Jeszcze coś dla Bluma:))))))
W zoo
Pośród wielu mód promowanych przez środki masowego przekazu pojawiła się w ostatnich latach moda na pomieszkiwanie razem mężczyzn i kobiet bez ślubu. Zjawisko to różnie się nazywa: życiem "na kocią łapę", "na kartę rowerową" "w sp. z o.o." - tzn. w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością. To ostatnie określenie wydaje mi się pod wieloma względami trafne. Zwierzątka bowiem - w zoo, w puszczy lub na sawannie - mają coraz to innych partnerów, a wierność jednemu należy wśród nich do ewenementów.
Jeszcze do niedawna bez ślubu kościelnego lub cywilnego mieszkali prawie
wyłącznie ludzie z marginesu społecznego: wiadomo, niezdolni do wzięcia odpowiedzialności za przyszłość swoją i swojego partnera (w grzechu).
I tylko oni z aprobatą wypowiadali się o tego typu relacjach. Dzisiaj nazywa się je w mediach bardzo nobliwie "wolnymi związkami" i mówi jako o czymś równie dobrym jak małżeństwo, albo nawet lepszym. Wynika z tego bez wątpienia, że ów wyżej wspomniany
margines znacznie się poszerzył w ostatnich latach i w znacznym stopniu obejmuje już tzw. elity telewizyjno-radiowo-prasowe. Ryba psuje się od głowy - mówi stare ludowe przysłowie. Znaczy to, że degeneracja społeczeństw zaczyna się od rozkładu elit. Proces ten już się toczy. Diabeł zbiera niestety żniwo wśród tych, na których mu najbardziej zależy - pośród młodych z pokolenia JP2.
Co powiedziałby na temat "wolnych związków" Jan Paweł II? Określenie to jest zwodnicze: co może oznaczać związek, w którym osoby nie podejmują zobowiązań wobec siebie... (...). Wszystkie te sytuacje znieważają godność małżeństwa; niszczą samo pojęcie rodziny; osłabiają samo znaczenie wierności. Są one sprzeczne z prawem moralnym. Akt płciowy powinien mieć miejsce wyłącznie w małżeństwie; poza nim stanowi zawsze ciężki grzech i wyklucza z komunii sakramentalnej (KKK 2390). W innym miejscu czytam: Cudzołóstwo i rozwód, połigamia i wolny związek są - poważnymi wykroczeniami przeciwko godności małżeństwa (KKK 2400).
Zło "życia na kocią łapę" nie polega więc wyłącznie na tym, że podejmuje się współżycie seksualne poza związkiem małżeńskim. Chodzi również o to, że w ten sposób poważnie
"znieważa się godność małżeństwa", "niszczy pojęcie rodziny", "osłabia znaczenie wierności".
Bardzo wiele z tego, co robimy i mówimy, wpływa na innych. Lepiej chyba nawet powiedzieć, że wszystko, co robimy i mówimy, w mniejszym lub większym stopniu, kształtuje innych. Nie żyjemy każdy osobno na bezludnej wyspie. Oddziałujemy na siebie - pozytywnie lub negatywnie.
Czynimy innych lepszymi lub gorszymi. Dobry przykład albo dobre, budujące słowo sprawia, że ludzie w naszym otoczeniu stają się lepsi.
Powołaniem każdego chrześcijanina jest przemienianie świata na lepszy, piękniejszy, szlachetniejszy, a przez to szczęśliwszy. Chrześcijanin jest solą dla ziemi (Mt 5,13) i światłem dla świata (Mt 5,14). Buduje wytrwale cywilizację miłości w świecie, który leży w mocy Złego (1 J 5,19). Dokładnie czymś odwrotnym jest płynięcie z prądem gorszących mód. Pan Jezus mówi wyjątkowo surowo o grzechu zgorszenia (np. Łk 17, 1-2). Chyba dlatego, że jest on zaprzeczeniem powołania ucznia Chrystusa - nie ewangelizowaniem,
ale apostołowaniem na rzecz Złego. Oprócz tego niweczy cel, dla którego Chrystus przyszedł na ziemię. Nie, chrześcijanin nie może ani czynem, ani słowem znieważać małżeństwa i niszczyć rodziny!
Wesele na "Titanicu"
Pokusie zamieszkania bez ślubu narzeczeni, niestety, dość łatwo ulegają. Diabeł podsuwa argument pozornie całkiem logiczny, a w rzeczywistości całkiem nielogiczny: Jesteśmy już prawie małżeństwem, miesiąc wcześniej, miesiąc później -
jaka różnica? Nie ma się z czego spowiadać. Będą mieszkać ze sobą następne kilkadziesiąt lat, ale teraz nie mogą poczekać miesiąca?!
"Prawie małżeństwem" nie oznacza małżeństwem, "prawie kapłanem" nie oznacza kapłanem, "prawie ochrzczonym" nie oznacza ochrzczonym.
