przez Tatuś » 4 sierpnia 2008, o 23:32
Znów muszę zaznaczyć, że pisze oryginalny tatuś, mężczyzna. Żona ciągle wykorzystuje mój login i hasło.
Chciałem tylko Ci powiedzieć, że doskonale Cię rozumiem, Twojego męża jeszcze lepiej. Nasza sytuacja - może czytałaś - jest taka, że niedługo będziemy obchodzili roczek naszego drugiego dziecka. Kolejne może jeszcze będziemy mieć, ale z uwagi na różne uwarunkowania nie przez najbliższe dwa - trzy lata. Co to dla nas oznacza?
Przez ostatni rok seksu mieliśmy tyle, że da się go policzyć na palcach obu rąk. Używając terminologii często stosowanej na tym forum mogę powiedzieć wprawdzie, że był za to najlepszej jakości. To też się liczy, nie mogę zaprzeczyć. Ale ilość (podobnie jak jednak rozmiar - czytałem w Claudii z lipca jak byłem u fryzjera) tez ma znaczenie.
Natomiast jakie widoki na przyszłość.
Po pierwsze, jak się dowiedzieliśmy dopiero po głębszym studiowaniu zasad npr (to, co nam opowiadano na kursie przedmałżeńskim to było NAJWIĘKSZE KŁAMSTWO jakie kiedykolwiek w życiu usłyszałem i które wyjątkowo mocno wpłyneło na moje życie: Pani opowiadała, że najwyżej przez 5-6 wieczorów w miesiącu no i w czasie okresu rzecz jasna trzeba sobie "inaczej zorganizować wieczory"; jaka jest rzeczywistość, wszyscy wiemy), w tzw. I fazie w zasadzie kochać się nie wolno. Moja żona miesiączkuje zawsze równo 7 dni, a po odjęciu tych iluś dni od najkrótszego cyklu wychodzi, że wolno tylko 6-tego dnia. No więc odpada. Przed drugą ciążą korzystaliśmy swobodnie przez 3, czasem nawet 5 dni począwszy od ósmego dnia cyklu i to był zdecydowanie lepszy seks niż ten po owulacji. Dlaczego, tłumaczyć nie trzeba.
Potem czekanie na owulację. I tutaj - przyznaję, to moja wina, bo nie mam żadnej ochoty na uczenie się tych wszystkich zasad - co cykl dowiaduję się o jakiejś nowej zasadzie, która odsuwa nasz seks w czasie. I tak np. przed ostatnią ciążą czekaliśmy zawsze chyba do trzeciego dnia od wzrostu temperatury. Przy ostatniej owulacji dowiedziałem się, że po ciąży przez 3 cykle trzeba czekać do czwartego dnia. Ten ostatni się podobno nie liczy, bo to tzw. przedcykl, no więc jeszcze dwa oprócz tego, co jest teraz. No OK, poczekaliśmy. Udało się dwa razy po czym zaczęła się miesiączka. Dzisiaj jest trzeci dzień od wzrostu temperatury, a od początku cyklu za chwilę będzie miesiąc. Myślałem więc, że jutro się uda. Nic z tego. Jakiś objaw śluzowy spowodował, że trzeba czekać aż 5 dni od wzrostu temperatury. No więc kolejny dzień czekania. A jeszcze jutro trzeba wyjątkowo wstać 1,5h wcześniej niż zwykle i już sie boje pomyśleć, jak to może wpłynąć na objaw temperaturowy.
Oczywiście, można powiedzieć, że to moja wina, bo nie uczestniczę w stosowaniu npr. Sorka, ale z ubolewaniem czytam te wszystkie wypowiedzi jak to jest ważne żebym podawał termometr itp itd. Wy kobiety nie uczestniczycie w wielu rzeczach, które robimy tylko my, mężczyźni, a które są równie ważne dla rodziny jak ta sfera, o której rozmawiamy. Nie wymagam od mojej żony żeby uczestniczyła w jakichkolwiek sprawach, które dotyczą tylko mojej osoby, czy to zdrowotnych, czy zawodowych, czy takich, które zwykle należą właśnie do nas. Natura tak nas podzieliła że my jesteśmy płodni cały czas a Wy nie i zmienić tego nie można. Co więcej, mnie nie interesuje całe wnioskowanie prowadzące do ostatecznej decyzji: dzisiaj, czy nie, tylko ten ostateczny wynik - można czy nie można.
