Teraz jest 29 marca 2024, o 13:58 Wyszukiwanie zaawansowane

Uprzejmie informujemy,
że decyzją Zarządu Stowarzyszenia Liga Małżeństwo Małżeństwu
z dniem 1 grudnia 2016 forum pomoc.npr.pl zostaje
Z A M K N I Ę T E
Wszystkie osoby potrzebujące pomocy
zapraszamy na FaceBook'a lub do kontaktu z nami poprzez skrzynkę Porady

koniec miłości-pytanie do małżeństw "ze stażem" i

Narzeczeni wszystkich krajów - łączcie się... w związki małżeńskie (forum pomocy)

Moderatorzy: admin, NB

koniec miłości-pytanie do małżeństw "ze stażem" i

Postprzez CzarnaKrowaWKropkiBordo » 18 czerwca 2009, o 10:29

Ponad rok temu poznałam cudownego faceta - mądry, wykształcony, niezwykle inteligentny, przystojny, bardzo wierzący - ideał. Cekałam na jego wyznanie, że mnie kocha, na zaręczyny, ale jakoś tego nie mówił choć na każdym kroku czułam Jego ogromną miłość. Tak się zdarzyło, że po pół roku wyprowadzilam sie od rodziców "na swoje". Mój chłopak bardzo mi pomagał, urządzaliśmy to mieszkanie od razu dla NAS, bo już wcześniej pomimo braku oficjalnych wyznań rozmawialiśmy o współnej rodzinie. Ja uważałam, że Go kocham, emocje były ogromne, tak się cieszyłam, że znalazłam takiego kogoś. Jednocześnie czułam że nie jest to jakieś mega głębokie uczucie, ale stanowczo wystarczające. Po przeprowadzce bałam się sama mieszkać, mój chłopak pomieszkiwał ze mną, ale spaliśmy osobno. Pochłonęły mnie kłopoty ze zdrowiem (derpesja) i "prowadzenie domu". byłam wykończona, czułam, że nie mam siły na związek, najchętniej bym siedziała sama ze swoją chorobą. Chłopak pomagał mi niesamowicie we wszystkim- w gotowaniu, sprzątnaiu, zmywaniu. Po kilku tygodniach wspólnego zycia (bez seksu oczywiście) zaczęłam zauważać spaek uczucia u siebie, tak jakbym się znudziła związkiem. Nie wiedziałam dlaczego tak się stało i jak temu zaradzić, po prostu zaczęłam chłopaka traktować jak kolegę, a nie mojego faceta. Bardzo nad tym ubolewałam, myslałam, że to może wskutek tabletek, ale lekarka to wykluczyła.Rozmawialam szczerze z chłopakiem o tym, bo ja NIE CHCIAŁAM tego, że mi to uczucie spadło. Pewnego dnia chłopak wyznał mi miłość, a ja nie umiałam mu tego też wyznać, bo czułam że to uczucie mi minęło, została TYLKO miłość bliźniego, a to jednak jak dla mnie za mało na małżeństwo.Wpadłam w ostrą nerwicę spowodowaną konfliktem sumienia - nie umiem go kochać, nie kocham Go, ale bardzo bym chciała.Minęło pól roku od tej pory, chłopak jest cierpliwy i wierzy ze to uczucie wróci. Jeste smy razem, ale jak się nie widzimy, to ja nie tęsknię, mogłabym Go już nigdy nie zobaczyć i nic by mi nie było. Po prostu On mi się zrobił jakiś taki całkowicie obojetny emocjonalnie. Nie mam pojęcia dlaczego, bo uważam że jest wspaniałym człowiekiem. Dostałam obsesji na tym punkcie. Nie moge spać, poszłam na chorobowe. Po prostu jak to ujął psycholog (który mi nie pomógł jak na razie) minęło mi "uczucie seksualne", namiętność. ZOstała tylko przyjaźń, sympatia. Nie wiem dlaczego. Czy problem jest we mnie, czy znudziłam się tym związkkiem z tego powodu, że mój chłopak dopiero po 10 mcach wyznał mi miłość? Czy może dlatego, że mój chłopak jest bardzo spokojny, małomówny, ale niestety też ma mało inicjatywy i w zasadzie to ja "prowadze" ten związek, wymyslam co bedziemy robic itd. Całe dnie rozmyślam czy mam zerwać z chłopakiem czy jest szansa żeby to uczucie wróciło? Bardzo bym chciała żeby wróciło, czyli jednak mi w jakiejś mierze zależy na tym związku. Zadręczam się tym problemem, od pól roku mysle o tym całe dnie i nawet w nocy. Czy ktoś z Was miał takie doświadczenie i zdołał odnowić miłość? Jak sobie na to pozwolić? Ja dostałam obsesji, że to już koniec i nie umiem się z tego wyzwolić. Co na to wszystko Pan Bóg? Ja sie nie umiem systematycznie modlić, nie umeim sie zdecydowac na zadnego świętego do którego mogłabym się w szczególny sposób modlić, ale jeździłam na modlitwy o uzdrowienie i nic:( Ja sama zablokowałam w sobie to uczucie, degraduję je każdego dnia, że to już nie wróci, dewaluuję to co miedzy nami było... a może to rzeczywiscie nie było to? Mam już 29 lat i bardzo bym chciała założyć rodzinę, mam wyrzuty sumienia że zawróciłam w głowie mojemu chłopaki, on bardzo mnie kocha, zrobił dla mnie tyle, że nikt innyby tego nie zniósł...moich humorów, depresji....a ja nie umiem Go kochać, choć chciałabym...chciałabym, żeby "to coś " wróciło ::((((((((((((((((((((((((
CzarnaKrowaWKropkiBordo
Przygodny gość
 
