Moje doświadczenie jest takie:
Z moim mężem nie mieszkaliśmy razem przed ślubem, znaliśmy się prawie 4 lata, z tym 2 w narzeczeństwie. Poznaliśmy swoje temperamenty na tyle, że wiedzieliśmy, iż zamieszkanie w jednym pokoju wprowadzać niepotrzebnie napięcie, którego i tak już było bardzo dużo, a bardzo nam zależało na życiu w czystości, żeby potem móc zacząć małżeństwo pełnym oddechem
.
Ale jednocześnie bardzo nam zależało na tym, aby się dobrze poznać, dlatego przez dwa lata:
1. Gotowliśmy razem wspólne obiadki, raz u mnie, raz u niego, CODZIENNIE... Wiązało się to oczywiście z dużym wysiłkiem i koniecznością mistrzowskiej orgaznizacji czasu, robienie zakupów dla obojga, gotowanie w nieswojej kuchni (miałam klucze do jego mieszkania i jak byłam pierwsza, to zabierałam się za gotowanie), jazda w różne części miasta, ponieważ mój M przeprowadzał się w mięczyczasie 4 razy... i łączenie tego z normalną pracą, nauką itd...
2. Po obiadku wspólna praca, wspólny odpoczynek w miarę możliwości...
3. Wspólne sprzątanie obu domów, w miarę możliwości...
4. Spędzaliśmy razem 90% czasu, pomagałam w kolejnych przeprowadzkach, razem malowaliśmy i pucowaliśmy kolejne pokoje, które wynajmował mój M... oglądaliśmy filmy, słuchaliśmy muzyki, razem wyjeżdżaliśmy, dostosowywaliśmy się harmonogamowo do siebie, swoich zajęć, razem planowaliśmy, itd...
5. Dużo, dużo spędzonego razem czasu... doskonale wiedziałam, czy mój M umie dbać o porządek czy nie, poznałam Jego przywyczajenia, skłonności, które z obowiązków domowych lubi wykonywać, a które Mu nie pasują za bardzo itd.... Dwa intensywne lata to szmat czasu. Nic z tych rzeczy nie zaskoczyło mnie po ślubie.
6. Tylko na noc się rozstawaliśmy (no i na czas pracy), uznaliśmy, że tak będzie dobrze dla nas, bo śpiąc w jednym pokoju, widząc się nawazajem rano skąpo odzianym, czując w nocy bliskość drugiej osoby, na pewno byłoby nam DZUUUŻO trudniej wytrwać w czystości... Nie wiem, do czego by doszło, gdybyśmy faktycznie ze sobą zamieszkali wcześniej... wiem, do czego byliśmy skłonni i do czego zdążyło dojść i zwyczajną głupotą byłoby lekceważyć te sygnały, bo bardzo siebie pragnęliśmy.
W pewnym momencie wobec nagłej konieczności mój M przeprowadził się do dwupokojwoego mieszkania, w jednym pokoju zamieszkał razem ze swoim przyjacielem S, a w drugim - Z - dziewczyna i późniejsza narzeczona tegoż przyjaciela. Znaliśmy ich bardzo dobrze, ja zaprzyjaźniłam się z Z, czasem razem pichciłyśmy jedzonko dla naszych narzeczonych i gawędziłyśmy po babsku o roznych sprawach czyli o mężczyznach, małżeństwie i "tych sprawach". Oni też pragnęli żyć w czystości i - ponieważ sytuacja tak się ułozyła, że z konieczności zamieszkali pod jednym dachem - osobne pokoje były im bardzo na rękę. I udało się, byli z tego szalenie dumni, ale też dużo szybciej od nas się pobrali i dobrze, że tak się stało.
Myślę, że jeśli jakiejś parze zależy na życiu w czystości do ślubu, to
0. Powinno się bardzo dbać o czystość serca ( regularna spowiedź, komunia itd.). Mamy bowiem jedno srece: do wiary, do miłości, do namiętności... I działa na zasadzie naczyń połączonych... dbanie o czystość serca w niezauważalny początkowo sposób będzie wpływała na czystość w relacjach między narzeczonymi
1. To nie jst tak, że coś się dzieje nagle w fizycznej bliskości, nie można tu nagle przekroczyć pewnych granic... Ich przekroczenie oznacza, że wcześniej przekroczyło się inne...
2. Warto zadbać opostawienie sobie takich "nienaruszalnych" granic, które będą po prostu czuwały nad ich czystością i pozwolą uniknąć sytuacji, gdy "narażamy" siebie nawzajem na zbyt duże napięcie
3. łatwo jest przekroczyć granice w tej materii, trudno się z nich wycofać
4. jest taki moment w bliskości, że trudno zatrzymać lawinę uczuć i gestów, także w sobie
5. upadki są tylko upadkami i od tego są sakramenty
6. satysfakcja po ślubie jest niewiarygodna ! Jak zdobycie Mount Everest albo lot na Księżyc, albo i lepiej ! Udowodnienie samemu sobie, ze się potrafi być cierpliwym, wyrtwałym, niezłomnym, że się potrafi walczyć i pokonywać trudności i powstawać z upadków ! Trudno mi wyobrazić sobie lepszą szkołę życia, w perspektywie tak nieobliczalnego stanu, jakim jest małżeństwo... W końcu nasze serca działają na zasadzie naczyń połączonych
i ten wysiłek opłaci się, nie tylko "bo nie będzie grzechu", ale i w innych obszarach życia małżeńskiego...
A co do wzajemnego poznawania się i "sprawdzania", to znalazłam ciekawą sentencję:
Miej oczy szeroko otwarte przed ślubem, a potem je przymykaj .
Biorąc to pod uwagę, swoje możliwości, temperamenty, przekonania, warto rozważyć, czy wspólne mieszkanie jest najlepszym pomyslem na poznanie siebie. I gdzie biegnie granica, która ich będzie strzegła przed zerwaniem zbyt wczesnie owocu, który jest niezwykle smakowity i kuszący i bardzo dobry, tylko jeszcze niedojrzały...