Moja teściowa jest chora. Zaburzenia schizofreniczne z incydentami psychotycznymi. Wiem o tym od roku. Wczesniej kiedy już było bardzo żle myslelismy czasem z mężem czy to nie sa problemy psychiczne. Kiedyś powiedziała najstarszej córce,że młodsza nie jest jej siostrą. Bałam się,że zrobi jej krzywdę. Jakakolwiek rozmowa nie przynosiła efektów, bo ona ma swoją prawdę. Po takich " złych" chwilach nastepowały lepsze i chcielismy zapomnieć. Teraz kiedy już wiem, jest mi łatwiej przyjać najgorsze podejrzenia, wczesniej mogłam tylko płakać i złościć się. Staram sie sobie wytłumaczyć jak trudne życie musi być dla niej. Ale złe słowa bolą i tak trudno je wyrzucić z pamięci.
Po incydencie psychotycznym fortelem ( pomógł brat teściowej) udało sie ją skontaktowac z psychiatrą. Wczesniej bylismy z mężem u niego sami- bardzo nam pomógł kiedy roztrzęsieni i zdesperowani trafilismy do niego prosto od Dominikanów. Starsze dzieci znają prawdę- nie mogłam zaryzykować ich nieświadomości .Po lekach teściowa była zupełnie inna. Normalna?Obecnie nie łyka przepisanych srodków systematycznie, bo widzę znowu pewne symptomy. Ale jest spokojna.
Za to ja mam problem. Po prostu czuję,ze wychodzi ze mnie cała przeszłość- żal, roztrzęsienie, gorycz. Bywam złośliwa i uszczypliwa. Żle mi z tym.
Mąż mnie wspiera i rozumie, ale mężczyżni chyba sobie lepiej radzą?
Oczywiscie ja nie płaczę i nie rozpamiętuję przeszłosci, jestem pogodna osobą, ale widzę,ze wystarczy czasem jakies słowo teściowej a we mnie wszystko sie spina...