Teraz jest 28 kwietnia 2024, o 18:43 Wyszukiwanie zaawansowane

Uprzejmie informujemy,
że decyzją Zarządu Stowarzyszenia Liga Małżeństwo Małżeństwu
z dniem 1 grudnia 2016 forum pomoc.npr.pl zostaje
Z A M K N I Ę T E
Wszystkie osoby potrzebujące pomocy
zapraszamy na FaceBook'a lub do kontaktu z nami poprzez skrzynkę Porady

Przed narzeczeństwem...

Narzeczeni wszystkich krajów - łączcie się... w związki małżeńskie (forum pomocy)

Moderatorzy: admin, NB

Przed narzeczeństwem...

Postprzez Martuś » 6 lipca 2004, o 00:45

:!: Witajcie!
Właściwie nie powinnam pisać w tym miejscu, bo nie jestem narzeczoną. Ale nie bardzo wiem, gdzie byłoby lepsze miejsce.
Mój problem może się na pozór wydawać prozaiczny, zwłaszcza tym, co odliczają już dni do chwili, gdy powiedzą "tak". Choć mam nadzieję, że zrozumiecie...
Jestem z moim chłopakiem prawie 11 miesięcy. Poznalismy się w zeszłe wakacje i to była naprawdę "miłość od pierwszego wejżenia". Robert jest bardzo dobry, czuły i kochający. Ale.. ale ja chciałabym, żebyśmy już się zaręczyli - po prostu czuję, że to mogłoby już nastąpić. Ja mam 24 lata, on jest rok starszy. Jest nam dobrze razem.
Niestety kiedy powiedziałam, że chciałabym, żebyśmy już sie jakoś określili, wszystko się popsuło!! Mimo, że Robert tez myślał i nadal myśli o wspólnym życiu i właściwie żadne z nas nie bierze pod uwagę innej mozliwości; to czasami mówimy o rozstaniu.... :(
Być może jest to dziwne - dla mnie, w każdym razie jest niezrozumiałe - ale od prawie miesiąca nie możemy wrócić do równowagi w związku. Niby wszystko jest jak dawniej, ale wcale nie jest! On cały czas jest jakby smutny i nieobecny, a mnie to wszystko bardzo rani. Co najgorsze nie potrafie już z nim rozmawiać tak szczerze i prosto jak kiedyś - takie rozmowy przychodzą mi z największym trudem.
Strasznie mnie to dołuje. Nie rozumiem, co się dzieje, ani dlaczego i co zrobić, żeby było inaczej. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że potrzebuję potwierdzenia naszej wzajemnej miłości poprzez zaręczyny. Kocham Roberta wciąż tak samo. Ale wszystko się psuje. A ja jestem coraz smutniejsza. Co robić? Pomóżcie!
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez dzolka » 6 lipca 2004, o 14:36

Martuś, rozumiem Cię doskonale, ja też miałam taką sytuację, byłam z chłopakiem którego baaaaardzo kochałam, było nam super ze sobą, ale gdy napomknęłam o - jak to napisałaś - "określeniu" się, wszystko runęło i się skończyło... dlaczego?? do tej pory nie wiem. Przecież on też mnie kochał, mówił to i mówił o wspólnym życiu.... długo nie mogłam sobie wybaczyć czemu zaczęłam tę rozmowę... ale jakoś wszystko minęło. Czas uleczył rany. Od tamtej pory minęło 5 lat, ja wyszłam za mąż ale On nadal jest sam i myślę ze to właśnie jest jego problrm: niby kochał ale nie był w stanie stworzyć stałego związku, zbudowac małżeństwa. Teraz to sobie dopiero uświadamiam gdy widzę ze po tylu latach On nadal nie założył rodziny. Moze Jego reakcja wtedy na moją propozycję była ucieczką, obroną?? nie wiem. Wtedy ja miałam 23 lata a On 27...
Mimo tego ze przeszłam przez podobną sytuację, nie wiem co Ci poradzić, oprócz tego, żebyś modliła się gorąco o rowiązanie tej sytuacji. Może Twój chłopak też sie czegos boi, moze potrzebuje czasu. Módl się, Pan Bóg najlepiej dla Ciebie i dla Niego (a moze dla WAS) rowiąże tę sytuację.
dzolka
Domownik
 
