Własnie sie zmagam z nowym dla mnie problemem.
W marcu, nagle zatrzymała się miesiączka i jak dotąd nie wróciła, aczkolwiek nie mam też innych objawów menopauzy, jak te słynne uderzenia gorąca itd. .Po ostatniej porcji badań, gin stwierdził, że właściwie to mam jeszcze calkiem sporo jajeczek, FSH też nie za bardzo podwyższone i pewnie mogłyby wrócić naturalne cykle, jeżeli przez 3-4 cykle będę brała antykoncepcyjną pigułkę Harmonet. a potem zrobi sie dalsze badania i ewentualnie dorzuci tego, czego mi w "mojej chemii" brakuje; i tak sie cykl będzie "wspomagał" aż ustanie. (wtedy, oczywicie, zacznie się rozmowa o HTZ). Tak mi pan doktor przedstawił swój plan.
I od tej pory siedzę i myslę i myślę .Menopauza to naturalny proces.Czy jest sens oszukiwać naturę i samą siebie i sztucznie przedłużać coś, co i tak musi się zakończyć?
Moja poprzednia pani doktor zawsze się bardzo sceptycznie wypowiadała o pacjentkach "w pewnym wieku" ,które naciskaja na przepisywanie im hormonów
z drugiej strony jest prawdą, że czuję sie i fizycznie, kondycję tez mam przynajmiej o dekadę młodszej dziewczyny. Więc dokąd się tak śpieszyć koniecznie; skoro można to chyba lepiej opóźniać takie przypadłości jak osteoporoza?
No ale z trzeciej strony
nawet nie wiem jak wygląda ewentualny bilans strast i zysków.
Ktoś to zaliczał? Ktoś wie?