Teraz jest 28 kwietnia 2024, o 00:21 Wyszukiwanie zaawansowane

Uprzejmie informujemy,
że decyzją Zarządu Stowarzyszenia Liga Małżeństwo Małżeństwu
z dniem 1 grudnia 2016 forum pomoc.npr.pl zostaje
Z A M K N I Ę T E
Wszystkie osoby potrzebujące pomocy
zapraszamy na FaceBook'a lub do kontaktu z nami poprzez skrzynkę Porady

koncentrowanie się na seksie

Narzeczeni wszystkich krajów - łączcie się... w związki małżeńskie (forum pomocy)

Moderatorzy: admin, NB

koncentrowanie się na seksie

Postprzez brega » 27 sierpnia 2005, o 23:06

Może macie jakieś sposoby na to, żeby przestać koncentrować się na seksie w myśleniu o małżeństwie. Jak sobie pomyslę, że bedziemy mogli pobrać się z ukochanym, którego znam już pięć lat, dopiero za jakieś cztery lata (trzeba skończyć studia), to mi słabo... Co robić??? Tylko nie piszcie, proszę, żeby znaleźć sobie jakieś hobby...
Ostatnio edytowano 28 sierpnia 2005, o 19:52 przez brega, łącznie edytowano 1 raz
brega
Bywalec
 
Posty: 142
Dołączył(a): 27 sierpnia 2005, o 23:00

Postprzez annie » 28 sierpnia 2005, o 10:04

Może wcale nie trzeba najpierw kończyć studiów... My pobraliśmy się równo rok temu, ja byłam przed trzecim rokiem studiów, mąż przed czwartym, i nie żałujemy. :)
annie
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 200
Dołączył(a): 18 marca 2005, o 23:31

Postprzez kukułka » 29 sierpnia 2005, o 08:48

Nie, no hobby to nie, hobby i tak sie zawsze jakies ma. Zamiast hobby moze jakąs pracę. chocby dorywczą na razie??
kukułka
Domownik
 
Posty: 1748
Dołączył(a): 22 kwietnia 2004, o 13:55
Lokalizacja: Śląsk

Postprzez Kinia » 3 września 2005, o 15:19

Nam pomaga zaangażowanie w jakieś sprawy, choćby najprostsze: zakupy, robienie obiadu. Bardzo ważne jest też moje nastawienie. Jeśli już przed randką przyzwolę w mojej głowie na to, że może coś być, że miłoby było itp....no to nie jest dobrze, ale jak błagam Boga o wsparcie...to otrzymujemy je!!!A wiem, żeczułość daje nam o wiele większe poczucie wspólnoty niż namiętność. A tak na marginesie, to pojawiające się pragnienie nie jest złe :) właściwie to dziękujmy Bogu za to, że pragniemy bliskości i wspólnoty z naszymi Ukochanymi...no i żyjmy w czystości ;)
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki

Postprzez kasik » 4 września 2005, o 21:52

annie napisał(a):Może wcale nie trzeba najpierw kończyć studiów... My pobraliśmy się równo rok temu, ja byłam przed trzecim rokiem studiów, mąż przed czwartym, i nie żałujemy. :)


No i nastepni propagujacy slub przy braku srodkow do zycia. Ludzie, opamietajcie sie! jeszcze napiszczcie, ze w ogole po co studiowac, najlepiej sie odrazu pobrac, miec te upragniony seks i bedzie cudownie...a co tam!
kasik
 

Postprzez annie » 4 września 2005, o 22:10

Nie zgadzam się,oboje nadal studiujemy, ja teraz zdaję na zaoczne studia magisterskie a mąż oprócz dziennych robi jeszcze studium podyplomowe. Poza tym ja pracuję, a w czasie wakacji pracujemy oboje,żeby trochę odłożyć. Nie ukrywam,że pomagają nam rodzice,ale wcale nie jest tak,że jesteśmy od nich całkowicie zależni. Zresztą nie widzę nic złego w tym,że nam pomagają-przed ślubem też nas utrzymywali, tyle że oddzielnie. Oni również nie robią z tego problemu. Trzeba czasem trochę pokory by z wdzięcznością przyjąć pomoc. Wydaje mi się,że sam fakt nieukończenia (jeszcze) studiów nie oznacza jeszcze braku środków do życia. I wcale nie chodzi tylko o "upragniony seks"!
annie
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 200
Dołączył(a): 18 marca 2005, o 23:31