Posty: 457
Dołączył(a): 7 marca 2004, o 20:23
Lokalizacja: woj. dolnośląskie

Postprzez Pysia » 6 lipca 2004, o 19:45

Martuś, rzadko tu piszę, ale tym razem napiszę, bo podobne przejścia mam za sobą.
Byłam kiedyś zakochana w chłopaku starszym ode mnie o 5 lat (jak się poznaliśmy, miał 28 lat). Po paru latach znajomości (i mojego beznadziejnego i niewyleczalnego zakochania w nim) w końcu zaczęliśmy być razem. Gdy po paru miesiącach zdecydował się poprosić mnie o rękę, to następnego dnia (!) odwołał to co powiedział. Zdecydowałam dać mu czas - tak bardzo go kochałam. Ale on zwiał do rodziców do USA - tak bardzo bał się odpowiedzialności za nas (a miał wtedy już 32 lata).
Trochę mi zajęło wyleczenie się z tej miłości - ale nie ma tego złego :wink: pół roku później poznałam mojego męża :D
Bardzo dobrze, że napomknęłaś o "określeniu się" - jak widać, pytanie podziałało jak rentgen. Ale chyba wolisz żyć w prawdzie, nawet bolesnej, niż w iluzji? Zyczę powodzenia!
Pysia
Przygodny gość
 
Posty: 45
Dołączył(a): 22 sierpnia 2003, o 18:39
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez Martuś » 7 lipca 2004, o 11:42

Jestem zaskoczona Waszymi odpowiedziami! :?
Piszę więc, żeby wyjaśnić trochę, bo chyba nie do końca dobrze przedstawiłam sytuację.
Nie, to nie jest tak, że ja kocham na zabój, a on wcale (coś takiego też kiedyś przeżyłam i wiem, że to było zupełnie co innego), albo, że on nie chce założyć rodziny. Sam o tym wcześniej mówił i nadal mówi. Przede wszystkim, jednak, powiedział mi ostatnio, jak próbowaliśmy wyjaśnić, co się dzieje, że nie lubi być poganiany i strasznie go wkurza, kiedy proszę go żeby coś zrobił właśnie w momencie, gdy zamierzał to zrobić (to było a propos kupowania kwiatów, o które się "upomniałam"). Być może po prostu odezwałam się w złym momencie. Myślę, że pobierzemy się i będziemy razem, bo OBOJE tego chcemy i naprawdę byłoby głupotą zniszczyć nasz związek i naszą miłość, bo jest prawdziwa.
Po prostu trudny jest ten czas. Ale nie dlatego, że się nie kochamy. Nie umniejszam teraz swojego rozbicia, bo jestem rozbita i nie mogę znaleźć wewnętrznej równowagi. Czy nikt z Was nie doświadczał czegoś podobnego przed zaręczynami??
Dziękuję za odpowiedzi, dziewczyny. :)
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez rybka » 7 lipca 2004, o 16:42

nie powiem więcej niż sama wymyślisz, ale niech to będzie na potwierdzenie: tylko modlitwa i szczera rozmowa. proporcje indywidualne.
Ostatnio edytowano 20 września 2004, o 22:29 przez rybka, łącznie edytowano 1 raz
rybka
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 232
Dołączył(a): 16 listopada 2003, o 01:15

Postprzez Martuś » 7 lipca 2004, o 19:15

Dzięki, Rybko.
Modlitwa i rozmowa... zapewne masz rację, ale właśnie gdy jest najbardziej potrzebna, modlitwa przychodzi mi z trudem. :(
Po tych dwóch wcześniejszych postach zaczęłam się naprawdę bać, że się rozstaniemy, że Robert mnie nie kocha...... Ale jest inaczej. I chcę w to wierzyć.
Tak łatwo jest wszystko stracić...... :?:
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez rybka » 7 lipca 2004, o 21:19

jeśli przychodzi z trudem to znaczy, że potrzebna.
Bóg nie obiecuje łatwego życia. obiecuje piękne, a to co innego.

strasznie cieżko się czasem zmusić do modlitwy... czy czegokolwiek co trzeba zrobić. :cry:

pozdrawiam

rybka
rybka
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 232
Dołączył(a): 16 listopada 2003, o 01:15

Postprzez Martuś » 7 lipca 2004, o 23:59

Jeszcze raz dzięki. :)
Może właśnie pomogłaś mi podjąć decyzję o wyjeździe na rekolekcje..?
pozdrawiam! :wink:
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez Anulka » 18 lipca 2004, o 17:28

Witaj Martuś!

