Teraz jest 27 kwietnia 2024, o 12:53 Wyszukiwanie zaawansowane

Uprzejmie informujemy,
że decyzją Zarządu Stowarzyszenia Liga Małżeństwo Małżeństwu
z dniem 1 grudnia 2016 forum pomoc.npr.pl zostaje
Z A M K N I Ę T E
Wszystkie osoby potrzebujące pomocy
zapraszamy na FaceBook'a lub do kontaktu z nami poprzez skrzynkę Porady

Zakochani - a jeszcze przed zaręczynami - łączmy się! :-)

Narzeczeni wszystkich krajów - łączcie się... w związki małżeńskie (forum pomocy)

Moderatorzy: admin, NB

Zakochani - a jeszcze przed zaręczynami - łączmy się! :-)

Postprzez Lucy. » 23 listopada 2005, o 20:32

Witam! Są już wątki "szczęśliwe młode mamy łaczcie się", "szczęśliwe małżeństwa..", "małżeństwa studenckie..." a ja proponuję taki. Wiem, że na forum są dziewczyny, które wyczekują (jak ja) na "pierścionek zaręczynowy", a raczej piękną deklarację i wyznanie, która się z nim wiąże. Proponuje więc taki wątek, żebyśmy mogły czekać razem i dzielić rozterkami, a potem cieszyć się nawzajem swoją radością...Ja niedługo kończę studia, podobnie jak mój ukochany. Układa nam się wspaniale i ja, praktycznie byłabym już gotowa "założyć rodzinę" ale mój chłopak chce najpierw się usamodzielnić, mieć dającą stabilizację pracę itp. Akceptuję to w pełni i nawet podziwiam, choć czasami, przyznaję, chciałabym, żeby coś mu "odbiło" i postanowił, że się pobieramy już teraz:-) Chcemy być razem i myślimy, że w przeciągu roku, półtora nam się to uda...A kiedy mój skarb planuje oświadczyny to nie wiem...Chciałabym już tego, ale obawiam się, że kochany wyznaje zasadę, że oświadczyny wtedy, kiedy można zacząc realnie planować datę ślubu. No cóż...kocham Go i czekam, i..."niech się dzieje wola nieba..." :-) Mam tylko nadzieję, że nie będę czekać baaaardzo długo :)
Ostatnio edytowano 24 listopada 2005, o 10:31 przez Lucy., łącznie edytowano 2 razy
Lucy.
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 20 maja 2005, o 22:46

Postprzez anusia » 23 listopada 2005, o 20:41

Ja w trakcie II studiow troche popracowuje, Luby juz od dawna pracuje,
On cak zesmy sie hcial slubu juz rok temu :lol: prawie jak zesmy sie poznali, dla mnie to byl pierwszy powazny chlopak i stwierdzilam ze potrzebuje troche czasu zeby sie oswoic z tym wszystkim, poczuc uroki narzeczenstwa :wink: ..a teraz sama zaczynam oczekiwac na to swiecidelko :wink:
anusia
Przygodny gość
 
Posty: 77
Dołączył(a): 4 stycznia 2005, o 10:39

Postprzez Ami » 27 listopada 2005, o 11:57

Witam!I ja wyczekuję zaręczyn i wspólnego życia. A z róznych przyczyn chyba nie prędko to nastąpi :( ,więc bardzo prosze o modltwę i sama też ją obiecuję, w intencji osób w podobnej sytuacji.
Ami
Przygodny gość
 
Posty: 18
Dołączył(a): 21 czerwca 2005, o 08:45
Lokalizacja: Kraków

Postprzez strzyga » 27 listopada 2005, o 13:28

Mój już mnie "straszył", że się oświadczy, ale wiem dobrze, że na razie tego nie zrobi. zresztą powiedziałam mu otwarcie, że nie jestem na to gotowa, on zresztą raczej też jeszcze nie... ogólnie jest nam ze sobą dobrze, choć i bywa ciężko. mam okropny charakterek, a mimo to mnie znosi :) jest taki wyrozumiały, choć mógłby być bardziej stanowczy. lubię rządzić, ale bez przesady ;)
pozdr. wszystkich :) dobrze, że powstał taki temat :) dzięki Lucy!
strzyga
Domownik
 
Posty: 635
Dołączył(a): 28 grudnia 2004, o 20:02
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez Lucy. » 29 listopada 2005, o 00:07

