Doroto, mnie też spotkało, coś podobnego. W szpitalu wprawdzie było OK, ale jak wróciliśmy do domu, przez tą silną żółtaczkę i później jeszcze nawrót, co wpłynęło na problemy z karmieniem, nie mogliśmy Małej dobudzić, ciągle spała, a kazano mi ją karmić, co trzy godziny. Miałam pilnować tych karmień, żeby bilirubinę wypłukać, Julcia zamiast ssać wolała spać. Teraz myślę, że problem był także w tym, że ona nie umiała ssać, a może przez tę zółtaczkę nie miała siły. Wszystko to zaowocowało jeszcze zapaleniem piersi. Ja byłam tym bardzo zmęczona fizycznie i psychicznie 24 godz. na dobę pilnowanie zegarka, żeby karmienie było co 3 godziny, tarmoszenie noworodka, który nie ma zamiaru się obudzić, wywołało we mnie frustrację i niestety także myśli, że wcześniej (jak nie było Małej) było lepiej, a teraz nic już nie będzie tak samo. I smutek połączony z wyrzutami sumienia, że chyba jestem potworem, jak ja w ogóle mogę tak myśleć, przecież to nasze dziecko, które nas tak bardzo potrzebuje.
Takie bezbronne maleństwo. Dodam jeszcze na wszelki wypadek, że Julcia od samego początku była dzieckiem chcianym i kochanym. W tej całej trudnej sytuacji, ważna byłą dla mnie postawa męża, który mnie wspierał psychicznie i w obowiązkach, tłumaczył, że teraz to hormony i zmęczenie i że będzie lepiej. I oczywiście miał rację. Powoli było coraz lepiej, a jak już zwalczyliśmy żółtaczkę (gdzieś po 5-6 tyg.), to już było super.
Więc dziewczyny, nie łamcie się, gdy Was najdzie coś takiego, takie rzeczy się zdarzają i co najważniejsze mijają i można cieszyć się dzidzią.
Swoją drogą szkoda, że tak mało mówi się o depresjach poporodowych, u nas w szkole rodzenia nie mówili, mówiono o kryzysie 3. dnia i że te pierwsze dni po porodzie są trudne, że hormony szaleją. U mnie to się sprawdziło, w szpitalu płakałam jak bóbr, że chcę do domu, ale niestety nie spodziewałam się tego, co było później...
Pozdrawiam i jak najmniej burz hormonalnych życzę.