przez Karolka » 8 lutego 2011, o 03:33
Chyba często tak bywa, że to kobiety wcześniej odczuwają potrzebę zaręczenia się. W naszym związku tak właśnie było. Zaczęliśmy się spotykać jeszcze w liceum, a potem oboje uzgodniliśmy, że chcielibyśmy żeby ślub był momentem rzeczywistego odcięcia pępowiny i żebyśmy po ślubie byli w stanie sami się utrzymać (oczywiście to nie oznacza, że będziemy odrzucali pomoc rodziców, ale nie chcemy, żeby nasz ślub był naszą odpowiedzialną decyzją).
Spotykaliśmy się już 5 lat kiedy mój obecnie już narzeczony skończył studia. Wyobrażałam sobie, że zaraz po tym jak je skończy to się zaręczymy, a dopiero potem on zacznie szukać pracy. Potem myślałam, że zaręczymy się, gdy on już znajdzie pracę. Ale mimo tych wydarzeń mój ukochany jakoś nie kwapił się z oświadczynami. Próbowałam mu coś sugerować, choć bardzo nie chciałam, żeby ta inicjatywa wyszła ode mnie. Z drugiej strony wielu naszych znajomych się wtedy zaręczało a ja bałam się, że może on jednak nie traktuje mnie tak poważnie jak myślałam. Ogólnie przeżywaliśmy w jakimś stopniu kryzys. No i w końcu jednak nie wytrzymałam i wygarnęłam mu, że chyba mnie nie kocha, skoro jeszcze się nie oświadczył (wybrałam chyba najgorszy moment, czyli dzień, kiedy on miał zamiar to zrobić).
Dopiero kiedy spokojnie porozmawialiśmy okazało się, że on bardzo chciał, ale uważał, że zanim poprosi mnie o rękę musi być w stanie zaoferować mi jakąś perspektywę, bezpieczeństwo. Nie chodziło tu o własny dom i samochód, ale o to żeby móc za własne (a nie rodziców) pieniądze kupić skromny pierścionek zaręczynowy i mieć umowę o pracę gwarantującą pensję minimalną na więcej niż miesiąc do przodu. Bał się, że jeśli będzie bez pracy to moi rodzice nie potraktują go poważnie. Bał się, że sobie nie poradzi, uważał, że nie jest wystarczająco dobry, zaradny itd., żeby odważyć się zaproponować mi siebie jako męża. A kiedy już miał pracę to nie czuł się w niej pewnie, był na stażu i nie wiedział czy po jego zakończeniu będzie jeszcze tam pracował.
Strasznie mi było głupio, że ja tego wszystkiego nie widziałam. Mężczyźni jednak zupełnie inaczej postrzegają świat, inaczej myślą. Być może na Twoim chłopaku też ciąży presja, że najpierw sam musi stanąć na nogach, a dopiero później stać się opoką dla swojej żony. Być może on boi się zaproponować zbyt wczesnej daty ślubu żeby potem Cię nie zawieść przez to, że nie uda mi się zagwarantować Ci pewnej stabilności. Być może są to tego typu powody, o których Ty nawet nie pomyślałaś. Przynajmniej dla mnie ta argumentacja to było zaskoczenie. Dla mnie było oczywiste, że skoro się kochamy i skoro tylko on skończy studia to będzie ślub. Z drugiej strony nie ma na pewno sensu odkładać ślubu do momentu, kiedy oboje będziecie dobrze "ustawieni" - trzeba znaleźć to swoje optimum. Nam się chyba udało. Zaręczyliśmy się rok temu, tego lata ślub. Jesteśmy ze sobą już prawie 7 lat i wiemy, że to bardzo długo, ale po prostu kiedy się poznaliśmy byliśmy jeszcze strasznie młodzi i musieliśmy do ślubu dojrzeć. Wam też radzę spokojnie porozmawiać, zapytać o argumentację, powody. Każda para musi sama znaleźć ten moment.