Ami! Zapewniam o modlitwie. Mam nadzieję, że jeśli tak Ci przeznaczone, to Twoje marzenie się spełni i doczekasz się Waszego wspólnego, pięknego życia. Strzyga! Cieszę się, że ten wątek komuś przypadł do gustu. Mam nadzieję, że nie umrze zbyt szybko śmiercią naturalną :) A propos Twojej wypowiedzi. Wiesz, mój "luby" też jest bardzo wyrozumiały i to ja mam charakterek, choć wydaje mi, że w porównaniu z sobą z lat liceum np. teraz jestem "aniołkiem"... Nie mniej jednak to ja jestem stroną bardziej nerwową w naszej relacji. Ale dzięki wyrozumiałości i spokojowi mojego chłopaka właśnie, praktycznie się nie kłócimy, bo głupio mi strasznie, że ja taka okropna, a on kochany... I wiesz, myślę, że to w dłuższej perspektywnie wspaniała cecha. Kobiety dość często, z powodu hormonów np (trzeba sobie jakoś tłumaczyć :) ) bywają nerwowe i ogólnie bardziej zadziorne. Facet, który potrafi taką konfliktową sytuację załagodzić, a przynajmniej nie dodaje przysłowiowej "oliwy do ognia" (oczywiście w sytuacji, gdy chodzi o głupstwo) to chyba skarb. Z tym rządzeniem to wiem o czym mówisz, też taki "problem" mam i myślę że to dość powszechne. Aż się chce, żeby on się postawił, nie był taki zgodny, czasem się pokłócił o swoje, nie? Wiesz, myślę, że oni to robia świadomie. Nie chcą się kłocić właśnie, wolą odpuścić czy jakoś tak...Np pójdziecie tam gdzie Ty chcesz, bo bardziej mu zależy, żebyś była zadowolona, żeby nie było nieporozumienia, niż na tym, żeby postawić na swoim. A kobietom często chyba odwrotnie. Oczywiście od razu się chce tą "władzę" wykorzystywać i z tym chyba powinno się walczyć - czyli nie zwiększać systematycznie swojego "panowania", a czasami ulec, zrezygnować, pozwolić jemu zadecydować. Bo to jest taki dziwny mechanizm, że im więcej się "rządzi", im częściej się decyduje, tym bardziej mężczyzna się usuwa, wycisza, i staje bezradny. Tak ja to czuję. (Szeroko na ten temat pisze p. Pulikowski w swoich książkach). Łatwo mi oczywiście się mówi, a z wprowadzaniem tych szczytnych i kreatywnych teorii w życie różnie bywa, zwłaszcza jak z natury jest się dość dominującym i hmm "rywalizującym" charakterkiem :oops: Ostatnio byłam świadkiem dwóch sytuacji, które strasznie dały mi do myślenia, podzielę się jedną, choć opis to nie to samo: Jestem sobie w supermarkecie, jem coś w "fast foodzie" (takim zdrowszym oczywiście :wink: ), obok małżeństwo ok 55 lat, z malutką wnuczką. Wnuczka u babci na kolankach cośtam zajada. Żona na pierwszy rzut oka widać - kobieta zdecydowana (również fizycznie dość hmm silna). Mili, kulturalni ludzie powiedziałabyś. No i ten facet wstaje, skończył jeść i pyta cichutko, tonem walczącego jeszcze o swoją godność człowieka "czy mogę pójść z Zosią sobie troszkę pospacerować, po schodach pojeździmy itd" a żona na to cały monolog, że co, że po co, niech siedzi, zaraz muszą iść... No trudno opisać, w każdym razie skończyło się tak, że ów Pan dostał "pozwolenie" od żony, żeby kilka minut pospacerować z wnuczką...O zgrozo...Daje do myślenia, nieprawdaż? Pozdrawiam ciepło :D
Lucy.
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 20 maja 2005, o 22:46

Postprzez Nane » 29 listopada 2005, o 10:18

dziewczyny mam tak samo - ja jestem narwus a on spokojny :oops: i często to on ustępuje ale wiem, że dlatego abym ja się jeszcze bardziej nie złościła bo kieruję się często emocjami i nie myślę wówczas racjonalnie. Koszmarny charakter, musi mnie bardzo kochać, że z takim dzikusem wytrzymał już 1,5 roku ;)
Nane
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 19 stycznia 2005, o 17:36

Postprzez strzyga » 29 listopada 2005, o 21:07

Na początku to było fajne, ale teraz ten... jakby to powiedzieć... brak stanowczości trochę mnie wkurza. Ja go motywuje, żeby coś zdecydował, ale on nie, ma być tak jak ja chce... potrafi mnie tym zirytować... poza tym dość lekko podchodzi do wiary... z drugiej strony to naprawdę bardzo dobry facet. pomaga mi w zakupach, mogę mu wszystko powiedzieć, tak więc życiowy. :)
eh... pozdr. ;)
strzyga
Domownik
 
Posty: 635
Dołączył(a): 28 grudnia 2004, o 20:02
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez Nane » 29 listopada 2005, o 21:59

Brak stanowczosci - no właśnie nie zawsze ustępuje. W takich głupstwach a tak to normalnie podejmuje decyzje, wkurza się na mnie, nie jest pantoflem :) I co jakiś czas zaskakuje mnie czymś - najbardziej lubię ten czas świat bo mam potem urodziny i wiem że M. cos fajnego wymyśli. W ogóle to dziwię się, że jak mi np. coś kupuje to trafia w gust :shock: jeździ ze mną po sklepach i nie marudzi, że chce do domu czy coś (wiadomo jak zachowują się wówczas faceci). Do wiary niestety tez podchodzi lekko - moze z czasem coś się zmieni?? I tak się cieszę, ze po kilkunastu latach znowu zaczął chodzić na mszę świętą co niedzielę.
Nane
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 19 stycznia 2005, o 17:36