Z całym szacunkiem dla myślących inaczej, ale nie zamierzam oglądać i oceniać objawów ani robić innych rzeczy w tym temacie. Skoro to od kobiety zależy to, czy nasza miłość jest płodna, czy też nie, to na niej według mnie ciąży konieczność odczytania tych objawów, tym bardziej, że ciężar urodzenia i wychowania dziecka głównie Was dotyka.
A to, że aby stosować npr, trzeba mu podporządkować bardzo wiele, to prawda, tego nikt mi tłumaczyć nie musi. Ja na szczęście nigdzie nie wyjeżdżam, więc ten problem mi odpada, ale gdybym wyjeżdżał i przez to straciłbym szansę na długo oczekiwany kontakt, wpadłym chyba w taką furię, że spaliłbym w mojej kozie wszystkie książki od npru. To jest metoda bardzo trudna, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że w uwagi na dynamizm, jaki zawiera w sobie seks, jego okrzesanie i pohamowanie się, podporządkowanie tym zasadom, które zupełnie nieoczekiwanie regulują to, kiedy można się kochać, a kiedy nie, to jest naprawdę całkiem poważny krzyż małżeński.
Na przestrzeni ostatniego roku mogę powiedzieć, że najlepiej czułem się wtedy, kiedy w ogóle nie czekałem na seks, bo wiedziałem, że go teraz być nie może. Nie nastawiałem się, koncentrowałem się na innych rzeczach, tematach. Jako że moje życie jest atrakcyjne pod wieloma względami (np. co należy do rzadkości bardzo lubię swoją pracę), potrafię skoncentrować się na innych aktywnościach. Ale czy na tym polega małżeństwo? Na wyzwoleniu się z pragnienia seksu? Sami sobie odpowiedzcie.
Nie chcę nikogo obwiniać za to, że to tak wygląda, bo nie ma kogo. Moja żona mi dzisiaj powiedziała, że trzeba się było nie decydować na chrześcijańskie małżeństwo. No to jaką mamy alternatywę? W moim przypadku stosowanie npru wynika tylko z tego, że Kościół nie daje nam żadnej alternatywy, a ja staram się żyć zgodnie jego nauką. I o ile w innych sprawach nadal wierzę w jego nieomylność, o tyle tutaj po raz pierwszy odkąd żyję na tym świecie mam naprawdę wątpliwości. Że ktoś podejmując tę decyzję popełnił błąd, którym skrzywdził wielu ludzi. A Ci, którzy fałszują prawdziwy obszar npru, czynią jeszcze większe zło.
Ja też najlepiej wspominam w naszym związku okres starania się o pierwsze dziecko. Trwało to chyba z pół roku, pamiętam, że aż momentami już nie miałem siły, bo z kolei wtedy zależało nam na możliwie szybkim poczęciu. Jednak drugie dziecko to - jak to określamy żartobliwie - nasz błąd npru. I dlatego teraz takie restrykcje. Jak dobrze pójdzie 7 dni na 40 i to w fazie, w której jak wiadomo z wzajemnym obdarzaniem się miłością małżeńską akt ten niewiele ma wspólnego.
Tak więc Krycha - piszę to tylko po to, żebyś nie czuła się osamotniona. Żebyć wiedziała, że z męskiego punktu widzenia sprawa jest też trudna, nie da się ocenić, czy trudniejsza, czy łatwiejsza. Nic na to nie poradzimy, bo wyboru nie ma. Inni wybrali za nas. Pozostaje wierzyć, że to jest dobre, że nad tą decyzją także czuwała Boża opatrzność i tak ma wyglądać w chwili obecnej nasze małżeństwo. Nie wszystko w życiu da się rozumieć, nie wszystko niestety można kontrolować. Czasami trzeba się podporządkować komuś innemu. Do tego jednak potrzeba wiary, zakorzenienia w niej, bez tego chyba nie damy rady.
Kończę bo trzeba spać. Dobranoc.