Widzę, że Twoje problemy powolutku się rozwiązują, mimo wszystko chciałabym coś jeszcze napisać.

Dzięki Ci za podniesienie tego tematu w tym miejscu, bo przeszukwiałam właśnie ten portal pod względem porad dla kogoś, kto nie jest jeszcze małżonkiem ani narzeczonym, ale do obu tych funkcji dopiero się przymierza.

Twój list przedstawił w skrócie mój mały problem - sama bym chciała, żeby mój mężczyzna - z którym jesteśmy razem od roku - w jakikolwiek sposób poza żartami "określił się" co do naszej wspólnej przyszłości. I też, na razie nie popędzając, gorąco się modlę o to, aby "nam wyszło", no i czekam...

No ale zauważyłyście, baby (tylko proszę się nie obruszać, to przecież takie pieszczotliwe określenie ;) ), że to prawie zawsze my wiemy wcześniej, że "to już by mogło być to", tylko oni muszą się długo upewniać? Co za stereotypowa sytuacja - czy nie wkurza Was to, że to zawsze my musimy być tymi stereotypowymi jędzami, co tylko ciągną tych biednych, płochliwych chłopców do ołtarza :)

No cóż, tak chyba zbudowany jest świat i trzeba cierpliwie ich ciągnąć ;)

Pozdrawiam Cię, Martuś i życzę Wam, abyście się doczekali wspólnej i niewymuszonej deklaracji :)
Anulka
Przygodny gość
 
Posty: 44
Dołączył(a): 18 lipca 2004, o 17:10

Postprzez Martuś » 19 lipca 2004, o 01:30

Cześć Anulka! :D

Miło mi, że znalazł się ktoś, kto ma podobny problem. :? Choć generalnie nie ma nic miłego w tym, że ma się problemy...

Co do mnie - niestety, nie bardzo się poprawia. Właściwie niby jest OK, ale mnie naprawdę byle co wytrąca teraz z równowagi i dołuje :( , a poza tym często się ostatnio kłócimy.
Wiem, że On myśli o naszej wspólnej przyszłości i się do tego chyba "przymierza", ale moje dekadenckie nastroje na pewno nie poprawiają sytuacji, a wręcz przeciwnie... :cry:
To nie jest tak, że cały czas myślę, kiedy On się wreszcie zdecyduje. Przestałam czekać. Ale podświadomie cały czas mnie to rani.
W piątek jadę na rekolekcje. Może będzie mi lepiej.

Pozdrawiam Cię, Anulka, i wszystkie dziewczyny, a zwłaszcza te, które czekają na odpowiedź "co dalej?". :wink:
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez Anulka » 19 lipca 2004, o 09:46

Hej Martuś i Inne! :)

Jeden dzień minął, a ja znowu mam coś do napisania :)

Nie chciałabym się po prostu przechwalać i tym kogokolwiek dołować, ale chyba po raz pierwszy w życiu doświadczyłam wczoraj takiego widocznego działania modlitwy i tym chciałam się z Wami podzielić. :)
Nie, nie były to oświadczyny - byłabym zdziwiona, gdyby to stało się tak nagle - ale poprosiłam Bozię ;) o to, żeby udało mi się wreszcie poważniej porozmawiać z tym moim beznadziejmym żartownisiem. No i na spacerku, najnaturalniej w świecie wypłynął temat naszej przyszłości. Padło wreszcie coś o dzieciach (do tej pory robił wtedy ostentacyjnie przerażoną minę), coś o ślubie (pośrednio, ale jednak!). Hmm, wygląda na to, że modlitwa to nie jest taki głupi pomysł :)

