My tez mamy podobne gusta, tak przynajmniej sądzilismy po wizytach w restauracjach i stołówkach. Ale potem, gdy zaczęliśmy gotować w narzeczeństwie razem, wyszły na jaw detale - bardziej/mniej słono, bardziej/mniej słodko, bardziej/ mniej ostro. No i okazało się, że niektore produkty, jak np. orzeszki ziemne, są dla mnie dopuszczalne w niektórych potrawach, a w niektórych nie, w przeciwieństwie do mojego męża. Ja za to nauczyłam się jeść np. szpinak, którego nie cierpiałam w przedszkolu, a w wydaniu mojego męża - ósmy cud świata!
Polecam bardzo wspólne gotowanie przed slubem. My gotowaliśmy prawie codziennie obiadki tak przez dwa lata, niezła szkoła gospodarności i zarządzania czasem (bo mieszkaliśmy osobno, a zakupy każde z nas robiło dla dwojga), a przy okazji poznaliśmy swoje upodobania, a także takie drobne, ale bardzo przydatne w życiu małżeńskim umiejętności, jak np. ugotować obiad "z niczego", na szybko, a zarazem aby był w miarę zdrowy i smakował nam obojgu. No i uregulowala się sprawa zmywania naczyń!
Bardzo polecam. Oczywiście można "z dnia na dzień" po ślubie uczyc się "wspólnej kuchni", no ale zakładając, że mogą gdzies przy tym pojawić się drobne konflikty (bo dzis przypalone, przesolone itp.)- lepiej "przerobić" je przed ślubem, potem będzie wam łatwiej. Internet jest pełen dobrych i nietrudnych w przygotowaniu potraw.
U nas gotuję przede wszystkim ja, bo zwyczajnie mam więcej czasu, natomiast w soboty gotuje mąż, no i oczywiście wtedy, gdy ja wracam późno z uczelni.