Witam,
nie jestem doświadczonym NPR-owcem i trochę się pogubiłam w obserwacjach.
Jestem 7,5 m-ca po porodzie, karmię piersią, od ok.miesiąca dziecko spożywa symboliczne ilości pokarmów stałych.
Właściwie przez cały czas obserowowałam całkowitą suchość (nawet w ciąży miałam trochę białawego śluzu a po porodzie - nic).
Dwa tygodnie temu zaczęłam obserować dziwny śluz - przejrzysty, ale żółtawy, bardzo wodnisty, ale kompletnie nierozciągliwy, a nawet niezbyt lepki. Po dwóch dniach tego śluzu szyjka się otwarła (na jeden dzień) a ja dosłownie poczułam, że coś się ze mnie wylało. Jednak trudno to nawet było nazwać śluzem - taka żółtawo-brunatna wydzielina, ani trochę nie rozciągliwa. A w następnych dniach znów ten żółtawy śluz-nie śluz.
Gin stwierdziła łagodny stan zapalny i przepisała globulki, ale ogólnie nie umiała mi wyjaśnić, skąd się ta wydzielina wzięła. Owulacja wykluczona, bo nie było skoku tempki (mierzę w pochwie termometrem elektronicznym).
Przyjmijmy zatem, że mogło to być nieudane podejście do owu albo jednak efekt tego stanu zapalnego.
Dziś kończę globulki i nie wiem, co dalej mam robić, jeśli się okaże, że ten dziwny śluz jednak nie był związany z infekcją? Szyjka jest dość nisko, raczej twarda i zamknięta, chociaż przedtem wydawała mi się twardsza i mocniej domknięta.
Usiłowałam wyczytać coś u Kippleyów, ale jakoś nie potrafię znaleźć tam konktretnej odpowiedzi.
Czy jeśli ten śluz pozostanie, to jak długo musi potrwać, żeby przyjąć go za PMN - o ile to w ogóle możliwe?
A jeśli jednak zniknie - to czy mogę bez obaw stosować regułę szczytu?