Udało się też poważniej obgadać inny temat... Jeśli uda mi się przezwyciężyć zakłopotanie, to założę w "Narzeczeństwie" nowy temat...
Anulka
Przygodny gość
 
Posty: 44
Dołączył(a): 18 lipca 2004, o 17:10

Postprzez Martuś » 19 lipca 2004, o 23:46

To wspaniale, że doświadczasz mocy modlitwy! Oby tak dalej! :wink:
Zakłopotanie może warto przezwyciężyć.. pewnie nie Ty jedna masz podobne problemy i więcej osób może skorzystać na nowym temacie. Pozdrowienia!
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez Martuś » 20 lipca 2004, o 00:47

To wspaniale, że doświadczasz mocy modlitwy! Oby tak dalej! :wink:
Zakłopotanie może warto przezwyciężyć.. pewnie nie Ty jedna masz podobne problemy i więcej osób może skorzystać na nowym temacie. Pozdrowienia!
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez Martuś » 20 lipca 2004, o 00:47

...
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez Kinia » 28 października 2004, o 22:18

Dziewczyny....a ja mam troszkę inny "problem"...bo ja z moim mężczyzną znamy się bardzo krótko, minęły 2 miesiące spotykania się, ale oboje chcemy już planować przyszłość...Najpierw to on dużo o tym mówił, ale jak się przełamałam, to teraz nie mogę się opanować...ciągle bym tylko o ślubie i dzieciach mówiła...on ma już tego powoli dość...i wcale mu się nie dziwię :oops:
Jak ja mam sobie z tym poradzić???? nie chcę żeby myślał, ze go ciągnę do ołtarza...a naprawdę chętnie bym go tam zaciągnęła :wink: ale nie ma narazie takich możliwości i ja to rozumiem, a zresztą nasza znajomość musi dojrzeć... oj, trudno mi :(
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez kukułka » 29 października 2004, o 19:02

Z doświadczenia wiem, ze z decyzją lepiej poczekać, a już broń Boże nie ciągnąć do ołtarza swojego mężczyzny, 2 miesiące to jeszce nieduzo, a zresztą... lepiej pobrac się po dłuższym czasie, ajk już parę konfliktów będziecie mieć za sobą- wiem, ze konflikty to dla Was na razie abstrakcja, ale wierz mi, nadeją. Lepiej się pobrać więc po dłuższym czasie, ajk już się parę razy pokłócicie, pogodzicie, jak już wszystko nie bedzie takie różowe. pamiętam, jak pani na naukach przedmałżeskich powiedziala, ze miłóść jest dojrzała gdzies dopiero po 2 latach. i miałą chyba rację.
kukułka
Domownik
 
Posty: 1748
Dołączył(a): 22 kwietnia 2004, o 13:55
Lokalizacja: Śląsk

Postprzez Kinia » 29 października 2004, o 20:17

Widzisz...bo mi własciwie nie chodziło o to, że ja chcę już się pobierać. Może bym chciała, ale trochę rozumu mam i wiem, że na takie decyzje potrzeba czasu i możliwości :( No, a póki co nie mamy ani jednego, ani drugiego, są tylko chęci...Za to za dwa lata możliwe, że już niczego brakować nie będzie :D
A co do konfliktów...hmmmm, ja jestem z natury kłótliwa, ale on nie uznaje takiego rozwiązywania problemów, więc póki co wszystkie trudności rozwiązujemy rozmową...a już się pierwsze pojawiły...może uda nam się obyć bez poważniejszych klótni i naprawdę zawsze rozmawiać...
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez Martuś » 30 października 2004, o 11:42