Postprzez kasiama » 4 września 2005, o 22:56

Rozumiem trochę Kasik, osobiście też burzę się, kiedy dochodzą do mnie głosy o zakochanej parze, która strasznie bierze ślub, ale planuje przez kilka lat być na garnuszku roddziców. To jest dla mnie jedynie zabawa w dom i rodzinę, zabawa w dorosłość. Ale nie można tak kategorycznei podchodzić do wszystkich!
Ja wyszłam za mąż po 3 roku studiów dziennych, na szczęście mój mąż pracuje, choć nie zarabia zbyt wiele. Mimo, że nieraz było nam ciężko, utrzymujemy się sami. Obecnie jesteśmy w zespole, który gra na weselach - i to nam daje okazjonalne, ale całkiem niezłe dodatkowe żródło dochodów. I jakoś leci. Z okazji naszej npierwszej rocznicy moja mama przyznała się, że nas podziwia i (co już trochę było przykre :wink: ), że nie wierzyła, że tak się nam to uda.
Znam małżeństwa, które mino poważnego wieku, stałej pracy, mieszkania, dzieci, itd. korzystają ze stałęj pomocy rodziców. Znam też takich (w tym jedni to zupełni wariaci - ale jak najbardziej pozytywnie :D ), którzy: utrzymują siebie, płacą za wynajęte mieszkanie, dorabiają się powoli kolejnych mebli, wychowują malutkie dziecko, aktywnie działąją w Domowym Kościele i oboje studiują dziennie. Przy tym żyją z dala od rodzinnego miasta. Nie wiem, jak onie to robią, ale są szczęśliwi i pokazują, że nie tylko zdrowy rozsądek i kasa są ważne.


Naprawdę, nie można oceniać wszystkich jedną miarą!
kasiama
Domownik
 
Posty: 832
Dołączył(a): 8 października 2004, o 06:33
Lokalizacja: Kraków

Postprzez annie » 4 września 2005, o 23:05

Dokładnie tak!! :)
annie
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 200
Dołączył(a): 18 marca 2005, o 23:31

Postprzez adalberto » 6 września 2005, o 12:21

A ja zgadzam się z annie. Skąd się bierze u nas ten kult "samowystarczalności". Ślub tylko wtedy gdy jesteśmy w stanie sami siebie utrzymać. Przecież - "samowystarczalność, niezależność" to utopia. Zawsze bedziemy potrzebowali pomocy i jesteśmy zależni od innych ludzi. Z drugiej strony, to obowiązek, bo są inni którym należy pomagać i czasem być za nich odpowiedzialnymi.
Myśmy wzieli ślub gdy ja zacząłem pracować, a moja żona jeszcze studiowała. I jej rodzice dokładali, zanim ich córka nie skończyła studiów, choć tego nie chciałem, bo moglibyśmy jakoś przeżyć bez tych pieniedzy. Teraz ich rozumiem. Zresztą, w przyszłości kierunek przepływu kapitału może być odwrotny.
Ślub, jest dobry również z ekonomicznego punktu widzenia. Jak napisała annie - cóż to za różnica, czy rodzice utrzymują dwa "single" czy jedno małżeństwo? A małżeństwo utrzymać taniej. Czy w małżeństwo wpisana jest niezależność i samowystarczalność ekonomiczna? Czy są one wpisane w dorosłość?
U nas finanse się wyprostowały po 2-3 latach małżeństwa. Wtedy zaczeliśmy myśleć o dzieciach. Chociaż mieliśmy tylko widoki na mieszkanie. Teraz mamy dwoje dzieci i od miesiąca mamy gdzie mieszkać i 1400PLN na życie. I jesteśmy szczęśliwi.
Czy dobrze byłoby nam czekać z decyzją o małżeństwie do dziś? Czy lepiej byłoby poczekać z dziećmi do dziś, kiedy mamy tzw. niezależność.
Myślę, że nie i cieszę się z tego, że pobraliśmy się 6 lat temu. I cieszymy się z żoną z tych lat chudych. Dzieki nim poznaliśmy się lepiej, nie mieliśmy jeszcze dzieci, żona studiowała i mieliśmy dużo czasu dla siebie. Dzieki temu teraz możemy się cieszyć dziećmi, bez poczucia żalu, że nie mamy czasu dla siebie. Wtedy moglismy dyskutować i się spierać, a teraz często nie ma czasu na spory i jak ostatnio zaważyliśmy. "Jak to dobrze, że o to pokłócilismy się już dawno". - teraz już nie musimy.
Trzeba być odpowiedzialnym i trzeba ufać Panu Bogu.
adalberto
Przygodny gość
 