Posty: 12
Dołączył(a): 18 czerwca 2009, o 10:03

Postprzez kami79 » 18 czerwca 2009, o 12:26

CzarnaKrowa,
mysle ze przezylam troche podobna historie. moj chlopak byl typem malo aktywnego faceta,wkurzalo mnie to ze nie domysli sie czego bym chciala, nie zaskoczy mnie niczym, ze wszystko jest miedzy nami takie poprawne, poukladane, ze to ja proponuje gdzie pojedziemy, co zrobimy, z kim sie spotkamy itp. a on na to przystaje i wykonuje, rzadko sam wykazuje inicjatywe. a mimo to nie spotkalam nigdy nikogo kto by mnie tak kochal, tak rozumial ,wspieral i byl dla mnie tak wielkim przyjacielem. ja tez go kochalam ale gdzies tam w glowie mialam swiadomosc ze nie jest to facet z moich marzen.
jestem osoba bardzo zywiolowa, "szalona", aktywna. pragnelam zawsze faceta podobnego do mnie, z ktorym rozumialabym sie bez slow, z ktorym robilibysmy najbardziej niesamowite rzeczy i ktory czytalby w moich myslach. moj chlopak taki nie byl. i co gorsza, poznalam w miedzyczasie kogos kto byl z moich marzen. i zaczelam podwojne zycie. wydawaloby sie ze skoro znalazlam "tego" faceta to sprawa rozwiazana, powinnam rozstac sie z chlopakiem i zwiazac sie z nim. niestety, w moze na szczescie, on byl ode mnie sporo mlodszy i mimo doskonalego porozumienia widzialam tez rzeczy ,ktore mogly byc na tym etapie nie do przeskoczenia. z drugiej strony gdzies czulam ze nie moge zostawic mojego chlopaka mimo tylu watpliwosci. byl dla mnie jednak bardzo cenny i bardzo docenialam jego poswiecenie dla mnie.
rozstanie z tym drugim odchorowalam w doslownym sensie. cierpialam dlugo i okropnie a jednak wiedzialam ze nie moge porzucic tego co budowalam przez ponad 2 lata z moim chlopakiem dla zwiazku co do ktorego mialam tez wiele watpliwosci, glownie z racji roznicy wieku i co za tym idzie, doswiadczen.
no i dalej trwalam z zwiazku z facetem ktorego kochalam jakos tam, ktory mnie kochal calym sercem a co do przyszlosci z ktorym nie bylam pewna. zblizaly sie wakacje, chlopak mial wyjechac na 3 miesiace do pracy zagranice. po poworcie jego rodzice wyprowadzali sie do nowo wybudowanego domu a jemu zostawili kawalerke, w ktorej, jak to naturalnie zostalo przyjete, zamieszkamy razem. wiec czulam na sobie ogromny ciezar tego co mnie czekalo bo z jednej strony warpliwosci byly zbyt male by go zostawic a z drugiej strony zbyt duze by zaczac wspolne zycie. argumenty z wiary wtedy jeszcze nie byly dla mnie zbyt przekonujace aby zaniechac wspolnego zamieszkania.
on wyjechal a dla mnie zaczal sie czas meki- podobny chyba do tego jaki Ty teraz przezywasz. dniem i noca myslalam o nas, o moich watpliwosciach ktorych nie moge sie pozbyc, o jego milosci ktora jest tak wielka i wspaniala ze nie chce jej odrzucic i o tym jak cudownym jest czlowiekiem, jak o mnie dba, jak mu na mnie zalezy a ja mimo wszystko nie potrafie powiedziec ze jest facetem mojego zycia. chyba cos podobnego czujesz Ty, prawda? Twoj chlopak tez jest wspanialy a jednak nie mozesz z przekonaniem powiedziec ze chcesz nim byc a z drugiej strony trudno Ci go odtracic...
modlilam sie, plakalam w glos, miotalam, rozmawialam z wieloma osobami o tym co czuje, szukalam rady, pomocy bo wiedzialam ze w takim stanie ducha nie moge z nim zamieszkac czyli zaczac wspolne zycie. wiec co zrobic? chcialam byc pewna ze chce z nim byc, albo pewna ze nie chce. a bylam po srodku. to bylo bardzo trudne.
bardzo pomogla mi rozmowa z pewnym znajomym, ktory doradzil bym sie z nim rozstala na rok i przez ten czas nie kontaktowala. mial to byc czas na doglebne przemyslenie i przemodlenie sprawy. po roku mialam podjac ostateczna decyzje co z nami. ta propozycja mnie zszokowala i przerazila bo jednak mimo wszystko kochalam go i tesknilam gdy byl daleko ale po przemysleniu doszlam do wniosku ze chyba inaczej nie podejme decyzji niz wtedy gdy dam sobie mozliwosc zdystanswoania sie do sprawy.
chlopak wrocil z zagranicy. szykowalam sie aby powiedziec mu o mojej decyzji ale okazalo sie ze nie jest to juz potrzebne. tych kilka miesiecy bez niego wystarczylo aby sprawy wrocily na swoje miejsce. moze to sila modlitwy, moze cos zmienilo sie we mnie w nas, ale gdy spotkalismy sie ponownie, wiedzialam ze CHCE Z NIM BYC. takim, jakim jest, ze nie potrzebuje aby sie zmienial, nie przeszkadza mi juz tak bardzo to co przeszkadzalo. i wspolnie zamieszkalismy. ale na tym zakoncze bo to kolejny ogromny watek tej histori. powiem tylko tyle ze od tego momentu zaczal sie dla nas czas nawrocenia i prawdziwej czystosci w ktorej dotrwalismy do slubu. w sierpniu minie 5 lat naszego malzenstwa za ktore dziekuje Bogu kazdego dnia.
niewiem czy cos Ci dalo to co napisalam. jesli moge Ci cos doradzic to to, abys dala sobie czas na podjecie decyzji co dalej z wami. mysle ze potrzeba wam rozstania na dluzszy czas. moze nie na rok ale napewno na dlugo. niech to bedzie czas na wyciszenie i zajrzenie w glab swojego serca. moze wtedy, gdy bedziesz z dala od niego, uda ci sie spojrzec na wasz zwiazek innymi oczami, moze zobaczysz cos czego teraz nie widzisz w swoim chlopaku majac go na codzien. w ciszy czlowiek zawsze odnajduje prawde. swieci udawali sie napustynie aby sie modlic. Ty udaj sie gdzie chcesz aby przemyslec sprawe ale z dala od niego. wazne, by byl to czas tylko dla ciebie.
nie stresuj sie uplywajacym czasem i swoim wiekiem. znam wiele osob ktore wyszly za maz grubo po 30- ce i teraz tworza szczesliwe rodziny. w malzenstwo trzeba wchodzic bedac pewnym ze chce byc z druga osoba.owszem, wiele watpliwosci moze pojawic sie i pozniej ale jesli jestes pewna ze chcesz tym kims byc, uda wam sie rozwiazac wszystkie problemy, zwlaszcza jesli budujecie na Skale. wierz mi, ze jesli Bóg chce dla Ciebie tego czlowieka, to doprowadzi Cie do malzenstwa z nim. jesli nie, da Ci kogos innego. daj sobie czas i spokoj. odsun caly ten stres i obsesje. nic nie osiagniesz miotajac sie ze soba i swoimi uczuciami. daj sobie czas, taka jest moja rada. wiem ze gdybym miala ponownie znalezc sie w mojej sytuacji z glowa pelna pytan, napewno podjelabym decyzje o rozstaniu na jakis czas, nawet liczac sie z tym, ze moge go stracic. wolalabym zyc majac spokoj sumienia niz jego wyrzuty ze jestem z kims kogo nie kocham i komu zawrocilam niepotrzebnie w glowie.
bede sie modlic o swiatlo dla Ciebie. duzo odwagi. jesli chcesz pogadac, zapraszam na priva
kami79
Domownik
 
