przez milgosia » 16 października 2008, o 15:02
Azorek, dwie sprawy.
1. Generalnie popieram to, co napisały dziewczyny. Najważniejszy w dniu ślubu jest sakrament małżeństwa, a nie wesele na 60/100/200 osób, czy nie wiem tam ile.
To sobie trzeba uczciwie uświadomić i nie mylić wartości wesela z sakramentem!
Z takiego ślubu bez wesela, albo z bardzo skromnym weselem (obiad+tort) można mieć bardzo piękne wspomnienia. Znam przynajmniej 3 pary, które miały właśnie takie "małe wesele" i były z nich ogromnie dumne - sami je opłacali, wszystko organizowali.
No i niewątpliwa zaleta takiego małego wesela to fakt, że kończy się na tyle wcześnie, że małżonkowie nie są "padnięci" noc poślubna może mieć miejsce właśnie w ... noc poślubną.
Myśmy też początkowo takie małe wesele planowali, ale w końcu wyszło większe (na ok 60 osób zamiast na ok 20). Za to od początku do samego końca wszystko organizowaliśmy sami i sami za to płaciliśmy, rodzice nie dołożyli nam ani złotówki... I byliśmy szalenie dumni, że sobie poradziliśmy z tym wszystkim.
Tyle się nasłuchałam o rodzicach wtrącających się do organizacji wesela...
Wybacz, że powiem tak prosto, ale pieniądz ma naprawdę dużą siłę oddziaływania w relacji z Rodzicami...
U nas był pełny komfort, bo płaciliśmy sami. Rodzice się nic nie wtrącali, kogo zapraszamy i dlaczego, dlaczego taki a nie inny kolor serwetek na stole, dlaczego tyle alkoholu, że kapela taka a taka, że sukienka taka, że wizytówki takie a takie, że usadzenie gości przy stole nie było "spontaniczne", tylko dokładnie zaplanowane... itd..
MY PŁACIMY, TO MY DECYDUJEMY. Po prostu. Samo życie...
Jak słuchałam koleżanki, której rodzice finansowali tylko część wesela, jak ona musiała z nimi walczyć o różne szczegóły... To się czasami odechciewa w ogóle urządzać taką imprezę, brać ślub, a przecież to ma być szczególny dzień, niezmącony wcześniejszymi kłótniami, które w najbliższej rodzinie są zawsze bolesne...
2. Wybacz, że tak prosto z mostu powiem, ale widzę, że skoro tak bardzo jesteś pod wpływem Taty... to przemyśl, czy już zamknęłaś w życiu rozdział pt. "jestem małą córeczką"...
Czy się już oderwałaś od Rodziców (nawet najukochańszych) w sensie psychicznym, emocjonalnym, czy umiesz podejmować samodzielne decyzje, mieć swoje zdanie i bronić go przed nadopiekuńczym Tatą...
Czy umiesz też poradzić sobie z pewnym "dyskomfortem emocjonalnym", który może powstać w momencie, gdy masz inne zdanie niż Rodzice, a im się to nie podoba i otwarcie Cię krytykują, naciskają...
Czy umiesz temu stawić czoła w sposób dojrzały? Czy też wciąż realizujesz oczekiwania Rodziców a nie swoje własne? Czy się uczciwie "zbuntowałaś" ?
Bo jeśli tego jeszcze nie potrafisz, to najwyższa pora, aby zacząć pracować nad sobą i nad swoją relacją z Rodzicami (z Tatą)...
Jeśli bowiem tak bardzo jesteś pod wpływem Taty, że planuje Ci całe dalsze życie i Ciebie to tak bardzo obchodzi i wpływa na Twoje zasadnicze decyzje, to wybacz, ale ... w dalszej perspektywie kiepsko to wróży organizacji wesela przez Rodziców (Tatę)... jakoś nie czuję, żeby nagle zupełnie pozwolił Wam "po swojemu" urządzić wszystko, wybrać restaurację, kapelę, zaprosić przyjaciół na nie najdalszą rodzinę itd...