Postprzez Lucy. » 29 listopada 2005, o 22:56

Heh, mój też nie narzeka na zakupach, choć wolę z reguły kupować sobie ciuchy sama... Ale czasem nie mogę sie zdecydować i wtedy mogę na jego "męski osąd" i niesamowitą cierpliwość liczyć. A przechodząc do tematu "ciut" poważniejszego jakim jest stosunek do wiary... Cóż, u mnie też z tym problem. W przypadku mojego stwierdzenie, że podchodzi "lekko" to i tak za dużo :( Wiem, że to problem i niejednokrotnie o tym myślałam. Ja w ogóle dużo myślę "na zapas"... Martwię się czasem jak będzie wobec tego wyglądało wspólne wychowanie dzieci, mówienie o Bogu... Przecież to meżczyzna jest dla dzieci najważniejszym "świadkiem" Boga, przynajmniej na początku. Rozmawiałam na ten temat ze spowiednikiem i inną zaufaną osobą duchowną i...postanowiłam zaufać Bogu, że będzie dobrze. Wiem, że P. mnie Kocha i że to jest miłość prawdziwa. Z resztą "udowodnił" to ponad wszelką wątpliwość zgadzając się na życie zgodnie z moimi przekonaniami... Czuję i wierzę, że nasz związek jest dobry i jest łaską od Boga dla mnie, dla nas. A mój mały program nawracania, małymi kroczkami, ale postępuje. Tak myślę :)
Lucy.
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 20 maja 2005, o 22:46

Postprzez Lavazza » 30 listopada 2005, o 09:43

Dziewczyny, czy nie boicie się, że stosunek do wiary Waszych lubych, który teraz jest, jak same nazywacie "lekki", zmieni się po ślubie na jeszcze "lżejszy"? Tak się po prostu zastanawiam, bo jak to będzie, kiedy w małżeństwie pojawią się problemy, luby przestanie się starać o nasze względy, wstrzemięźliwość w okresie płodnym będzie graniczyć z cudem?

Mam takie refleksje, bo znam przykłady moich wierzących koleżanek, których mężczyźni potrafili wstawać na codzienne roraty o 5.00, żeby dojechać do swoich Ukochanych i uczestniczyć we Mszy św, a dwa miesiące po ślubie już nie byli w stanie dojść do kościoła na popołudniową Mszę św. I niestety nie są to pojedyncze przykłady, nie mówiąc o problemach ze wstrzemięźliwością, dziećmi itp.

Wiadomo, że każda sytuacja jest inna, nie możemy generalizować, że powieli się przykład moich koleżanek.
Lavazza
Przygodny gość
 
Posty: 37
Dołączył(a): 1 października 2005, o 10:40

Postprzez strzyga » 2 grudnia 2005, o 09:28

Ja tam ufam Bogu. Wiem jednak, że nie zrobi On wszystkiego za mnie. Dlatego staram się pokazywać jak ważny jest dla mnie Bóg, nie ukrywam swojej więzi z Nim. W ogóle o tej postawie chłopaka dowiedziałam się dość niedawno. Przez przypadek. Wiedziałam, że on się wcześniej dużo udzielał w swojej parafiii i że tak już nie jest. Ale teraz pracuje, studiuje zaocznie i normlane, że nie ma dużo czasu. Jednak w jakąś niedzielę tak kombinowałam, żeby iść na mszę rano, że w końcu przekombinowałam i nic z tego nie wyszło, a na wieczór byliśmy umówieni. No to idę wieczorem. Innej możliwości nie ma. Spotkalismy się popołudniu i powiedziałam, że idziemy na mszę, bo ja jeszcze nie byłam. No to ok. Idziemy. Nie przystąpił do Komuni - pierwsze zastanowienie. Potem jakoś mi się wymsknęło pytanie "czy zamierzałeś w ogóle iść dziś na mszę?" i odp. "nie". Przez jakiś czas nie wiedziałam co o tym myśleć, ale jakoś powoli przywyczajam się do tej postawy, że jeżeli nie pójdziemy razem, to on nie pójdzie wcale. trochę mi przykro z tego powodu...Ale nie wiem jak mogę to zmienić... :?
heh... rozpisałam się ;)
pozdrawiam :)
strzyga
Domownik
 
Posty: 635
Dołączył(a): 28 grudnia 2004, o 20:02
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez sagitta » 2 grudnia 2005, o 12:56

Ja tez postanowiłam zaufać Bogu, jestem mężatką od ponad 2,5 roku i mam 15-mies. córeczkę. I postanowiłam wyjść za mężczyznę z "lekkim" podejściem do spraw wiary............. I nie żałuję. Przytaczam to jako przeciwwagę dla przykładu koleżanek Lavazzy.

Mąz obiecał mi przed ślubem, że będzie chodził z dziećmi do Kościoła, no i oczywiście, że będziemy stosować npr. (tzn. tego nawet nie musial mi obiecywac, bo to bylo oczywiste..... :D )

W przekonaniu o słuszności decyzji utwierdził mnie jego poważny i rzetelny stosunek do spowiedzi przedślubnej i do rachunku sumienia przed tą spowiedzią. Było to akurat, kiedy usłyszeliśmy, że znajoma, która miała być świadkiem- nie naszym na szczęście- sfałszowała karteczkę od spowiedzi..............i przeszło mi przez głowę, że może jemu też taki pomysł mógłby przyjść do głowy........ale po jego reakcji poznałam, że mogę mu zaufać.

Początkowo irytowało go chodzenie do kościoła, "księżowskie gadanie" itd. - to zmieniło się po śmierci papieża. Mój mąż nagle wstał, zapytał czy może zostawić mnie samą z dzieckiem, ubrał się i poszedł do kościoła!!! Miał nawet iść do spowiedzi, ale w końcu tego nie zrobił :( No i sprawy wróciły niemal na dawne tory. Mąż, tak jak i wcześniej, z własnej inicjatywy wyłącza muzykę itp. , żebym mogła się pomodlić, stara się chodzić z nami na niedzielną Mszę św. (choć czasem źle się czuje i nie idzie, żeby się nie rozchorować do końca na poniedziałek - bo praca jest najwazniejsza :evil: ), ale nic ponad to.

