Ślędzę Twoje posty Kartofelko jakiś czas i autentycznie mi Ciebie żal. Ktoś kiedyś napisał, że być może masz troszkę depresje, został "zjechany" choć myślę, że miał poniekąd rację..Ale nie jest istotne właściwie jak Twój stan nazwiesz, najważniejsze byś w końcu stwierdziła "dosyć, muszę sie z tego wyrwać!". Uwierz mi, że Twoje trwanie w beznadziei i tym błędnym kole może przynieść jeszcze gorsze skutki.. Nie będę jako jedna z kolejnych osób rozpisywać się, jak to sama sobie nie chcesz pomóc, bo to chyba nic nie pomoże. Chcesz konkretów, tak czuję i mogę kilka swoich rad i przemyśleń "podać Ci na talerzu" choć mam pewną obawę czy przypadkiem znowu nie stwierdzisz "nie ma sensu, próbowałam i tego, mam dość" Jeśli zaczniesz tak myśleć weź proszę białą kartkę papieru i napisz dużymi literami "poddać się (i cierpieć w nieskończoność) czy walczyć o swoje szczęście w każdej minucie?
Przede wszystkim mężczyzna z którym jesteś związana. Jak ktos napisał wcześniej, będąc z nim pozbawiasz się możliwości przystepowania do sakramentów, które są Ci (każdemu z resztą) w tej chwili bardzo potrzebne (to nie biały opłatek i ksiądz w drewnianej budce - to auntentyczne źródło siły, choć byc może nie poczujesz tego w minutę po komunii, jak wydajesz się oczekiwać). Nie mogę Ci nakazać - zerwij z nim, mogę Ci radzić - to nie jest droga do szczęścia. Poza tym współżyjesz z tym mężczyzną, popełniasz więc niestety grzech, nie możesz więc oczekiwać, że kpiąc z Boga on pochyli się nad Tobą z pomocą...Kolejna więc rada - postanów zachować czysytość do ślubu, gwarantuję, że jest to źródłem wielkiej, autentycznej radości. Zainteresuj się też metodami NPR, warto poznać siebie jeszcze zanim jesteś mężatka - to również daje radość, poczucie własnej wartości, satysfakcje i jakąś pewność siebie. Kolejna sprawa - w zdrowym ciele zdrowy duch mówi stare, proste porzekadło i masa w tym prawdy. Być może masz strasznie dużo zajęć, ale czas na trochę sportu codziennie zawsze się znajdzie, jeśli się tego chce. Poczujesz się lepiej, zdrowiej, będziesz miała satysfakcje, że dbasz o siebie no i będziesz lepiej wyglądać...Polecam np. biegi czy jazdę na rowerze. Nic nie kosztuje, a niesie same pożytki, poza tym to troszkę nasz obowiązek, dbać o ciało, które dał nam Stwórca. No i właśnie, kwestia modlitwy. Właściwie powinnam od tego zacząć, ale o tym pisało Ci już tak wiele osób, że być może nie doczytałabyś tego postu nawet do końca. Mówisz, że kiedyś powierzyłaś się Bogu. Hmm. Czy żyłaś wtedy w czystości? Czy autentycznie postanowiłaś mu zaufać? Mówisz, że modliłaś się "jak do ściany"... Pamiętaj, że Boga możesz błagać , prosić, ale nade wszystko musisz wierzyć, że to Jego Wola ma się spełnić i taka właśnie jest dla Ciebie najlepsza..nawet jeśli w tej chwili kompletnie tego nie rozumiesz. Polecam więc porządną spowiedź, komunię św, codzienną poranną modlitwę (najlepiej klęcząc) i modlitwe wieczorną. Czy się chce czy nie, zawsze. Może msza święta kilka razy w tygodniu - euchrystia niesamowicie wzmacnia. I proś Boga o łaskę wiary, o łaskę zaufania, jak pisała Annie...Zaufaj mu. To najlepsze lekarstwo na lęk - zaufać Jezusowi. Gdy będziesz mu wierna, naprawdę oddana i posłuszna nie ma szans, żeby zostawił Cię samej sobie. I być może Twoja sytuacja nie poprawi się jutro, za tydzień, bo trochę jednak zakpiłaś z Boga, odwróciłaś się, a za to może przyjść zapłacić. Tak ja to widzę. Może skorzystaj też z moditwy do św. Józefa o znalezienie małżonka. I nie kłóć się z Bogiem, że juz teraz, juz dziś..! Zaufaj mu, powiedz "Panie Ty najlepiej wiesz co jest dla mnie dobre..." Rozumiem, że jest Ci ciężko, ale nie popadaj też w przesadę. Z tego co pamiętam masz 27 (28?) lat. Tu gdzie mieszkam (duże miasto) taki wiek i brak partnera nie zaskakuje, wręcz przeciwnie, małżeństwa 23- 24 latków są powodem kpin i nazywane bywają "pochopnymi". I jeszcze taka praktyczna znowu rada, uwaga. Będzię Ci trudno znaleźć teraz partnera, kiedy jesteś tak przepraszam, "skwaszona", zła, zbuntowana na los i Boga...Mało kto szuka człowieka, który nie ma w sobie radości życia, wiary, optymizmu...I nie mówię tego, żeby Cię dołować. Tylko być może czas powiedzieć już sobie dość i od jutra co nieco zmienić. Spowiedź, eucharystia, poranna modlitwa, sport, zdrowa dieta (owoce, woda mineralna), zaufanie Jezusowi, poznanie NPR, dobre lektury (polecam książki z rodzinnej.pl) i modlitwa do św. Józefa to moje dla Ciebie rady. Przepraszam za niewykwintną stylistykę, być może auorytatywny ton, ale wiele chciałabym Ci przekazać. Nikt prócz Ciebie samej (oczywiście opartej na Jezusie) nie może uczynić Cię szczęsliwą. I przepraszam, ale nie będę wchodzić z Tobą w polemiki. Być może już zaczynasz pisać po swojemu "...no tak...próbowałam, nie pomaga, jest źle..." Ja nie będę Cię przekonywać jak kilka już osób tu próbowało. Po prostu jako kolejna chcę podać Ci kilka swoich, praktycznych rad, wskazówek. Nie musisz z nich korzystać, tylko nie udowadniaj mi, że są nieskuteczne, bo to zależy tylko od Ciebie. Z pewnością jak wszystko dookoła uznasz za "nieskuteczne" bez próbowania to Twoja sytuacja się nie zmieni. PS: Może niektórym moje rady i zalecenia wydadzą się proste i przyziemne, ale człowieka stanowią ciało i duch i o obie te "sfery" zobowiązani jesteśmy dbać, nieprawdaż? Pozdrawiam.