Posty: 486
Dołączył(a): 20 kwietnia 2009, o 15:36
Lokalizacja: wieś na Mazowszu

Postprzez NB » 18 czerwca 2009, o 13:27

NB
Administrator forum
 
Posty: 2064
Dołączył(a): 18 września 2003, o 09:52
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez CzarnaKrowaWKropkiBordo » 18 czerwca 2009, o 13:40

Oj Kami79, bardzo mi to bliskie, co napisałaś. Ja się jeszcze tlyko zastanawiam czy a jeśli tak, to jaką rolę w tym wszystkim odgrywa moja depresja i związane z nią problemy...
Ale bardzo to mądre co napisałaś i bardzo mi bliskie... a Twój przykład, że jednak do siebie wróciliście jest bardzo budujący:) Dziękuję Ci... wiesz Twój post dał mi chyba więcej niż ileś tam wizyt u psychologa:)
CzarnaKrowaWKropkiBordo
Przygodny gość
 
Posty: 12
Dołączył(a): 18 czerwca 2009, o 10:03

Postprzez kami79 » 18 czerwca 2009, o 16:27

ja tez zastanawiam sie jakie znaczenie ma w tym wszystkich Twoja depresja. wydaje mi sie ze nie az tak znaczace bo gdyby tak bylo, to chyba podobne odczucia mialabys do innych bliskich osob np. do rodzicow czy przyjaciol, ktorzy sa Ci bliscy a potem z dnia na dzien przestaja. pozatym podobna sytuacja przydazyla sie mnie mimo ze nie mam depresji. wprawdzie ja kochalam mojego chlopaka caly czas ale widze bardzo duzo podobienstw tego co przezywalam z tym, co Ty czujesz.
mam przyjaciela ktory cierpi na depresje i troche mu to gmatwa relacje damsko- meskie, nie slyszalam jednak nigdy od niego, aby mial taka sytuacje ze odkochal sie nagle w kims na kim mu do tej pory zalezalo. mysle ze bez wzgledu na depresje, mozesz miec jasnosc swojej sytuacji czyli tego co czujesz do swojego chlopaka. moze tylko potrzebujesz, tak jak wyzej napisalam, czasu i spokoju aby wszystko sobie poukladac.
w ciagu tych kilku miesiecy kiedy moj chlopak wyjechal tak wiele sie zmienilo, ze rok pozniej bylam juz jego zona. mysle ze wiele dal mi wlasnie ten czas bez niego aby uswiadomic sobie jak wiele dla mnie znaczy i kim tak naprawde dla mnie jest. gdyby po tych kilku miesiacach kiedy wrocil do kraju po pracy okazalo sie ze nadal stoje w tym samym punkcie, zdecydowalabym sie na rozstanie na dluzszy czas aby podjac decyzje co dalej- czy bedziemy razem i bede pewna ze chce z nim spedzic zycie, czy sie rozstaniemy. zadnego wyjscia po srodku.
byc moze i Ty po dluzszym czasie bez niego odkryjesz w sobie, ze bardzo go kochasz i ze chcesz z nim byc. w spokoju, z dala od drugiej osoby, latwiej nam spojrzec na nia realnie i na chlodno. byc moze uznasz ze jednak to osoba zupelnie nie dla Ciebie, wtedy w spokoju i z pewnoscia bedziesz mogla podjac decyzje o rozstaniu. potrzebna Ci jest wlasnie ta pewnosc, ze idziecie albo razem w jednym kierunku albo kazde osobno w swoja strone.
zycze Ci duzo sil,odwagi i swiatla Duicha Świętego abys potrafila podjac odpowiednia decyzje
kami79
Domownik
 