Posty: 73
Dołączył(a): 25 lutego 2004, o 19:15
Lokalizacja: Miłkowice/Legnica

Postprzez annie » 6 września 2005, o 13:18

Fajnie napisałeś adalberto. Generalnie po prostu każda sytuacja jest inna,jak i każa para/małżeństwo, jakkolwiek banalnie by to brzmiało. Sa sytuacje, gdy czekanie na koniec studiów, prace, mieszkanie juz nie ubogaca zwiazku,ale go niszczy. I wtedy moim zdaniem warto pobrac się wczesie, by juz zyc ze soba,nawet jesli z pomoca rodzicow. Choc mysle ze czasami sa takie sytuacje,ze jest to z jakiś względów absolutnie niemożliwe. Ponieważ jednak my w takiej nie byliśmy,to nie było warto czekać dłużej!! :)
A tak na marginesie to chyba zbaczamy z wątku... :wink:
annie
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 200
Dołączył(a): 18 marca 2005, o 23:31

Postprzez kukułka » 6 września 2005, o 16:48

Skąd się bierze u nas ten kult "samowystarczalności". Ślub tylko wtedy gdy jesteśmy w stanie sami siebie utrzymać. Przecież - "samowystarczalność, niezależność" to utopia. Zawsze bedziemy potrzebowali pomocy i jesteśmy zależni od innych ludzi.
(napisał adlaberto.

Hmm no niby tak, ale z wlasnego dziecinstwa wiem, ze jesli rodzice zbyt duzo pomagahja, to nie ma pozniej nigdy juz takiej prywatnosci, samodzilenosci, rodziny. Bo przyzwyczjajaa sie,ze ciagle maja male dzieci, musza o nich wszytko wiedziec i we wszytkim im doradzic. a poza tym....jesli jest roznica zdan, to trudniej rodzicom wygarnac zwrocic na cos uwage, jesli nas utrzymuja. zawsze moga miec argument ( moze niewypowiedizany, ale istniejący) : to tka nam sie odwdzięczasz???? Słowem, to wszytko nie jest takie proste.
kukułka
Domownik
 
Posty: 1748
Dołączył(a): 22 kwietnia 2004, o 13:55
Lokalizacja: Śląsk

Re: koncentrowanie się na seksie

Postprzez Sasanka » 6 września 2005, o 17:07

[quote="brega":2z7n7aov]Może macie jakieś sposoby na to, żeby przestać koncentrować się na seksie w myśleniu o małżeństwie.[/quote:2z7n7aov]
Jeśli macie tak dużo czasu do ślubu to możecie się do niego dobrze przygotować - jak najwięcej rozmawiajcie na temat Waszych wyobrażeń o małżeństwie, o tym jak wygladają znane wam małżeństwa - co się Wam w nich nie podoba, a co tak. Im więcej będziecie o tym rozmawiać tym mniej przykrych niespodzianek Was czeka.

Musicie sobie uświadomić, że małżeństwo to nie tylko seks i kierujcie rozmowy i myślenie na inne tory - podział obowiązków, wychowywanie dzieci (ile i kiedy, co by było gdyby ciąża Was zaskoczyła w trudnej sytuacji), jak reagujecie na stres, kto pierwszy wyciąga rękę itp. Tematów do przemyśleń i konfrontacji jest wiele i tylko pozornie są to drobiazgi.
Sasanka
 

Postprzez ktoś » 9 września 2005, o 00:11

adalberto napisał(a): Skąd się bierze u nas ten kult "samowystarczalności". Ślub tylko wtedy gdy jesteśmy w stanie sami siebie utrzymać. Przecież - "samowystarczalność, niezależność" to utopia.