Widzę, że się stara, szanuje moją wiarę, nigdy, nawet kiedy już baaaardzo nie mógł się doczekać fazy niepłodności, nie zaproponował nic przeciwnego czystości (chociaż jak go kiedyś spytałam, co sądzi o prezerwatywie w dni płodne, to odpowiedział lakonicznie, że nie miałby nic przeciwko, ale nigdy do tego mojego pytania nie wraca).

Nawiązując do tego, co strzyga pisze - mi tez jest czasem przykro, zwłaszca, że z córeczką, owszem, do kościoła chodzi, ale już paciorka to z nią nie mówi jesli to on kładzie ją spać........no i naprawdę mi przrykro....A jak niedawno czytałam wątek o wspólnej modlitwie małżeńskiej to łezka zazdrości mi się zakręciła w oku, bo na razie to mogę o tym tylko pomarzyć.

Ale ufam Bogu i wierzę, że kiedyś się to zmieni. Staram się dawać mu świadectwo własnej wiary, ale ostatnio moja wiara niestety tez w nienajlepszej kondycji jest (przynajmniej praktyka). Nie chcę przez to powiedzieć, ze to jego wina, tylko że ja czuję się winna, że niedostateczne swiadectwo mu daję.... :( . Ale i tak widzę, że robi na nim wrażenie np. że jesli się pokłócimy, to po modlitwie zawsze przychodzę sie pogodzić. Nawiasem mówiąc wiem, że wiekszość woli odwrotną kolejność, ale ja najpierw muszę nabrac pokory na modlitwie, żeby przeprosić. :wink:

Od czasów chyba jeszcze przednarzeczeńskich postanowiłam mówić codziennie, jeśli to możliwe to o 15-ej - w godzinie miłosierdzia, Koronkę Do Miłosierdzia Bożego w intencji jego nawrócenia. Wierzę, że Bóg wybierze najlepszy moment na jego nawrócenie, nawet jeśli w moim pojęciu będzie to odległa przyszłość............. Myslę, że Bóg prowadzi go do tego małymi kroczkami - czasem są "piki" szukania i niemal nawrócenia (po obejrzeniu "Pasji" Gibsona czy smierci Jana Pawła II), a czasem mniej widoczne kroczki - kazanie niedzielne czy moje świadectwo.

No więc, podsumowując, posiadanie męża z "lekkim" podejściem do wiary ma pewne wady - brak wspólnej modlitwy, brak przykładu dawanego dzieciom, ale ma też zalety - mobilizuje do intensywnej modlitwy i do dawania świadectwa, bo daje poczucie osobistej odpowiedzialności za zbawienie ukochanej osoby. I daje wiele radości i nadzieji przy kazdym małym kroczku we właściwą stronę.

Na koniec tego długaśnego posta (mam nadzieję, że komuś się przydadzą moje wywody), proponuję założyć klub wzajemnej modlitwy (na wzór KM21) o nawrócenie drugich połowek (chłopaków/dziewczyn, narzeczonych, współmałżonków). Co powiecie na Koronkę Do miłosierdzia Bożego?
sagitta
Domownik
 
Posty: 339
Dołączył(a): 22 sierpnia 2005, o 17:12
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez strzyga » 2 grudnia 2005, o 19:21

Sagitta, to całkiem dobry pomysł, przynajmniej jak dla mnie. Twój post jednak nie podniósł mnie na duchu... ja teraz się z tym do końca nie pogodziłam,a widujemy się dość żadko. później może być ciężej. Nie wiem czy jestem (będę) na tyle silna, by to znieść...
Zaczynam być pesymistką i czarno widzieć naszą przyszłość... może to po prostu jeszcze nie ten?
strzyga
Domownik
 
Posty: 635
Dołączył(a): 28 grudnia 2004, o 20:02
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez HonoratA » 3 grudnia 2005, o 11:50

Na pewno Was to nie pocieszy, ale coś dorzucę od siebie. Jesteśmy 13 lat po ślubie- ja - wychowanka Oazy (swojego czasu Animatorka), Odnowy w Duchu, mój Mąż- wierzący " niepraktykujcy". JAk wygląda praktyka wiary u nas? Dziwnie, ja uczestniczę w niedzielnej mszy razem z dziećmi, mszy roratniej, modlitwie wieczornej razem z Maluchami. Mój mąż nie chodzi w niedziele do Kościoła ("zalicza" Pasterkę), nie modli się z nami. Według pojęć Kościoła jest niewierzący. A to nie prawda. Jest wierzący - wiem że modli się codziennie sam, Jego życie jest pełne miłości do mnie i do naszych dzieci. Codziennie daje świadectwo "Miłości Bożej" swoim postępowaniem. Dzięki Jego spokojowi, miłości, nasze małżeństwo jest szcześliwe. A teraz puenta. Nie ma ideałów! Nie wolno przekreślać człowieka tylko dlatego że nie chodzi do Kościoła, a wiem że kiedyś na moje pytanie "czy idziesz z nami do Kościoła" mój Mąż powie - tak , i to będzie pragnienie jego duszy, a nie tylko na "pokaz".
HonoratA
Bywalec
 