Posty: 486
Dołączył(a): 20 kwietnia 2009, o 15:36
Lokalizacja: wieś na Mazowszu

Postprzez małe słoneczko » 18 czerwca 2009, o 16:58

Czarna Krówko,

my w totalnym "kryzysie" postanowiliśmy nie kontaktować się przez jakiś czas, ten jakiś czas to był... tydzień. Dłużej nie wytrzymaliśmy, złamaliśmy postanowienie i wiemy, że żadne problemy nam niestraszne...

a co do "uschnięcia" uczucia, to ja myślę, że to nic złego... że to całkiem normalne...

spotykam się z moim narzeczonym dość rzadko, bo 2 razy w tygodniu, i jakoś bardzo mocno nie rozpaczam z tego powodu

pisałaś też o różnicach temperamentu... u nas to też jest tak, że ja jestem tą bardziej szaloną połową, że przejmuję inicjatywę itd., ale... wiesz, faceci chyba nie lubią jak zabiera im się "spodnie" i bywa tak, że narzeczony sam upomina się o prawo do rządzenia...

a że to zwykle ja odgaduję z wyprzedzeniem jego pomysły, sama wymyślam niestworzone rzeczy to tylko zasługa mojej bardziej rozbudowanej wyobraźni chyba:P

życzę Tobie, by wszystko się ułożyło, zwykle jest tak, że poznajemy wartość ukochanej osoby, dopiero wtedy, gdy możemy ją stracić.

a mąż czy narzeczony powinien być przede wszystkim NAJLEPSZYM PRZYJACIELEM i nie martw się, mi wielokrotnie się zdarzało "zakochiwać" od nowa po roku, półtorej, dwóch... to takie magiczne koło :wink:
małe słoneczko
Bywalec
 
Posty: 184
Dołączył(a): 2 stycznia 2008, o 00:27
Lokalizacja: Niebo:)

Postprzez Tytus_83 » 19 czerwca 2009, o 11:06

CzarnaKrowo

Jestem depresantem (4 lata z okresami reemisji) i Twoja historia jest mi bliska. Z tego co piszesz wynika, że uczucie było do momentu wystapienia kłopotów emocjonalnych. Depresja ma to do siebie, że odbiera radość życia, wszelkie pozytywne emocje. I tłumi miłość, tak iż wydaje się, że już nie kochamy tej drugiej osoby. Miałem podobnie i wywoływało to u mnie poczucie winy. Natłok myśli, drażenie, szukanie przyczyny, "wygasnięcia uczucia" jeszcze ten stan pogarszał i wpędzał w poważniejszą depresję. Przez lata nauczyłem się, że należy starać się przyjąć postawę stoicką. Nie wymagać od siebie gorących uczuć. Gdy depresja przechodzi wszystko mija. Człowiek staje na nogi, wszystko nabiera barw i nowego sensu. To, że jesteście razem w tych trudnych chwilach, może Wam pomóc w scaleniu Waszego związku. Nie podejmuj żadnych wiążących decyzji w tym stanie. Człowiek w depresji nie jest sobą.

Piszesz, że: "Po przeprowadzce bałam się sama mieszkać, mój chłopak pomieszkiwał ze mną, ale spaliśmy osobno. Pochłonęły mnie kłopoty ze zdrowiem (derpesja) i "prowadzenie domu". byłam wykończona, czułam, że nie mam siły na związek, najchętniej bym siedziała sama ze swoją chorobą." Potrzebna jest porządna psychoterapia, najlepiej u chrześcijańskiego psychologa. I dbaj o sferę duchową. Spowiadaj się ręgularnie i często przystępuj do Komunii św., nawet codziennie.

