przez Amazonka » 4 kwietnia 2007, o 10:53
Już po strachu i pierwszej wizycie z wykresami. Luksusowa prywatna klinika i b. miła pani doktor. USG, cytologia.
Na widok wykresów pani doktor się skrzywiła i stwierdziła, że to kalendarzyk, z którego nic nie można wywnioskować, ew. pośrednia metoda badań. Skoro większość moich cykli mieści się w zakresie 28-35, to wszystko jest ok. Jeden bez skoku temperatury lub dłuższy mógł się zdarzyć i to o niczym nie świadczy. Owulacja prawdopodobnie była, ale kalendarzyk o niczym nie mówi. Ponieważ moje cykle zmieniają się w zakresie 28-51, to gdy odejmę dni płodne, to pozostanie mi 2 dni przed okresem na współżycie, radziła stosować choć prezerwatywy. Stwierdziła, że prowadzę notatki skrupulatnie, ale nie chciała ich oglądać, ja jej je wręcz wcisnęłam. Gdy próbowałam coś od niej wyciągnąć na ich temat, odczułam jej zniecierpliwienie, rosnące z każdym moim pytaniem. Pokazałam długie występowanie śluzu płodnego – wyśmiała mnie wręcz, bo to nic nie znaczy. Spytała, PO CO to robię (prowadzę samoobserwację cyklu): do celów antykoncepcji czy obserwacji organizmu. Odpowiedziałam: oba. Aby się upewnić spytała, czy nie chcę tabletek antykoncepcyjnych. Odparłam, że nie potrzebuję. Na koniec zaprosiła mnie do kontroli za rok.
Jestem rozczarowana wizytą. Owszem, dobrze wiedzieć, że wszystko w porządku, że klinika ma dobry standard, że nikt na mnie nie warczy, ale nie otrzymałam satysfakcjonujących wyjaśnień.