Posty: 157
Dołączył(a): 10 maja 2005, o 14:42
Lokalizacja: Lubin

Postprzez Lucy. » 3 grudnia 2005, o 12:04

A mnie wręcz przeciwnie, post Sagitty bardzo podniósł na duchu i serdecznie Ci dziękuję za to świadectwo!
Wydaje mi się, że bardzo podobnie, mimo, że ja nie jestem jeszcze mężatką, odczuwamy te sprawy. Z resztą jak inaczej możemy je odczuwać? Bo przeciez informacja, która oczywiście nie jest dla mnie nowością, że związek z człowiekiem o "lekkim" podejściu do wiary może być bardzo trudny, że to ciężka droga i masa kłopotów, tak naprawdę nic mi nie daje, skoro ja wiem, że mojego chłopaka kocham i że chcę z nim być... Tak jak napisałam wcześniej wierzę, że nasza miłość jest dobra i wierzę, że podoba się Bogu. Paradoksalnie, to już będąc w związku z moim chłopakiem, przeszłam ponowne nawrócenie i zaczęłam zupełnie inaczej, poważniej traktować wiarę i Boga...
Mój chłopak to wyjątkowo dobry i ciepły człowiek. Być może to slogan, ale przecież wśród deklarujących się jako "katolicy" masa jest ludzi, którzy nic sobie z zasad naszej wiary nie robią i bardzo odbiegają tak postawą jak przekonaniami od katolickich ideałów. Myślałam o tym, wierzcie mi, wiele razy i też łezka mi się kręci w oku jak czytam o małżeństwach czy parach, które razem chodzą na msze świętą, razem się modlą, jeżdżą na rekolekcje, ale...nie zerwę z moim chłopakiem dlatego, że nie jest wierzący bo po prostu go kocham i chcę z Nim być.
W rodzinie mojego ukochanego o Bogu z tego co wiem mowy nie było zbyt dużo...Nie było nawet tradycji niedzielnej mszy świętej. I oczywisty skutek tego był taki, że On mówi, że nie potrafi uwierzyć w Boga, raz nawet powiedział, że chciałby wierzyć, jak ja, ale nie potrafi. Szanuje moją wiarę, modlę się przy nim rano bez skrępowania, kiedy zdarzy nam się spać pod jednym dachem i nie przeszkadza mi, wie, że chodzę do kościoła czasem o wiele częściej niż raz w tygodniu (czasem niestety mówi, że może trochę przesadzam - ale z punktu widzenia osoby niewierzącej, która nie widzi w tym jakiegoś sensu to chyba dość popularna opinia), uczymy się razem NPR i On też te metody w pełni akceptuje i popiera, chociażby ze względu na moje zdrowie. Poza tym fakt, że zgodził się na związek na "moich" katolickich warunkach... Dla mnie to wystarczający dowód na to, że mnie kocha, szanuje i traktuje poważnie.
I też mi obiecał, że będzie chodził z dziećmi do kościoła (na razie tak troche bez przekonania), ale z tym pacierzem na dobranoc to na pewno będzie ciężko ;-)
Bardzo podobnie do Sagitty patrzę na nasz związek. I bywa też tak jak u Ciebie, Strzygo, że nachodzą mnie wątpliwości, czarne myśli i obawy w związku z naszą ewentualna przyszłością...ale staram się ufać Bogu. Być może, tak jak mówi Sagitta, naszą "misją" jest zbliżenie naszych ukochanych do Boga? Tak właśnie patrzę na nasz związek. I też bywa różnie, bo tytanem wiary sama nie jestem , a już do bycia przykładem katolickiego ideału świętości na co dzień to bardzo mi daleko :-), ale dzięki związkowi z człowiekim niewierzącym, dla którego mam być jakimś przykładem, mobilizuje się, dużo czytam, często praktykuję, umacniam się. Staram się mówić mu o Bogu, pokazywać, że kościół to nie żadna "czarna mafia" czy kolejna sekta, jak twierdzi masa naszych rówieśników, a dobra, oparta na uczciwych zasadach, radosna wspólnota zwyczajnych ludzi, rodzin, dzieci...I rzeczywiście, każdy taki malutki (bo u mnie jeszcze dużych nie było) kroczek mojego ukochanego w stronę Boga niesamowicie cieszy i dodatkowo motywuje, choć nie powiem, są i kroczki w odwrotnym kierunku. Ale wierzę, ufam i proszę Boga, by kiedyś w bliżej nieokreślonej przyszłości...
Także jeszcze raz bardzo Ci dziękuję Sagitto, za Twoje świadectwo i to, że mówisz, że swojej decyzji nie żałujesz. Zawsze to przyjemnie przecież dowiedzieć się, że są ludzie, którzy myślą i czują podobnie i mają podobne problemy. Jestem jak najbardziej za wspólną modlitwą za naszych ukochanych, np. właśnie koronką do miłosierdzia o 15 (a jak się nie uda to o innej porze :-)).
Pozdrawiam Was serdecznie, a Tobie,Strzygo życzę łaski rozeznania (może proś o nią w modlitwie?) czy to właśnie Tego człowieka przeznaczył Ci Bóg i główka do góry! Trzeba ufać, że kochający Ojciec nas nie skrzywdzi, i to jego plany wobec nas są dla nas najlepsze.
Lucy.
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 20 maja 2005, o 22:46

Postprzez Kinia » 7 grudnia 2005, o 12:40

Lucy!!! jesteś WIELKA!!! ten wątek jest mi jaknajbardziej potrzebny!!!
Przede wszystkim to też proszę Was o modlitwę, bo ja już jestem gotowa na małżeństwo...a mój Ukochany ma z tym problem... to dluga historia i nie na forum...potrzebujemy oboje dużo modlitwy!!!

