnia 2006, o 11:32
Mam dość pracy mojego meża!!!!!!!!
Wychodzi do pracy o 6 rano, nawet sie nei widujemy, nie mowiac o wspolnym sniadaniu. Pracuje praktycznie 7dni w tygodniu.
Przedwczoraj wrócił o 1:30 w nocy
Wczoraj o 22. Gdy zadzwoniłam przed kosciolem o 19, nie mogl nawet 10secund rozmiawiać. Bylo mi przykro calą mszę, poszłam na spacer, o 21 dalej go nie bylo. Kupialm sobie lody i wino, wlaczyłam film (Love actually,/ To własnei miłość taki angielski przeboj sprzed 3 lat). Jak przyszedl, nawet nie chcialam na niego patrzeć. Po prostu zeby nie wybuchnąć.... potem w nocy ryczalam.
On mowi ze musi pracowac - wcale nie MUSI. Tzn wiadomo, ze kazdy dorosly powinien pracowac, ale mamy osczednosci, ja dostaje oprocz pensji duze stypendium, odlkladamy co miesiac +/- "trzecia" pensje. Owszem, to oszczednosci na mieszkanie, ale co nam po marzeniach o mieszkaniu, jesli on jest nie do zycia a ja na skraju rozpaczy? spokojnie moglby sie zwolnic, by miec czas i sily szukac lepszej pracy, przez nawet parę mcy będzie co włozyć do garnka... a tak, wkurzam sie że on nie szuka pracy - ale keidy ma szukac? (nie pracuje w biurze, przy komputerze, nie moze szukac bedac w pracy).
A jemu wczoraj bylo przykro, ze jestem taka "chłodna", bo on sie zerwał wcześniej....no tak, wczesniej niz 1. w nocy...
Jesli dodam ze wlasnei mamy faze nieplodną to depelni rozpaczliwego obrazu...
A teraz pytanie co ja mam robic w tej sytuacji? jak ma mi nie byc smutno!! jak mam zaciskac zeby i czekac do nocy na jego powrot? i jeszcze usmiechac sie na powitanie.... opanowalam sie na tyle by nei robic mu meczącej awantury, po prostu nie chce na niego patrzec, nie mam sily...
nie jest tak, ze o niego nie dbam - czekal na niego obiad, nie wymagałam by nic robił po powrocie. Zadnych wymagań, wszystko gotowe. A on na to "szef kupil pizze, nie jestem głodny" i po godzinie "czy moglabys mi okazac trochę uczucia"....oj, jak ja bym mu wtedy okazala trochę tego uczucia które miałąm w środku, to by wyleciał przez barierke z XIIpietra...