Powiem Ci skąd u mnie jest ten "kult". Otóż uważam, że skoro proszę kobietę by została moją żoną, to dla mnie jest to równoznaczne że biorę odpowiedzialność za nią. JA!! I nie zamierzam tej odpowiedzialności przerzucać na rodziców... Bo wg mnie to świadczy o dojrzałości człowieka... I nie uważam że to utopia- tylko zdrowe podejście do życia. Co to za małżeństwo, które utrzymują rodzice?!?! Po co zakładać rodzinę, skoro nawet kołdry nie kupicie jeśli wam rodzice nie dadzą na nią pieniędzy...??

Zawsze bedziemy potrzebowali pomocy i jesteśmy zależni od innych ludzi. Z drugiej strony, to obowiązek, bo są inni którym należy pomagać i czasem być za nich odpowiedzialnymi.

Pewnie, im mniej egoizmu będzie między ludźmi tym wszyscy będą szczęśliwsi.. :!: :!: Ale nie myl pomocy międzyludzkiej z zależnością finansową od innych. I trudno żeby rodzice młodych mieli urzymywać swoje rodziny i jeszcze rodziny dzieci.. Czy Ty utrzymujesz jeszcze jakąś rodzinę :?:

Ślub, jest dobry również z ekonomicznego punktu widzenia. Jak napisała annie - cóż to za różnica, czy rodzice utrzymują dwa "single" czy jedno małżeństwo?

Hmm, a dla mnie jest różnica. Bo póki dziecko się nie usamodzielni jest pod opieką rodziców. Oni mają obowiązek się o nie troszyć- również o sprawy materialne. Ale gdy dziecko jest już dorosłe (zakładam że skoro chce zakładać swoją rodzinę to już jest dorosłe), to się odcina przysłowiową pępowinę. Owszem, nie staną się nagle obcymi ludźmi, ale żeby oczekiwać że będą utrzymywać dorosłych ludzi... :?: Dla mnie to patologia. No chyba że Tobie nadal to mama się pyta czy zjadłeś śniadanie... :?:

Czy w małżeństwo wpisana jest niezależność i samowystarczalność ekonomiczna? Czy są one wpisane w dorosłość?


W dorośłośc jest wpisana odpowiedzialność. A nie przyjemności z małżeństwa to jak najbardziej, ale odpowiedzialność za utrzymanie żony :?: nie, no przecież rodzice są od tego... W końcu gdyby nie ślub to nadal by jej dawali więc co za różnica... Moja odpowiedź zatem brzmi: tak, jest wpisana, bo nikt nie powie o rodzinie ustawiającej się po zasiłek do pomocy społecznej że jest wzorem do naśladowania. A co za różnica, czy po kasę idziesz do opieki czy do rodziców. Wynika to zawsze z tego samego: nieporadności życiowej lub niedojrzałości. A wg mnie zarówno ludzie nieporadni życiowo jak i niedojrzali nie powinni zakładać rodziny.. Bo później słyszy się o tragediach...

cieszę się z tego, że pobraliśmy się 6 lat temu. I cieszymy się z żoną z tych lat chudych. Dzieki nim poznaliśmy się lepiej, nie mieliśmy jeszcze dzieci, żona studiowała i mieliśmy dużo czasu dla siebie. Dzieki temu teraz możemy się cieszyć dziećmi, bez poczucia żalu, że nie mamy czasu dla siebie. Wtedy moglismy dyskutować i się spierać, a teraz często nie ma czasu na spory i jak ostatnio zaważyliśmy. "Jak to dobrze, że o to pokłócilismy się już dawno". - teraz już nie musimy.

A widzisz, ja obstawiam opcję: poznajemy się dobrze przed decyzją o ślubie (nie musimy się obawiać że ciąża niepozwoli nam się poznać), ślubujemy sobie gdy możemy stworzyć zdrową, niezależną finansowo i mieszkaniowo rodzinę. I naprawdę "kupowanie kota w worku" i potem przez kilka lat dopiero poznawanie się, też bynajmniej nie świadczy o właściwym podejściu do małżeństwa...
ktoś
Przygodny gość
 
Posty: 13
Dołączył(a): 28 stycznia 2005, o 16:50

Re: koncentrowanie się na seksie

Postprzez ktoś » 9 września 2005, o 00:28

brega napisał(a):Może macie jakieś sposoby na to, żeby przestać koncentrować się na seksie w myśleniu o małżeństwie. Jak sobie pomyslę, że bedziemy mogli pobrać się z ukochanym, którego znam już pięć lat, dopiero za jakieś cztery lata (trzeba skończyć studia), to mi słabo... Co robić??? Tylko nie piszcie, proszę, żeby znaleźć sobie jakieś hobby...