A co do wiary...św. Juda Tadeusz jest niesamowicie skuteczny!!!warto do niego uderzeć o pomoc!
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez Lucy. » 8 grudnia 2005, o 00:17

Dziękuje Kiniu za Twoje bardzo miłe słowa, ale to chyba Ty jesteś bardziej wielka :-) Czytałam wcześniej Twoje posty i powiem szczerze...imponujesz mi chwilami, a poza tym wydajesz się być bardzo miłą osobą! No i wygląda na to, że jesteśmy rówieśniczkami (ostatni rok studiów?) Bardzo się cieszę, że wątek komuś może się przydać, mam nadzieje, że rozkwitnie, bo na razie troszkę nas mało :-) U nas z P. wszystko dobrze, ja tylko miałam chwilowy kryzys od wczoraj. Jeszcze nie pisałam chyba, że mam niebywały talent do "zamartwiania się na przyszość" choć na co dzien nie jestem osobą pochmurną, żeby nie było! ;-) Po prostu uwieeeelbiam wymyślić sobie jakiś problem i się nim zamartwiać i zamartwiać na zapas, aż mam dość i ktoś musi mnie przywrócić do pionu. No wiec wczoraj zaczęłam sie zamartwiać po przeczytaniu wątku abebe, moja historia jest bardzo podobna do jej, niestety...a może stety. Tyle, że ja nawróciłam sie dopiero rok temu i na razie nie jestem mężatką. Układa nam się jak pisałam pięknie, zupełnie bez porównania z tym, co było przed nawróceniem, ale to inna historia. No ale ja oczywiście zaczęłam się zamartwiać, że może u nas po ślubie być tak jak u abebe i...nieco swój spokój wewnętrzny zaburzyłam. Ale już jest lepiej, stwierdziłam, że to kompletna głupota martwić się z zapasem powiedzmy kilkuletnim i to bez żadnych ku temu przesłanek i ogólnie, że muszę skupić się na teraźniejszości, a te niepokoje, to chyba pokusy, żeby zburzyć radość z tego, co mam...Co o tym myślicie? Poza tym zaczynam powolutku myśleć, że super byłoby wziąć udział w jakiś rekolekcjach, choćby kilkudniowych, np. tych o których, Kiniu pisałaś, albo Hermanicach w wakacje...Tylko teraz muszę opracować całą strategię przedstawienia tej propozycji mojemu niewierzącemu chłopakowi i ogólnie przemyśleć tą sprawę. A co tam u Was? Obiecuję modlitwę i dziekuję Kiniu, za niektóre rzeczy, które pisałaś w innych wątkach.
P.S: Przepraszam, że zawsze się rozpisuję, ale ja nie umiem zwięźlę ;-P
Lucy.
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 20 maja 2005, o 22:46

Postprzez strzyga » 8 grudnia 2005, o 00:51

zamartwianie się na zapas. skąd ja to znam? :) ja nie piszę bo jeszcze marnie się czuję. rozchorowałam się :/ tak więc od razu z pracy do łóżeczka. nawet na wykłady nie docieram :/ a szkoda, bo moi znajomi ostatnio też nie...
a jakieś wspólne rekolekcje to chyba dobry pomysł. dotąd jeździłam zawsze sama do znajomych sióstr. Mój chłopak zawsze to przeżywał, boi się, że za którymś razem nie wrócę. Ale to raczej nie moja droga :)
A na mikołajki zrobił mi taki prezent, że przyszedł do mojej parafii na roraty na 6:30 !! tylko ja się przez tą chorobę nie dowlokłam... ale że wychodziłam akurat do pracy po 7 to i tak sie spotkaliśmy :) wiem, że dla niego to było naprawdę poświęcenie, bo w tym tygodniu na drugą zmianę pracuje, a więc do późna, a mieszka też dobry kawałek drogi stąd.
No i moja mama zmienia do niego nastawienie na lepsze. Powoli mój pesymizm zaczyna pryskać. :)
miałam kilka zdań napisać, a wyszło trochę więcej, no trudno się mówi.
Lucy i inni, piszcie jak najwięcej :) fajny topik i trzeba, żeby żył ;)
pozdr. i lecę spać, bo już najwyższa pora.
strzyga
Domownik
 
Posty: 635
Dołączył(a): 28 grudnia 2004, o 20:02
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez Kinia » 8 grudnia 2005, o 23:09

Lucy! dziękuję :) cieszę się, że komuś te moje bazgrołki pomagają, to znaczy, że to forum ma sens :lol:

U nas cudownie...i jak zwykle nic...powoli się godzę z tym, że na konkrety bedę musial jeszcze długo poczekać...a ja bym tak chciała już dzidzi :cry: Widocznie nie to mi jest narazie potrzebne...zawsze takie rzeczy dostrzegam z perspektywy czasu. Pan Bóg coś zrobi, ja się pobuntuję, a po jakimś czasie przyznaję Mu rację... :roll:

Niestety nie jesteśmy dokladnie rowieśnicami, Lucy, bo ja jetsem dopiero na 4 roku. Ale właśnie zabieram się za pracę mgr...STRASZNE!!! jeśli ktoś ma jakieś materiały na temat kursów przedmalżeńskich...i zachce mi przesłać, to będę go po rękach całować...albo nawet po nogach :wink:

Ja też już będę kończyć...muszę się kurować, bo zdrówko szwankuje :?



