przez Mysza » 7 maja 2010, o 09:41
Arturo, powinnam była odpisać już dawno temu, ale jakoś temat mi umknął. Przepraszam.
Wrażenia ze szpitala w Grodzisku jak najbardziej pozytywne, choć do paru rzeczy można by się było doczepić, to generalnie polecam gorąco ten szpital.
Przede wszystkim na plus zapracowała sobie obsługa w szpitalu - lekarze super, cesarka fachowo wykonana, nie wiedziałam, że blizny po cesarce można w ogóle nie czuć (piszę to po 3 miesiącach po cięciu, nie miałam żadnych problemów z blizną i w ogóle od samego początku mogłam o niej zupełnie zapomnieć). Położne przemiłe, rodzące naturalnie bardzo sobie je zachwalały, dla mnie też były wspaniałą pomocą. Atmosfera na oddziale również bardzo przyjazna, położne i lekarze chętni do pomocy, doglądający i wpadający na salę w ciągu dnia ot tak sobie, żeby sprawdzić, czy wszystko ok i pędzący dalej.
Bardzo kameralnie - podczas mojego pobytu było na salach łącznie od 4 do 7 pacjentek - więc położne mogą sobie pozwolić na to, żeby obskakiwać położnice :-)
Minus - brak środków higienicznych, tj. podkładów na łóżka (akurat w dzień mojego przybycia do szpitala mieli dużą rotację pacjentek i podkłady się skończyły...) i konieczność zapewnienia podpasek poporodowych we własnym zakresie (dla porównania - w Raszei w Poznaniu były dostępne sterylne bez ograniczeń ilościowych).
Tyle ogólnie, a w szczegółach co do mojej sytuacji:
- mogłabym się doczepić wykonania znieczulenia podpajęczynówkowego - lekarz był jakiś taki rozpieprzony, że nie mógł się wkłuć (coś tam przeoczył i dopiero za drugim wkłuciem pielęgniarka mu uświadomiła, że coś tam źle robi), po znieczuleniu dopadły mnie mocne bóle jednostronne ramienia i barku i głowy - trwały kilka dni
- cięcie miałam robione rano, o 9-tej. Oprócz tego, że córcia przyjechała do mnie, kiedy przyjechał mąż, to dostałam ją do łóżka (i karmienia) dopiero następnego dnia, ok. 5 rano. Mimo zapewnień i moich wielokrotnych pytań i próśb o przystawienie Małej jak najszybciej, dopiero dostałam ją, kiedy byłam już na rozruchu. Wynikało to chyba z tego, że rozmawiałam z pielęgniarkami z jednej zmiany, a po cięciu była już inna zmiana. Poza tym przespałam właściwie cały ten czas po cięciu - zdarzyło mi się parę razy, że usnęłam np. pisząc smsa. Zastanawiałam się potem, czy czasami nie dorzucili mi czegoś nasennego/uspokajającego, bo nie mogłam się normalnie dobudzić, a co za tym idzie, nie miałam siły, by dopominać się o przywiezienie na karmienie córki.
- pierwsze karmienie - obawiałam się, że nie dam rady nakarmić Młodej sama, więc, kiedy rano dzień po cięciu poprosiłam o jej przywiezienie i dostałam wózeczek z dzieckiem obok łóżka, poprosiłam też o pomoc w nakarmieniu. Pielęgniarka potwierdziła, że ktoś przyjdzie pomóc i wyszła, a pomoc nie nadeszła. Z resztą, nie miałam ochoty zbyt długo czekać i sama przygarnęłam dzidzię i nakarmiłam, jak się okazało, bez problemów. Z tą pomocą więc wyglądało w szpitalu tak, że w zależności od zmiany pielęgniarek z oddziału noworodków, były bardziej albo mniej chętne do pomocy - zależy, na jaką chwilę się akurat trafiło. Z obserwacji - rodzące naturalnie po ewentualnym przystawieniu dziecka na porodówce, dostawały je po kilku (4-8) godzin po powrocie na salę.
Potem miałam córcię obok siebie tak długo, jak chciałam (raz poprosiłam o zabranie jej na czas między karmieniami, bo nie mogłam wyrobić z bólu i próbowałam się przespać), oczywiście z wyłączeniem obowiązkowych badań, fototerapii, kąpieli (raz kąpiel była na sali, pozostałe - na oddziale noworodkowym).
Tyle z najważniejszych moich wrażeń :-)
Pozdrawiam!