Ja tez postanowiłam zaufać Bogu, jestem mężatką od ponad 2,5 roku i mam 15-mies. córeczkę. I postanowiłam wyjść za mężczyznę z "lekkim" podejściem do spraw wiary............. I nie żałuję. Przytaczam to jako przeciwwagę dla przykładu koleżanek Lavazzy.
Mąz obiecał mi przed ślubem, że będzie chodził z dziećmi do Kościoła, no i oczywiście, że będziemy stosować npr. (tzn. tego nawet nie musial mi obiecywac, bo to bylo oczywiste.....
)
W przekonaniu o słuszności decyzji utwierdził mnie jego poważny i rzetelny stosunek do spowiedzi przedślubnej i do rachunku sumienia przed tą spowiedzią. Było to akurat, kiedy usłyszeliśmy, że znajoma, która miała być świadkiem- nie naszym na szczęście- sfałszowała karteczkę od spowiedzi..............i przeszło mi przez głowę, że może jemu też taki pomysł mógłby przyjść do głowy........ale po jego reakcji poznałam, że mogę mu zaufać.
Początkowo irytowało go chodzenie do kościoła, "księżowskie gadanie" itd. - to zmieniło się po śmierci papieża. Mój mąż nagle wstał, zapytał czy może zostawić mnie samą z dzieckiem, ubrał się i poszedł do kościoła!!! Miał nawet iść do spowiedzi, ale w końcu tego nie zrobił
No i sprawy wróciły niemal na dawne tory. Mąż, tak jak i wcześniej, z własnej inicjatywy wyłącza muzykę itp. , żebym mogła się pomodlić, stara się chodzić z nami na niedzielną Mszę św. (choć czasem źle się czuje i nie idzie, żeby się nie rozchorować do końca na poniedziałek - bo praca jest najwazniejsza
), ale nic ponad to.
Widzę, że się stara, szanuje moją wiarę, nigdy, nawet kiedy już baaaardzo nie mógł się doczekać fazy niepłodności, nie zaproponował nic przeciwnego czystości (chociaż jak go kiedyś spytałam, co sądzi o prezerwatywie w dni płodne, to odpowiedział lakonicznie, że nie miałby nic przeciwko, ale nigdy do tego mojego pytania nie wraca).
Nawiązując do tego, co strzyga pisze - mi tez jest czasem przykro, zwłaszca, że z córeczką, owszem, do kościoła chodzi, ale już paciorka to z nią nie mówi jesli to on kładzie ją spać........no i naprawdę mi przrykro....A jak niedawno czytałam wątek o wspólnej modlitwie małżeńskiej to łezka zazdrości mi się zakręciła w oku, bo na razie to mogę o tym tylko pomarzyć.
Ale ufam Bogu i wierzę, że kiedyś się to zmieni. Staram się dawać mu świadectwo własnej wiary, ale ostatnio moja wiara niestety tez w nienajlepszej kondycji jest (przynajmniej praktyka). Nie chcę przez to powiedzieć, ze to jego wina, tylko że ja czuję się winna, że niedostateczne swiadectwo mu daję....
. Ale i tak widzę, że robi na nim wrażenie np. że jesli się pokłócimy, to po modlitwie zawsze przychodzę sie pogodzić. Nawiasem mówiąc wiem, że wiekszość woli odwrotną kolejność, ale ja najpierw muszę nabrac pokory na modlitwie, żeby przeprosić.
Od czasów chyba jeszcze przednarzeczeńskich postanowiłam mówić codziennie, jeśli to możliwe to o 15-ej - w godzinie miłosierdzia, Koronkę Do Miłosierdzia Bożego w intencji jego nawrócenia. Wierzę, że Bóg wybierze najlepszy moment na jego nawrócenie, nawet jeśli w moim pojęciu będzie to odległa przyszłość............. Myslę, że Bóg prowadzi go do tego małymi kroczkami - czasem są "piki" szukania i niemal nawrócenia (po obejrzeniu "Pasji" Gibsona czy smierci Jana Pawła II), a czasem mniej widoczne kroczki - kazanie niedzielne czy moje świadectwo.
No więc, podsumowując, posiadanie męża z "lekkim" podejściem do wiary ma pewne wady - brak wspólnej modlitwy, brak przykładu dawanego dzieciom, ale ma też zalety - mobilizuje do intensywnej modlitwy i do dawania świadectwa, bo daje poczucie osobistej odpowiedzialności za zbawienie ukochanej osoby. I daje wiele radości i nadzieji przy kazdym małym kroczku we właściwą stronę.
Na koniec tego długaśnego posta (mam nadzieję, że komuś się przydadzą moje wywody), proponuję założyć klub wzajemnej modlitwy (na wzór KM21) o nawrócenie drugich połowek (chłopaków/dziewczyn, narzeczonych, współmałżonków). Co powiecie na Koronkę Do miłosierdzia Bożego?