Jak długo trwa Twoja depresja?
Tytus_83
Przygodny gość
 
Posty: 1
Dołączył(a): 19 czerwca 2009, o 10:48

Postprzez CzarnaKrowaWKropkiBordo » 19 czerwca 2009, o 12:05

Jesteście naprawdę kochani:)
Na depresję choruję już 6 lat... wiem, że potrzebna jest porządna psychiterapia, ale jakoś nie mogę trafić na porządnego psycholog... chodziłam do jednego 2 lata, ale to było takie młócenie słomy...teraz zaczęłam chodzić do innego.
Myślę, że moja depresja i psychika odegrały jakąś rolę w "spadku uczucia", ale nie to jest najgorsze, tylko to, że teraz nie umiem dojść do uczuć żeby mi jakoś na chłopaku szczególnie zależało... jest jeszcze taka kwestia, którą mi podsuwają krewni z naprawdę długim stażem małżeńskim, że może zbyt długo się ciągnęło u nas zanim usłyszałam to "kocham Cię".... a ponadto w pewnym momencie wszystko stanęło na głowie, zamieszkaliśmy prawie że razem, a przynajmniej chłopak pomieszkiwał ze mną (bo się bałam z początku sama mieszkać) a nie byliśmy nawet zaręczeni....czyli jakby zabrakło w pewnym momencie tej deklaracji wspólnego życia...wszystko się rozmyło... skomplikowane to wszystko... ale to co piszecie, to nastraja jednak optymistycznie, że Pan Bóg naprawdę umie pisać prosto nawet w krzywych liniach....dziękuję Wam bardzo za te posty...póki co nie decyduję się na rozsatanie, bo nie wiem czy w pobecnej sytuacji nie popsułoby ono jeszcze bardziej, ale rozważam poważnie tę ewentualaność... rozstanie nie dla rozstania, ale dla przemyślenia wszystkiego tak jak sugeruje Kami79... chcę jednak poczekać aż zacznie działać antydepresant, bo właśnie dostałam i ocenię sytuację potem...kto cierpiał na deprechę to wie o czym mówię :roll:
CzarnaKrowaWKropkiBordo
Przygodny gość
 
Posty: 12
Dołączył(a): 18 czerwca 2009, o 10:03

Postprzez kami79 » 19 czerwca 2009, o 19:08

skad jestes? moze ktoras z osob na forum moglaby pomoc Ci znalezc dobrego psychologa w Twojej okolicy.
to co sugeruja Ci znajome malzenstwa co mogloby byc powodem spadku uczucia nie przekonuje mnie jakos. wiesz, sa osoby ktore czekaja na wyznanie jeszcze dluzej i ich uczucie przez ten czas nie slabnie. jesli ich wiez jest naprawde silna to nie zaszkodzi im rowniez wspolne mieszkanie.nie byliscie wprawdzie zareczeni ale snuliscie wspolne plany czyli gdzies mieliscie wizje wspolnego zycia i ukladaliscie swoje plany pod ta wspolna przyszlosc. tak mi sie wydaje.
nie rozstawaj sie z chlopakiem definitywnie. wbrew temu co piszesz, zalezy Ci jednak na nim.gdyby tak nie bylo, nie dreczylabys sie tak bardzo tym spadkiem uczucia tylko ze spokojnym sumieniem powiedzialabys mu "czesc".
ja nadal sugeruje czas na przemyslenie. jesli uwazasz ze powinnas poczekac z ta decyzja az zacznie dzialac lek to poczekaj ale nie boj sie jej. mysle ze moze ona tylko zmienic wszystko na lepsze. wspieram modlitwa
kami79
Domownik
 
Posty: 486
Dołączył(a): 20 kwietnia 2009, o 15:36
Lokalizacja: wieś na Mazowszu

Postprzez Krycha » 19 czerwca 2009, o 19:10

Krówko, u mnie podobnie wygasły uczucia w okresie depresji..... tyle że do męża a nei chłopaka...mam wyrzuty sumienia, że on mnie kocha milion razy mocniej nizja jego, zmuszam się do seksu choć mnie nie kręci itp.
Przez lata nauczyłem się, że należy starać się przyjąć postawę stoicką. Nie wymagać od siebie gorących uczuć. Gdy depresja przechodzi wszystko mija. Człowiek staje na nogi, wszystko nabiera barw i nowego sensu. To, że jesteście razem w tych trudnych chwilach, może Wam pomóc w scaleniu Waszego związku.

Tytus_83 dzięki za cień nadziei.... bo jamam wrażenie, że ten okres oddalenia obojętności jest zbyt trudnym doświadczeniem, po nim nie da się juzodbudować bliskości (nie mówiąc o namiętności... :cry: )
Krycha
Domownik
 
Posty: 606
Dołączył(a): 20 października 2006, o 13:03
Lokalizacja: PdM

Postprzez CzarnaKrowaWKropkiBordo » 19 czerwca 2009, o 21:18

Sama już nie wiem z tą depresją...z jednej strony zgadzam się z Kami, ale z drugiej, to co napisałaś Krycho droga jest mi tak bliskie, że mam ochotę Cię wyściskać...o tej bliskości i namiętności... Nie wiem ja tego nie rozumiem zupełnie... spotkałam się dziś z chłopakiem i czułam że w ogóle nie mam uczuć do nikogo...potem byliśmy na Mszy Św. a potem zaczęliśmy żartować i śmiać się, przestalam się pilnować, że przecież nie mam uczuć a muszę, wyluzowałam się, zachwyciłam się tym, że mój chłopak żartuje i "gada", co nie jest takie częste;) i uczucie wróciło...trudnym przypadkiem jestem... a z namiętnością to już w ogóle kicha Krycho...my co prawda seksu nie uprawialiśmy, ale wcześniej jednak namiętność była... a potem właśnie jak mi się pogorszyło z deprechą to zero, nic...więc coś w tym też jest chyba
CzarnaKrowaWKropkiBordo
Przygodny gość
 
