Wszyskie nasze działania(a jeśli to konieczne-zaniechania) wyrażają tą jedną miłość,którą ślubowaliśmy sobie przed Bogiem.
mam wrażenie, że zaniechanie wyraża bardziej miłość do Boga niż do małżonka. Co w sumie zgadza się z głosami osób glęboko wierzących, że to Bóg a nie maż i malżeństwo powinien być najwazniejszy. Szkoda tylko że wymaga On nadwyrężania więzi z ukochanym człowiekiem...
Twierdzisz, że wszystkie zwykle czynności nagle po slubie wyrażają miłość tak? I żę jak proszę meza by wreszcie to on wyrzucił smieci to ma być w tym miłośc, a przed slubem nie?(szczerze mówiać jak wynosił smieci przy okazji po wizycie u mnie, to robił to z dobrej woli, a teraz to powinien sie do tego poczuwac bo to wspolne mieszkanie!!! wiec gdzie tu milosc??)
Niestety nie widzę tego tak różowo. Nasze życie niczym niemal sie nie rozni od ostatniego roku przed slubem. widujemy sie zmeczeni po zajeciach/pracy, w weekendy jestesmy b. zajeci, ktos cos czasem ugotuje, siedzenie przed komputerem. Troche klopotow zwiazanych ze zmiana danych, dokumentow. Jedyna powazna roznica jaka mial wprowadzic slub to wspolne noce... i co? tylko koldra nas laczy.
Moze nie rozumiem w takim razie calej glebi i istoty malzenstwa, ale gdyby mi ktos przed slubem dobrze wytlumaczyl, ze malzenstwo to taki magiczny stan, w ktorym wzajemna milosc wzrasta dzieki wspolnej kasie i wzajemnie robionym kanapkom, a bliskosci jest tyle co kot naplakal to bym sie dobrze zastanowila, czy nie zaczekac z tym do czasu az zapragne dziecka rownie intensywnie co dziewczyny z "w oczekiwaniu na fasolke".
Ja naprawdę mam gdzieś fakt, że wczoraj mój mąż wyraził mi miłość grochówką:( A ja jemu przedwczoraj nalesnikami. Co to ma być? Bezplatny bar mleczny?????
Przepraszam za to, ale naprawde jest mi przykro, bo znowu jeszcze dzien, dwa czekania, w weekend mam rozne naukowe sprawy, na to luby powiedizal ze w takim razie w sobote pracuje i zreszta nie ma co zalowac, bo i tak juz mi sie odechciewa.