Kinia!
Wiesz, zastanów sie może, co Tobą kieruje. Dlaczego po dwóch miesiącach znajomości myslisz o ślubie? Czego oczekujesz po małżeństwie? Jak je widzisz? Może widzisz je zbyt idealistycznie, albo wydaje Ci się "lekiem na całe zło"? A może boisz się, że nikogo innego nie spotkasz..? Nie wiem, mi trudno odpowiedzieć - Ty znasz odpowiedź, "dlaczego?"
Co do kłótni - przyjdą, bo muszą przyjść. Nie chodzi o to, że trzeba na siebie wrzeszczeć i tłuc talerze, ani tym bardziej o to, żeby mieć kłótliwy charakter. Chodzi o to, że w początkowej fazie związku przymykasz oczy na wady tej drugiej osoby i wcale nie zdajesz sobie z tego sprawy! On/ ona wydaje się po prostu najcudowniejszym człowiekiem na świecie. Rzecz w tym, że nie jesteśmy w stanie długo wytrzymać w tym idyllicznym świecie. Tak naprawdę zawsze w tej drugiej osobie coś nas denerwuje, coś nam się nie podoba. Dopiero, gdy mamy odwagę - przed sobą i przed tym drugim człowiekiem - przyznać się do tego, możemy powiedzieć, że nasza relacja nabiera realnych kształtów.
A poza tym.. to właśnie czekanie nadaje wartość małżeństwu. Pamiętaj, że
"łatwo i bez wysiłku, jednym pchnięciem, otwierają się tylko drzwi do zguby".
Więc- ciesz się, że się odnaleźliście. Jeśli macie być razem - będziecie, a On nigdzie Ci nie ucieknie. I jeszcze jedna drobna uwaga: faceci lubią sami decydować i być - w pewnym sensie - "panami sytuacji". Wiem z doświadczenia, że należy mówić o swoich potrzebach i pragnieniach, ale co do małżeństwa - nie warto naciskać. Może wręcz: nie powinno się naciskać.
Życzę Wam cierpliwości i dużo radości z poznawania siebie. :D Powodzenia!
Martuś
Przygodny gość
 
Posty: 30
Dołączył(a): 6 lipca 2004, o 00:24

Postprzez Maria » 30 października 2004, o 13:23

Zaręczyliśmy się po 14 miesiącach spotkań (a byliśmy w jednej grupie na studiach, więc widzieliśmy się codziennie :D na zajęciach a potem jeszcze na "randkach" ), do ślubu minęło kolejne 1.5 roku.

I z mojego doswiadczenia to mogę powiedzieć, że prawdziwe poznawanie to się zaczęło u nas po zaręczynach, do tego czasu było słodko i różowo.
I ogromnie się cieszę, ze zdążyliśmy przed ślubem wywołać i rozwiązać parę awantur (co przy tak "intensywnym" związku - przebywanie z sobą od rana do wieczora - nie było wcale trudne :wink: ). Sposób rozwiązania konfliktu, reakcja obojga na zaistniałą sytuację, radzenie sobie z obrażonym ukochanym/ukochaną to ważne i trudne lekcje.

Kiniu, ja Cię doskonale rozumiem :wink: w pewnym wieku to po prostu do ołtarza samo ciągnie, ale tez trzeba uważać, zeby męzczyzny swojego nie przestraszyć, oni chyba się boją takich decyzji :?