Posty: 12
Dołączył(a): 18 czerwca 2009, o 10:03

Postprzez kami79 » 19 czerwca 2009, o 22:40

czytam to co piszecie i ogarnia mnie wspolczucie i troche przerazenie. czy z tym wogole da sie wygrac? czy depresje mozna wyleczyc? przeciez nie moze byc tak ze ludzie cierpiacy na ta dolegliwosc sa skazani na zycie w zawieszeniu, niepewnosci i rozchwianiu emocjonalnym. inne choroby psychiczne (niewiem na ile depresja jest choroba psychiczna a na ile nerwowa) da sie leczyc. jesli nie sa wyleczalne to podaje sie choremu leki, stosuje psychoterapie aby pomoc mu prowadzic normalne zycie mimo choroby. znam takie osoby. wiec dlaczego w zyciu Twoim Krówko a takze Krychy i Tytusa jest tak ze nie mozecie raz a porzadnie pozbyc sie tej choroby tzn. znalezc srodka ktory sprawi ze ten potwor przestanie Was notorycznie nawiedzac i dreczyc? niewiem, nie znam sie na depresji ale nie moge uwierzyc w to ze nie ma sposobu aby pomoc skutecznie osobom dotknietym tym problemem.
Krówko, widzisz sama ze wyluzowanie i dystans wiele daje. napisalas ze pozbylas sie dzis "cisnienia" na "czucie czegos" do chlopaka i naturalnie zrobilo sie lepiej. moze trzeba sobie troche odpuscic, nie zmuszac sie do niczego zyjac pod presja stworzona samemu sobie ze trzeba kochac kogos bo jak nie to bedzie zle. sama widzisz ze to tlumaczenie sobie, proby zakochania na sile niewiele daja. moze pora zrzucic ciezar tego "cisnienia" i pozwolic zeby dzialo sie miedzy Wami wszystko normalnym rytmem, aby doszly do glosu prawdziwe emocje ktore ciagle gdzies odsuwasz bo nie pasuja do tego, czego pragnie Twoje serce. i nie bac sie ciszy i spokoju. w niej wszystko sluchac wyrazniej.
pozdrawiam
kami79
Domownik
 
Posty: 486
Dołączył(a): 20 kwietnia 2009, o 15:36
Lokalizacja: wieś na Mazowszu

Postprzez fiamma75 » 20 czerwca 2009, o 08:10

depresję da się wyleczyć (oczywiście nie każdą), ale leczenie zajmuje miesiące, lata...
fiamma75
Domownik
 
Posty: 2066
Dołączył(a): 5 maja 2005, o 20:01

Postprzez Krycha » 20 czerwca 2009, o 09:04

oczywiscie ze są leki...które zbijają przy okazji libido i wszelkie silniejsze uczucia poniżej dna. Przestajesz miec chęci do uszkodzenia siebie, przestajesz uwazac się za kompletne zero, ale..... nic cię nie porusza. pierwszy krok dziecka cieszy cię tyle co ładna pogoda. więc leczenei też ma wady... Osobiście wcale nie czuję się teraz dużo lepiej - tylko bezpieczneij, spokojniej.
Krycha
Domownik
 
Posty: 606
Dołączył(a): 20 października 2006, o 13:03
Lokalizacja: PdM

Postprzez Fruzia » 20 czerwca 2009, o 12:43

Droga W Kropki Bordo,

na pewno depresja ma tu niebagatelny wpływ. Wcale się nie dziwię, że tak
się czujesz.
Mój mąż też jest spokojny, małomówny, ale mogę na niego zawsze liczyć i daje mi takie poczucie akceptacji, że aż się dziwię.
Jeśli to możliwe, to myśl o tym spokojnie, daj sobie czas. 29 lat to jeszcze młody wiek. Nic na siłę. Nie miej wyrzutów sumienia, że mu zawróciłaś w głowie. To były jego decyzje, że poświęcał Ci tyle czasu. Zresztą, dobrze to o nim świadczy. A że późno wyznał miłość - czy nie lepiej dłużej poczekać na słowa, skoro już są potwierdzone przez czyny? Wtedy widać, że nie jest to deklaracja rzucona na wiatr.

Serdecznie Cię pozdrawiam. Ja sama niedługo idę na psychoterapię robić porządek z moją depresją.
Fruzia
Domownik
 