Obrazek
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez Lucy. » 13 grudnia 2005, o 23:58

Witam! Jak Wam się powodzi? Gratuluję, Strzygo, tego prezentu, który zrobił Ci chłopak na mikołajki...Musiałaś chyba naprawdę się cieszyć?! Ja to nie wiem co bym zrobila...U nas jak zwykle dzięki Bogu wszystko bardzo dobrze. Mieliśmy ostatnio dwie "poważniejsze rozmowy" (biedny P. :-P), obie myślę dośc kreatywne i raczej dobre. Jedna na temat Boga i cóż, rzeczy, których dowiedziałam się od chłopaka o jego wierze, a raczej niewierze nie są co prawda podnoszące na duchu, ale przynajmniej wiem na czym stoimy, co On myśli, i przede wszystkim szczerze na ten temat rozmawialiśmy. Dlatego raczej się cieszę, choć łatwo nie będzie i łaska Boża chyba okaże się niezbędna...Cieszę się też Strzygo, że z mamą lepiej i przychylniej patrzy na Twojego. Wydaje mi się, że wszystkim matkom generalnie chodzi o to, żeby ich dzieci były szczęśliwe, dlatego, może mamie, widząc, że jesteś pogodna, zadowolona, serce troszkę mięknie? Mam nadzieje, że będzie tak nadal. Ja też, Kiniu będę musiała jeszcze poczekać zdaje się na jakieś "konkrety". Łudzilam się, że może w wakacje staniemy na ślubnym kobiercu, ale teraz widzę, że z tego planu nici :-) Teraz postanowiłam, że postaram się już nie mówić o tym za dużo, ale wiadomo, minie kilka miesięcy w tym samym stanie i znowu mi wróci to poddenerwowanie (nawet się zrymowało). Zabawne, wiesz, bo dla mnie rodzina, dzieci, ognisko domowe od zawsze były nr 1 i marzeniem już chyba w dzieciństwie. A dzieci po prostu uwielbiam, wiec doskonale Cię rozumiem... No cóż, jak Bóg da, doczekamy się, i wtedy będziemy bardzo, baaaardzo szczęśliwe :-) Pozdrawiam!
Lucy.
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 20 maja 2005, o 22:46

Postprzez Kinia » 14 grudnia 2005, o 02:09

Lucy, Lucy!!!
Zupelnie jakbym czytała o sobie :lol: Też mialam nadzieje na zamążpójście (świetne, staropolskie slowo, prawda?) w wakacje...ale teraz widzę, że jakby się cudem następna zima nam przytrafiła, to będzie szybko... Ale to nic! Pewnie ten czas jest potrzebny, a ja i tak jestem szczęśliwa :)
Ostatnio zachwycam się jak to wspaniale znać się już dość dobrze i moc odgadywać jego upodobania, czy myśli. Czuję sie taka bezpieczna jak nigdy 8)
Swoją drogą dużo w tym pomocy mojego spowiednika, ktory sie nade mną ostatnio modlił...i wszystkie moje lęki ustąpiły....aż nie wiem jak to możliwe 8) Pan Bóg jest niesamowity!!!!

Strzygo! cudnie Ci, że Twoj ukochany poszedł na roraty :) moj od kościoła nie ucieka, ale żeby specjalnie wcześniej wstawać, to chyba żadna sila by go do tego nie zmusiła :wink: taki śpioszek, ża aż!

No, dziewczyny, a może byśmy tak np. się nawzajem za siebie modliły...choćby jedną zdrowaśką??? Co Wy na to?

Pozdrawiam o tej późnej godzinie...bezsennej, bo wygodniej kaszleć w pozycji pionowej :wink:
Kinia
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez kukułka » 14 grudnia 2005, o 13:28

Co do modlitwy, to zapraszam tutaj :) http://www.lmm.pl/forum/viewtopic.php?t=1197 męzatki, narzeczone i jeszcze nie narzeczone, samotne itd itp. módlmy sie zawsze za siebie :)
kukułka
Domownik
 
Posty: 1748
Dołączył(a): 22 kwietnia 2004, o 13:55
Lokalizacja: Śląsk

Postprzez Kinia » 14 grudnia 2005, o 16:05

Jasne :) i nie ma co dublować wątków...ale skoro tak byśmy pragnęły małżeństwa, to możemy sobie pomóc modlitwą... w końcu On najlepiej zna dobry czas... 8)
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez kukułka » 14 grudnia 2005, o 18:43

Nie mówię, ze nie ,a le w ten sposób pomożemy tez i my Wam, a Wy nam ( tak, tak, zony tez tego potrezbują)
kukułka
Domownik
 
Posty: 1748
Dołączył(a): 22 kwietnia 2004, o 13:55
Lokalizacja: Śląsk

Postprzez Maguś » 14 grudnia 2005, o 19:11

:(ech,ja to chyba nie mogę:) wchodzić na to forum,bo się w końcu załamie do reszty..tą samotnością od zawsze..mam wrażenie,że życie toczy się obok mnie a ja sobie mogę tylko przez szybe popatrzeć na szczęśliwe pary,małżeństwa...