Pozdrawiam gorąco i życzę szczęścia!
Maria
Domownik
 
Posty: 501
Dołączył(a): 17 marca 2004, o 15:23
Lokalizacja: Irlandia

Postprzez Kinia » 30 października 2004, o 20:03

Dziękuję!!!
Szczególnie Mario Tobie....bo poczułam się zrozumiana. :D
Oj, chyba nie umiem przedstawić sytuacji tak jak jest na prawdę... :? bo ja wcale nie mówię mu od rana do wieczora o tym jak bardzo bym chciała być już żoną, ani nie ciągnę go do sklepów jubilerskich z nadzieją, ze w końcu kupi ten pierścionek... on dobrze wie co się dzieje w moim serduchu i że z nim chciałabym się zestarzeć, nie potrzebuję ciągle mu o tym trąbić. A jednak czasem wspominam...no i o to czasem moze za dużo. Choć trzeba mu przyznać, że jak widzi na ulicy Mamę z Dzieckiem, to patrzy na mnie tęsknym wzrokiem :roll: więc to chyba nie tylko ja go "popędzam". Zresztą doskonale rozumiem, że ten czas jest konieczny, żebyśmy wspólnie dojrzeli do naszego małżeństwa. A ja tak tylko jęczę, że bym już chciala...ale to tylko żeby się wygadać...no i może usłyszeć, że nie ja jedna tak tego pragnę :wink:
A dlaczego pragnę malżeństwa???? Martuś!!! ja o małżeństwie to myślę od kołyski, a fakt, ze spotkałam wspaniałego człowieka tylko zintensyfikował myślenie. Wiem, ze mogą być różne powody...kiedyś chcialam wyjść za mąż, zeby uciec z domu. Teraz już nie mieszkam na codzień z rodzicami i nie muszę na gwałt od nich uciekać, a poza tym zrozumialam, że nie to powinno być powodem. Nie, nie boję się już samotności. Może po prostu odnaleźliśmy się, może nasza przyjaźń i miłość (właśnie się rodząca) mnie do tego pcha...wiem, ze bedą problemy, już denerwują mnie jakieś jego przyzwyczajenia...ale wiem dlaczego jego wybralam...i wiem, że "milość cierpliwa jest"...Nie jestem głupia nastolatką...bylam, ale już z tego wyroslam ;)
Pozdrawiam cieplutko!!!!!
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez Antonia » 31 października 2004, o 20:30

Tak, tak, my kobiety tak juz mamy: ja takze chciałabym juz bardzo byc żoną. Jestesmy z moim mężczyzną razem od półtora roku. Pokończylismy studia, pracujemy i w zasadzie to nic nie stoi na przeszkodzie. Rozmawialismy o tym kilka tygodni temu, poprosiłam, ze jesli to mozliwe: byśmy do końca roku podjęli jakąś decyzję. Nie chodzi mi o to, by juz ustalać datę slubu, tylko zebym wiedziała, czy On chce byc moim mężem, czy chce ze mna byc, czy tez wcale nie jest tego pewien albo skłania się do wniosku, że ja to nie ta kobieta z która chce spędzić zycie. Męzczyzna około 40 (kawaler, zeby nikt nie snuł domysłów) wcale nie jest taki szybki do ozenku, długo sie namysla, analizuje, waży za i przeciw. Czasami boje sie, ze jak za bardzo nacisnę, to po prostu się wystraszy. A z drugiej strony nie chcę niepotrzebnie czasu chodzenia ze sobą przedłużac, nie mam przecież 20 lat no i zegar biologiczny bije.
Antonia
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 250
Dołączył(a): 14 października 2004, o 21:58

Postprzez Antonia » 31 października 2004, o 20:44

Kiniu, wiem, ze łatwo jest radzić, spróbuj jednak nabrac trochę dystansu. Mi się wydaje, ze aby wiedzieć naprawdę, czy chce się byc z danym męzczyzną na całe życie potrzeba Go poznac. Poznać jego pozytywne, mocne strony ale takze jego słabości, wady. Trzeba oszacować w sobie samym, czy umiem te wady zaakceptować, czy będę umiała z tymi jego słabościami żyć. Nie można naiwnie oczekiwać, ze po ślubie on się zmieni, ze ja go zmienię. Tak on może się zmienić pod naszym wpływem, ale bez naszego bezpośredniego nacisku. Kazda kobieta, która porywa się by zmienić swojego faceta skazana jest na porażkę. Nie chciec zmieniać - zaakceptować takim jakim jest - dopiero wtedy jest szansa, że zmieniac się zacznie w tych cechach, które nas bardzo draznia. Facet potrzebuje akceptacji. Nie zrozum mnie źle: nie oznacza to, ze nie należy mówić o swoich uczuciach, myślach spowodowanych jego zachowaniem wobec nas, czy innych ludzi, postępowaniem.
Daj Kiniu czas sobie i swojemu chłopakowi tez, a z tym slubem to ... tak na spokojnie. Powodzenia
Antonia
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 250
Dołączył(a): 14 października 2004, o 21:58