Posty: 411
Dołączył(a): 10 czerwca 2006, o 13:30

Postprzez CzarnaKrowaWKropkiBordo » 20 czerwca 2009, o 13:10

No właśnie z tymi lekami jest tak jak napisała Krycha...nie jem leków to wszystko mnie przygnębia, jem leki to mam ciągle w miarę dobry nastrój choćby ktos umarł...ja tak to czuję.... W dodatku mam przypuszczenia, że 6 lat brania antydepresantów splyciło moje uczucia na tyle, że w zasadzie w ogóle nie czuję głębokich uczuć...ale moja lekarka twierdzi, że jeszcze nie słyszała o takim przypadku, żeby na kogoś tak działały te leki. Ja sama się sobą martwię, moim zanikiem uczuć w ogóle, a uczucia miłości do faceta szczególnie...nie wiem o co w tym chodzi.
Codo depresji to jest z tym różnie. Paradoksalnie łatwiejsza jest do wyleczenia tzw. wielka depresja, bo jest ona ogromna, ale krótkotrwała. Długa przewlekła depresja zwana dystymią jest dużo trudniej wyleczalna. Pewnie dlatego, że takie długoletnie tkwienie w takim stanie po prostu zmienia człowieka, zmienia osobowść, charakter...człowiek sie staje wycofany, pogrążony w nicości, traci nadzieję, jest ciągle zmęczony fizycznie, bo stres bardzo męczy, zazwyczaj dochodzą koszmarne problemy ze snem... każdy dzień to walka żeby w ogóle wstać, zmuszanie się do robienia rzeczy, które nie przynoszą żadnej przyjemności, żadnej radości...traci się też motywację, w zasadzie to wszystko jedno czy się z kims spotkam, czy awansuję w pracy czy wyląduję na bezrobociu, ja potrafię godzinami siedzieć sama, patrzeć w 1 punkt i rozmyślać i wtedy mi jest najlepiej...co chyba nie jest do końca zdrowe:/, żadnych namiętności, libido też siada...człowiek nawet jak ma 25 lat to zaczyna wieść życie emeryta - lekarz, tabletki, apteki, psycholog... pieniędzy traci się na to masę, co tylko dodatkowo przygnębia i powoduje dodatkowy stres skąd wziąć na to pieniądze, bo wizyta u dobrego psychiatry raz na miesiąc+kupno leków + psycholog raz na tydzień daje miesięcznie wydatek rzędu 500zł.
Powiem tak, że jest to bardzo specuficzny rodzaj cierpienia, taki którego tak bardzo nie widać i nie rzuca się w oczy jak na przykład fizyczne inwalidztwo czy jakaś inna choroba fizyczna....
Najgorsze w długotrwałej depresji jest to, że zmienia to osobowość i ja myślę, że jestem ofiarą tego procesu. Ostatecznie mózg nie może non-stop czuć strasznych emocji, jakoś się do tego przystosowuje, ale w patologiczny sposób...to tak ogólnie jak ja to widzę i czuję odnośnie samej depresji, bo provlem z facetem to jeszcze inna inszość....
CzarnaKrowaWKropkiBordo
Przygodny gość
 
Posty: 12
Dołączył(a): 18 czerwca 2009, o 10:03

Postprzez Krycha » 20 czerwca 2009, o 23:14

CzarnaKrowaWKropkiBordo napisał(a): W dodatku mam przypuszczenia, że 6 lat brania antydepresantów splyciło moje uczucia na tyle, że w zasadzie w ogóle nie czuję głębokich uczuć...ale moja lekarka twierdzi, że jeszcze nie słyszała o takim przypadku, żeby na kogoś tak działały te leki.

hmmm, moja jak jej o tym wszystkim powiedziała, to stwierdziła, że skoro lek wycisza zle emocje to moze teżwyciszać dobre, "zmniejsza amplitudę emocji". Tylko jak zapytałam, czy przez lek straciłam wiarę w Boga to powiedziała, że nie słyszała o takim działaniu.
Krycha
Domownik
 
Posty: 606
Dołączył(a): 20 października 2006, o 13:03
Lokalizacja: PdM

Postprzez NB » 21 czerwca 2009, o 00:42

Kochane,
najlepszym lekarzem jest JEZUS. Adoracja przed Najświętszym Sakramentem, przed ŻYWYM BOGIEM. Nie ma lepszego leczenia.
NB
Administrator forum
 
Posty: 2064
Dołączył(a): 18 września 2003, o 09:52
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez CzarnaKrowaWKropkiBordo » 21 czerwca 2009, o 09:59

Wiem, że najlepszym lekarzem jest Jezus, ale...
1) jak się ma złamaną nogę, to się idzie do ortopedy, sama modlitwa nie wystarczy zazwyczaj, żeby noga się sama złożyła....chyba że cud.
Jezus leczy i uzdrawia ale często PRZEZ lekarzy
2) znam osobę, która sie nieustannie modli od lat, jest niesamowicie pobożna, a depresja jak była tak jest :(
Nikt nie zna tajemnicy cierpienia i przyczyny dla której czasem Bóg je dopuszcza... trzeba próbować się leczyć, a czy się zostanie uzdrowionym to już faktycznie tylko Bóg wie...tak myślę
3) ja odkąd zachorowalam to mam problemy z modleniem się...cięzko mi się skoncentorwać, ciężko robić coś systematycznie, bardzo często jestem zbyt zdołowana lub zmęczona żeby się modlić...jak się już modlę to rozmyślam o moich problemach a nie o Bogu.... ale przyznaję że to nie tylko wina depresji, ale też moje jakieś takie...zniechęcenie, lenistwo, brak systamatyczności, silnej woli...w pewnym momencie kwestie osobowościowe, chorobowe i duchpowe zaczynają na sioebie nachodzić i trudno o jednoznaczną interpretację problemu
CzarnaKrowaWKropkiBordo
Przygodny gość
 
Posty: 12
Dołączył(a): 18 czerwca 2009, o 10:03

Postprzez Krycha » 21 czerwca 2009, o 11:41

NB napisał(a):Kochane,
najlepszym lekarzem jest JEZUS. Adoracja przed Najświętszym Sakramentem, przed ŻYWYM BOGIEM. Nie ma lepszego leczenia.

doprawdy - i wyszłaś tak z depresji lub innej choroby psychicznej że dajesz taką radę?
jak nie wierzy się w Boga to adoracja to tylko klęczenie....
Krycha
Domownik
 
Posty: 606
Dołączył(a): 20 października 2006, o 13:03
Lokalizacja: PdM

Postprzez basja » 22 czerwca 2009, o 14:26

Popieram NB.
Mój brat wyszedł z depresji dzięki JEZUSOWI i psychoterapii.