Jest kolosalna różnica między sytuacją osoby przed udzieleniem sakramentu i po jego udzieleniu. Gdyby jej nie było, nie potrzeba by w ogóle udzielać sakramentu. Ponieważ jednak jest, trzeba go udzielać. Są przed ślubem, a więc bez ślubu. Logiczne? Żyją bez ślubu, a więc "na kocią łapę"...
Czasem przebudzenie przychodzi przy spowiedzi. Narzeczeni muszą dwukrotnie wyspowiadać się przed ślubem. A spowiednik - bywa, że zapyta, czy nie mieszkają razem. Zbawienne pytanie!
Jeżeli bowiem się okaże, że mieszkają, kapłan nie może udzielić rozgrzeszenia. Nie udziela się po prostu rozgrzeszenia osobom żyjącym w "związkach niesakramentalnych", czyli bez ślubu. Przypuszczam, że po krótkiej nauce księdza narzeczeni uświadomią sobie, że pozwolili złapać się diabłu na haczyk
i że muszą powrócić do swoich poprzednich miejsc zamieszkania, a następnie ponownie przyjść do spowiedzi.
A czy nie wystarczyłoby powiedzieć sobie, że do niczego nie dojdzie i że będę uważać?... Po pierwsze ustaliliśmy, że świadome i dobrowolne narażanie się na popełnienie grzechu ciężkiego już jest ciężkim grzechem i nie ma mówienia będę uważał, tylko trzeba radykalnie usunąć zagrożenie - w tym wypadku życie pod jednym dachem.
Po drugie - chodzi o grzech zgorszenia, tzn. o dawanie innym złego przykładu. Trzeba usunąć przyczynę tego grzechu, a następnie wyspowiadać się z niego.
Gorzej natomiast, gdy spowiednik nie zapyta, czy narzeczeni nie zamieszkali już razem... Otrzymują wtedy - jak myślą - rozgrzeszenie i powracają do wspólnego mieszkania z poczuciem dobrze spełnionego chrześcijańskiego obowiązku, aby jeszcze tego samego wieczoru pójść do - wspólnego także - łóżka... Prawda, że realistyczne? Jasne jest, że zamieszkali razem nie po to, żeby mieć w pobliżu partnera do gry w szachy albo odmawiania różańca - wszyscy o tym wiedzą. Powód był zupełnie inny.
Zaplanowali sobie mianowicie, że miesiąc miodowy, zamiast po ślubie, rozpocznąjeszcze przed nim. W rzeczywistości jednak - jak ustaliliśmy - rozgrzeszenia nie uzyskali, choć formułka została wypowiedziana: Droga powrotu do Boga (...) zakłada odwrócenie się od popełnionych grzechów oraz mocne postanowienie niegrzeszenia w przyszłości (KKK 1490).
Co dzieje się potem? Potem zakochani w sobie na śmierć i życie (zakochanie i miłość oznaczają oczywiście dwie różne rzeczy) zawierają w grzechu ciężkim sakrament małżeństwa i w końcu w grzechu ciężkim przyjmują Eucharystię. Rozpoczynają więc swoje wspólne życie małżeńskie od świętokradczo przyjętych sakramentów. Jaki tryumf szatana!... Wszystko zaś tonie w błyskach fleszy aparatów fotograficznych, w obsypywaniu się ryżem i jednogroszówkami, pośród toastów i uczty weselnej... Przygotowania zewnętrzne do ślubu znacznie przewyższyły przygotowania wewnętrzne i teraz rzeczywiście wszystko tonie - jak "Titanic".
Za jakiś czas małżonkowie ze zdziwieniem stwierdzą, że jakoś im się w małżeństwie nie układa. Nie wiadomo dlaczego. Bo przecież ślub odbył się nie w pechowym maju, ale w sierpniu, figurek słoni, przynoszących szczęście, dostali chyba z 10, mają mieszkanie, pracę, samochód, a i tak jest "piekło". Kto by pomyślał, że jego początki były takie romantyczne i przyjemne! Rozpoczęły się nawet jeszcze przed ślubem...
A jak nie ma być piekła, skoro budowało się dom małżeński nie na Bogu, ale na diable?
Czas kończyć. Chciałbym podsumować dzisiejszy list trzema myślami św. Jana Vianneya (ich zbiór czytam ostatnio oprócz Katechizmu JP2):
Grzech jest katem Pana Boga i zabójcą duszy. Bracia moi, jak niewdzięczni jesteśmy. Pan Bóg chce nas uczynić szczęśliwymi, a my tego nie chcemy. Gdyby chodziło o naszą fortunę, czegóż byśmy nie zrobili! Lecz ponieważ chodzi o naszą duszę, niczego nie robimy. Bez grzechu wszyscy bylibyśmy szczęśliwi, nawet gdybyśmy mieli swój krzyt Ci biedni grzesznicy będą zawsze nieszczęśliwi na tym świecie i na tamtym.
Bóg chce nas uczynić szczęśliwymi. Dał także małżonkom najpewniejszą receptę na szczęśliwe życie małżeńskie. Wszystko zależy od tego, czy zechcą ją realizować i - po drugie - jak będą ją realizować.
http://adonai.pl/?id=malzenstwo/n3.htm