Postprzez Antonia » 31 października 2004, o 20:49

Tak, tak, my kobiety tak juz mamy: ja takze chciałabym juz bardzo byc żoną. Jestesmy z moim mężczyzną razem od półtora roku. Pokończylismy studia, pracujemy i w zasadzie to nic nie stoi na przeszkodzie. Rozmawialismy o tym kilka tygodni temu, poprosiłam, ze jesli to mozliwe: byśmy do końca roku podjęli jakąś decyzję. Nie chodzi mi o to, by juz ustalać datę slubu, tylko zebym wiedziała, czy On chce byc moim mężem, czy chce ze mna byc, czy tez wcale nie jest tego pewien albo skłania się do wniosku, że ja to nie ta kobieta z która chce spędzić zycie. Męzczyzna około 40 (kawaler, zeby nikt nie snuł domysłów) wcale nie jest taki szybki do ozenku, długo sie namysla, analizuje, waży za i przeciw. Czasami boje sie, ze jak za bardzo nacisnę, to po prostu się wystraszy. A z drugiej strony nie chcę niepotrzebnie czasu chodzenia ze sobą przedłużac, nie mam przecież 20 lat no i zegar biologiczny bije.
Antonia
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 250
Dołączył(a): 14 października 2004, o 21:58

Postprzez rybka » 31 października 2004, o 22:57

zainteresowanie tym sakramentem jest jak najbardziej zdrowe :lol: wykorzystaj ten czas naturalnego zainteresowania do odpowiedzienie sobie na pytanie czym jest małżeństwo.

może dla spokoju myśli spróbuj nie łączyć pojęcia "małżeństwo" z Twoim Jedynym... nawet nie dlatego, byście sie kiedyś mogli bez bólu rozstać, ale by jasność myśli zachować.

PS
to o czym mówi Antonina o chęci zmienienie faceta to absolutna prawda, choć mam nadzieję, że nie masz takich pomysłów :wink:
rybka
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 232
Dołączył(a): 16 listopada 2003, o 01:15

Postprzez Kinia » 1 listopada 2004, o 14:11

Dziewczyny!!!! dziękuję za troskę i dobre rady, ale przystopujcie trochę!!!! Może jestem młoda, ale już mam coś w główce, a poza tym studiuję nauki o rodzinie, tak więc mam sporo wiadomości o tym jak być powinno ;)
Naprawdę nie mam sił na słuchanie 1000 dobrych rad, które wcale się do nas nie odnoszą :? nie mam najmniejszej chęci zmieniać mojego Kochanego...a to czy będzie moim mężem już dawno oddalam Bogu. Jeśli snujemy plany, to jest to chyba zupwlnie normalne, bo potrzeba dobrych katolickich rodzin, które będą pragnęły dzieci. Nie zamierzam jednak niczego, ani nikogo popędzać... Uspokoilam Was?????
Przepraszam, ze może za ostro zareagowałam, ale piszecie do mnie, więc odbieram to do siebie...
Nie gniewajcie się, ale i dajcie żyć!!!
Wasze rady są cenne i jak tylko będę potrzebowała pomocy to się odezwę :)
Uściski!!!
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez Antonia » 1 listopada 2004, o 16:21

Sorry, wydawało mi się, ze zwierzając się, czegoś od nas forumowiczów oczekiwałaś . Tak to odczytałam. Nie miałam zamiaru nikogo pouczać - jestem na to za młoda. Teraz to mi jest przykro, że mnie tak "objechałaś". Miałam dobre intencje i nie biorę Cię wcale za naiwną małolatę! Pozdrawiam i życzę powodzenia.
Antonia
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 250
Dołączył(a): 14 października 2004, o 21:58

Postprzez Kinia » 1 listopada 2004, o 18:23

Antonia!!! to ja przepraszam, nie chcialam tak ostro. Oczekiwalam, ale szybko odpowiedziałyście mi na moje wątpliwości. To ja poczulam nagonkę na mnie. Może jestem przewrażliwiona :(
Mam nadzieję, ze nikogo nie obrazilam :?
Jedno mogę przyznać: zawsze mogę liczyć na waszą pomoc...nawet jak jest czasem nadgorliwa :wink: ale napewno prosto z serca :!:
Dziękuję!!!!
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki


Powrót do Narzeczeństwo

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 19 gości

cron