Ale przede wszystkim Jezus, nasza modlitwa za niego i zdanie się na Jezusa, powrót do codziennej modlitwy, do Eucharystii. To jest najlepsze leczenie!
basja
Przygodny gość
 
Posty: 9
Dołączył(a): 22 czerwca 2009, o 13:59
Lokalizacja: Zielona Góra

Postprzez NB » 22 czerwca 2009, o 15:30

Krycha, nie atakuj mnie. Nie szydź. Każdy ma swój krzyż. Po ludzku trzeba zrobić wszystko co w naszej mocy a resztę oddać Bogu. Adoracja to nie klęczenie przez 5 minut. To czuwanie z Jezusem pół godziny, godzinę a nawet kilka. Szczególnie jest to dobre wówczas gdy mamy autostradę w głowie i 1000 myśli na minutę. Modlitwa zaczyna się od ciszy.Przestajesz gadać do Boga tylko go słuchasz, wyciszasz się. Jest takie miejsce w Warszawie gdzie adoracja trwa nieustannie przez 24 godziny. Nie ma tak , żeby było pusto. Nawet o 2.00 w nocy. Spróbuj kiedyś i nie oceniaj, jeśli nie masz o tym pojęcia. Polecam obejrzenie filmu: http://www.youtube.com/watch?v=HCkkGysyd-k

Izajasz 30,15:
15 Albowiem tak mówi Pan Bóg, Święty Izraela:
"W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie,
w ciszy i ufności leży wasza siła.
Ale wyście tego nie chcieli!

pozdrawiam i błogosławieństwa Jezusowego życzę!
NB
Administrator forum
 
Posty: 2064
Dołączył(a): 18 września 2003, o 09:52
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez Krycha » 22 czerwca 2009, o 16:36

Nie przeczę że adoracja dla wierzącej osoby może mieć wartość, i to dużą. Że może pomóc nieść krzyże, różne.
Ale nie nazywajmy tego leczeniem. Depresja to nie "dół" czy "krzyż" tylko choroba. Ze złamaną nogą idzie się do ortopedy a z nieprawidłowo funkcjonującym umysłem do psychiatry. Jak ktoś ma PCOS albo hiperplokatynemię, to nie odsyłasz go z tym na adorację, przynajmniej nie w pierwszej kolejności.
Basja - skąd wiesz że twojemu bratu pomógł przede wszystkim Jezus i wasza modlitwa, a nie psychoterapia?
Krycha
Domownik
 
Posty: 606
Dołączył(a): 20 października 2006, o 13:03
Lokalizacja: PdM

Postprzez basja » 23 czerwca 2009, o 09:19

Owszem Adoracje należy nazwać leczeniem, leczeniem duszy, a później jeśli tak Pan chce także ciała.
Depresja jest krzyżem, tak jak i chorobą, jedno nie wyklucza drugiego. Zdając się tylko na lekarza nie zdajesz się na Jezusa, a tylko On ma moc uzdrowienia, nie lekarz. Lekarz jest narzędziem w ręku Boga.

Krycha spróbuj to nie boli, a pomaga :)
basja
Przygodny gość
 
Posty: 9
Dołączył(a): 22 czerwca 2009, o 13:59
Lokalizacja: Zielona Góra

depresja

Postprzez Gosiaczek » 24 czerwca 2009, o 15:26

Nie bylam nigdy chora na depresje ale znam osobe, ktora cierpiala na te chorobe i nie mozna Jej bylo odmowic zaangazowania w modlitwe ani Wiary w Boga. Jednak trzeba pamietac,ze depresja to nie chwilowe zalamanie nastroju (to przezywamy chyba wszyscy) ale choroba i jako taka trzeba ja dobrze rozpoznac i leczyc - moja kolezanka oprocz modlitwy korzystala z lekow - inaczej sie nie dalo. Gdzies czytalam,ze sa rozne rodzaje depresji (nie jestem lekarzem - nie bede sie wymadrzac) ale niektore sa spowodowane czysto fizyczna ulomnoscia (brak czegos w tkance mozgowej) - prosze mnie poprawic jesli sie myle - i wtedy pomaga tylko farmakologia. Oczywiscie Bog czasem czyni cuda - moze i tak uczynic w przypadku kogos chorego na depresje - ale dziala tez przez lekarzy. Takie jest moje zdanie.
Gosiaczek
Bywalec
 
Posty: 172
Dołączył(a): 20 grudnia 2004, o 13:56

Postprzez basja » 24 czerwca 2009, o 20:55

Wiem dobrze czym jest depresja.
Gosiaczku zgadzam się z Tobą, że bez lekarzy nie da się wyjśc z tego (oprócz cudu).
Miałam na myśli tylko to, że te dwie rzeczy Jezus + lekarz po prostu powiinny się uzupełniać.
basja
Przygodny gość
 
Posty: 9
Dołączył(a): 22 czerwca 2009, o 13:59
Lokalizacja: Zielona Góra


Powrót do Narzeczeństwo

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 5 gości

cron