W małżeństwie trzeba być przede wszystkim dojrzałą kobietą, żoną, matką, a nie przede wszystkim córeczką Tatusia...
Tylko zdrowe oderwanie się od Rodziców daje szansę na zbudowanie zdrowej, dojrzałej relacji, zachowanie odrębności i intymności nowej małej rodziny.
Dlatego dobrze jest być samodzielnym finansowo, zwłaszcza po ślubie - to jest bardzo zdrowe, bo od razu ucina wiele konfliktów w zalążku... A zacząć już można przed ślubem, zabierając się za organizację wesela, "ćwicząc" na tym terenie samodzielność, także finansową...
A Rodzice stopniowo widząc, że sobie radzicie, także zaczną Was traktować z większym szacunkiem (pieniądz ma naprawdę dużą siłę oddziaływania!!!), stopniowo będą w Was dostrzegać partnerów, a nie tylko małe dzieci, którymi trzeba się całe życie opiekować, utrzymywać...
Jeśli tego wszystkiego nie przepracujesz przed ślubem, to rodzice mogą się wtrącać i "ustawiać" Wam małżeńskie życie, od kupna mieszkania i ustawienia w nim mebli (bo Oni wiedzą "lepiej"), aż do sposobów wychowania dzieci...
No bo tak na zdrowy rozum... jeśli teraz Tato "wybiera" Ci męża, "każe" robić drugi fakultet, prawo jazdy... to nie ma takiej możliwości, żeby tak nagle po ślubie z dnia na dzień przestał tak głęboko ingerować w Twoje (Wasze) życie...
Chcecie mieć takie małżeństwo, taką rodzinę...?
Uważam, że samodzielne organizowanie wesela jest znakomitą okazją, żeby takim "nadopiekuńczym" Rodzicom udowodnić, że się jest właśnie już dojrzałym, samodzielnym finansowo, doskonałym organizatorem (to też nie jest proste zorganizować taką imprezę, trzeba wiele szczegółów dopracować) no i przede wszystkim można pokazać rodzicom, że potraficie, chcecie i umiecie ponosić WSZYSTKIE konsekwencje swoich decyzji.
Trzeba umieć w życiu przyjąć "na klatę" różne trudne sytuacje (także trudne w sensie finansowym) i znaleźć najlepsze (w danej sytuacji) rozwiązanie. To jest miara dojrzałości, a dojrzałość jest bardzo potrzeba w małżeństwie, bo przyjdą inne, cięższe problemy i trzeba będzie je udźwignąć... Dojrzałość jest bardzo potrzebna, inaczej to jest "zabawa w dom"...
Bardzo polecam Ci książkę Pulikowskiego "Warto pokochać teściową".
Mam nadzieję, że się nie obrazisz, że w ten sposób piszę. Piszę tak, bo mnie samej taka sytuacja kiedyś dotyczyła i wiem, co to znaczy mieć "na pieńku" z rodzicami z powodu ślubu... I jak trudno jest "oderwać" się od rodziców, jak to boli... Byłam kiedyś w dokładnie takiej sytuacji jak Ty i musiałam to wszystko gruntownie przepracować.
To uczciwe "buntowanie się" przeciw Rodzicom boli, bo przecież chcesz jednocześnie nadal kochać rodziców i wciąż ich kochasz, ale ten "zdrowy bunt", choć sprawia ból, jest potrzebny, w tym bólu kształtuje się też wytrzymałość, dojrzałość, siła... Moc w słabości się doskonali...
To jest taki ból, który choć może czasem być bardzo przejmujący, to jednak zawsze towarzyszy "zdrowieniu", dojrzewaniu, porzucaniu "skorupki" małego dziecka, by mógł "narodzić się" w Tobie dojrzały człowiek, dojrzała, silna kobieta, która będzie potem wspaniałą żoną i matką... I będzie umiała budować swoje małżeństwo w sposób zdrowy, a jeśli przyjdzie kiedyś taka potrzeba, będzie jak lwica - będzie potrafiła też WALCZYĆ o męża, o dzieci...
U mnie było ciężko, długo trwało, ale opłacało się jak nic w życiu. Naprawdę.