Jakie są granice poświęcenia się kobiety w związku/potem w małżeństwie?
Z perspektywy swojego 21 letniego, szczęśliwego małżeństwa odpowiadam: granice poświęcenia się kobiety w związku są takie same, jak dla mężczyzny.
"(...)mężczyzną i kobietą stworzył ich (...)"
Nikt nie ma prawa budować swojego szczęścia na podwalinach szczęścia drugiej osoby, bo to nie ma nic wspólnego z miłością. No, co najwyżej wyraża miłość własną, ale do siebie. Może być przejawem agresji, lęku i zaniżonego poczucia własnej watrości. To zwyczajne pasożytnictwo emocjonalne.
Wszyscy jesteśmy powołani do szczęścia, Pan Bóg nikogo tu nie wyróżnia. Co więcej, mówi: "kochaj bliźniego, jak siebie" - czyli stawia tu własną osobę jako punkt odniesienia do miłości w ogóle. Czyli najpierw trzeba mocno pokochać siebie i to tak, by stało sie to wzorcem dla wszelkiej innej miłości. Wtedy na pewno nikogo nie skrzywdzimy i co róznie ważne - nie damy skrzywdzic siebie.
Dziewczyny w dużej mierze są same sobie winne, że nie są szanowane. Bo pozwalają chłopakowi na wszystko. A on się panoszy, bo mu się wydaje, że tak ma być - że on decyduje, a kobieta ma być uległa.
To nie tak. Nie wolno obciążać winą kobiety, bo jest np. ładna, zgrabna, nosi krótką spódniczkę, a uniewinniać mężczyznę, "bo sama chciała". A on sam - nie ma własnej woli, swojego rozumu? Od mężczyzn nie wymaga sie szacunku, wciąż jeszcze patrzy się na nich przez palce, jak na duże dzieci - dlaczego?
Myślę, że to smutne pokłosie tego, jak rozumiemy sytuację w Raju, gdy Adam zrzuca całą winę na Ewę, podczas, gdy stał przecież razem z nią obok drzewa i nic nie zrobił, by ratować ją i siebie.
Nie tak wychowujemy nasze dzieci - chłopca i dziewczynkę.
Gdybym spotkała kogoś takiego, kto by mi próbował wmówić, że moje szczęscie się nie liczy - wiałabym od niego, gdzie pieprz rośnie!