..Wiem,że jestem mocno smutna,ludzie nie mogą się dogadać-ja nawet nie mam z kim porozmawiać, jedni się złoszą na npr,inni na brak dziecka,inni na restrykcyjne zasady kościoła- a tak naprawdę (nie chcę komuś robić przykrośći-to nie jest moim zamiarem) trochę chyba nie doceniają daru narzeczeństwa,małżeństwa..samotność jest naprawdę straszna..:(((((
Maguś
Przygodny gość
 
Posty: 41
Dołączył(a): 16 września 2005, o 22:51

Postprzez strzyga » 14 grudnia 2005, o 20:07

Każdy ma swoje, inne problemy. Tak to już jest.
Niestety z tą mamą to zapeszyłam... Już wróciła do poprzedniego zdania. A jak powiedziałam, że w sb wieczorem wychodzimy razem, to już w ogóle zaczeła się wszystkiego czepiać. Powoli zaczynam mieć jej dosyć, chociaż coraz bardziej uodparniam się na jej gadanie. Jednym uchem wlatują uszczypliwości, drugim wylatują. Nie mogę się doczekać kiedy pójdę 'na swoje', choć to niestety nieprędko nastąpi. Chyba, że trafię szóstkę w totka :)
Ostatnio też była u nas 'poważniejsza' rozmowa, wyszła tak sama, dość spontanicznie na temat małżeństwa.Ale uciełam dość szybko temat. Powiedziałam, że jestem za młoda na małżeństwo i żeby sobie na razie za wiele nie wyobrażał (wiem, jestem okropna, ale wolę być szczera). Odparł, że jeszcze wrócimy do tego tematu w przyszłym roku, bo nie chce mnie wystraszyć :) I za to go kocham ;)
pozdr. :)
strzyga
Domownik
 
Posty: 635
Dołączył(a): 28 grudnia 2004, o 20:02
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez kukułka » 14 grudnia 2005, o 21:22

Maguś, rozumiem Cię, zresztą chyba większośc z nas cie rozumie. każda w końcu kiedyś bya samotna. Aha i jeszce jedno - samotnośc jest straszna, ale dla tego, kto jej nie chce. i dla tego, dla kogo nie jest ona powolaniem.
kukułka
Domownik
 
Posty: 1748
Dołączył(a): 22 kwietnia 2004, o 13:55
Lokalizacja: Śląsk

Postprzez kukułka » 14 grudnia 2005, o 21:24

A co do tego, ze nie jestesmy sami i nie doceniamy to nei jest tak. Doceniamy, doceniamy, tylko po prostu widzimy, jak bardzo o ten dar trzeba dbac. i jak niewiele w tej dbalosci zalezy czasem od nas samych.
kukułka
Domownik
 
Posty: 1748
Dołączył(a): 22 kwietnia 2004, o 13:55
Lokalizacja: Śląsk

Postprzez Lucy. » 14 grudnia 2005, o 23:55

Strzyga - trochę Ci chyba z Kinią zazdrościmy takiego chłopaka, co to Cię ciągnie przed ołatrz, co? :wink: Co do mamy - trudno mi się wypowiadać, bo to sprawy delikatne i nie znam sytuacji, ale mam nadzieję, że nauczycie się żyć ze sobą w zrozumieniu. W końcu mamę ma się jedną na całe życie...Ciesze się Kiniu, że szczęście aż z Ciebie tryska. Heh, wiesz ja też właśnie po tym jak zdałam sobie sprawę że w wakacje nie ma szans, to po cichu marzę, że mooooże za roczek dokładnie...ech :wink: U nas sprawa "nie-podejmowania-decyzji" jest o tyle zrozumiała, że kończymy studia i nie mamy oboje jeszcze stałej pracy. Ja mam na zawodową przyszłość troszkę inne plany (prawdopodobnie założę coś swojego), a ukochany zaczyna szukać. Więc liczę, że jak znajdzie, ustatkuje się, to jakoś i ślubne decyzje pójdą do przodu... :oops: Maguś, mam wśród najbliższych osobę w sytuacji takiej jak Ty i wiem doskonale, że jest ona bardzo przykra. Przekonywać o potrzebie modlitwy Cię nie muszę, bo jak pisałaś, połaczyła ona Twoich rodziców. Ja też pomodlę się za Ciebie, a dziewczyny myślę, że sie przyłączą. Nie daj się zwątpieniu!
Lucy.
Przygodny gość
 
Posty: 91
Dołączył(a): 20 maja 2005, o 22:46

Postprzez Kinia » 19 grudnia 2005, o 21:04

Oj zazdrościmy :wink: ale co tam, wszystko co najpiekniejsze jeszcze przed nami :D
Ja sudia skoncze za rok, a J. w tym roku broni mgr, ale już pracuje...tylko co to za praca :? na nas dwoje by nie starczyło :roll: ale, nie jest żle, bo w czwartek idzie na rozmowę o pracę...prosze o modlitwę :) A plany ślubne, eh, kiedyś to będzie 8)

Ja tez mam ciągle z mamą problemy. Co prawda nie mieszkam z nią na stałe, u rodziców jestem na weekendy...ale czasem i to wystarczy :wink:
chyba pozostaje przystosowac się do sytuacji i niektórych rzeczy nie rejestrować...bo zmienić ich juz i tak się nie da...starych drzew się nie przesadza...

Obrazek
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Następna strona

Powrót do Narzeczeństwo

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 8 gości

cron