Znalezienie sobie hobby nie jest takie głupie... Naprawdę!! spróbujcie znaleźć coś co w równym stopniu Was fascynuje. Pozwoli to na zbliżenie się do ukochanego bez podtekstów- mi/nam pomógł klub rowerowy. Odkryliśmy to całkiem niedawno- na wiosnę. Oboje to uwielbiamy- wspólne wynajdowanie ciekawych miejsc w okolicy, planowanie, forsowanie na spotkaniach, i późniejsze szczegółowe przygotowania. Zabiera mnóstwo czasu, pozwala się lepiej poznać, wspólnie coś przeżyć- radość z sukcesów.... a przy okazji seks jakoś zostaje na drugim planie...
ktoś
Przygodny gość
 
Posty: 13
Dołączył(a): 28 stycznia 2005, o 16:50

Postprzez adalberto » 9 września 2005, o 13:09

Powracajac do wątku głównego i do mysli annie, to znacznie łatwiej jest czekać gdy wie się ile jeszcze bedzie się czekać. Wiec w miare mozliwosci sprobujcie pomyślec kiedy ten slub bedzie mozliwy. Jak wyobrazacie sobie wasze małżeństwo? Kiedy chcecie miec dzieci, ile chcecie miec dzieci, jaki jest wasz stosunek do NPR, jak chcecie zarabiać pieniądze, jak je wydawać, kto ma sprzątać, kto gotować, kto chodzić na zakupy, itd, itp. Może wtedy małżeństwo nie bedzie jawiło się tylko jako "legalizacja seksu" i ten nie będzie wysówał sie na plan pierwszy w waszym myśleniu o małżeństwie. No i w końcu bedziecie musieli kiedyś podjąć tą decyzje (a przebieg obecnej tu dyskusji pokazuje Ci złożoność problemu i wielość teorii).
adalberto
Przygodny gość
 
Posty: 73
Dołączył(a): 25 lutego 2004, o 19:15
Lokalizacja: Miłkowice/Legnica

Postprzez adalberto » 9 września 2005, o 15:18

Czy ja napisałem, że niezależność finansowa, mieszkaniowa i samowystarczalność jest czymś złym? Nie. Czy ja napisałem, że należy być nieodpowiedzialnym i żyć z pracy innych a samemu się obijać. Nie.
Ja się zapytałem czy małżeństwo jest wpisana niezależność i samowystaczalność ekonomiczna? Dlatego się spytałem, bo jest to trudne pytanie.
Ty stawiasz poprzeczkę wyżej pisząc, że jest ona wpisana nie tylko w małżeństwo, ale nawet w dorosłość. Twój tok rozumowania biegnie tak: brak kasy=nieporadność życiowa lub niedojrzałość=nieodpowiedzialność=nie-dorośłość. A wiadomo, iż małżeństwo powinno być zawarte pomiędzy dwoma dorosłymi osobami.
W idealnym świecie może tak jest, ale nie w tym w którym żyjemy.

Przypomnę przysięgę małżeńską, bo to ona konstytuuje małżeństwo. Czasem jest to jedyna różnica pomiezy małżeństwem a parą prowadzącą wspólne gospodarstwo rodzinne, czasem dzielącą również i łoże.
"Ślubuję Ci miłość, wierność, i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i Wszyscy Święci"
i jest ona taka sama dla obu współmałżonków.
gdzie tu się mieści odpowiedzialność za współmałżonka, rozumiana wąsko jako utrzymywanie go, no bo o tym piszesz?
Albo nawet jako zapewnianie dobrobytu rodzinie?
Jest miłość. Miłość której wzorem jest Miłość Trójcy Świętej. Jest wierność, jest uczciwość małżeńska, jest nierozerwalność. I jest prośba o wsparcie, bez którego nie można utrzymać tak trudnej przysięgi. Myślę, że decyzje dotyczące małżeństwa trzeba właśnie konfrontować z tym tekstem, aby mieć właściwe proporcje, bo o nich jest ta dyskusja.
Nie ma zobowiazania męża do utrzymywania żony. A niby dlaczego nie odwrotnie :))
Nie ma zobowiązania do zapewnienia mieszkania itd. Oczywiście, ja swoją żonę kocham i chcę byśmy mieli gdzie i za co żyć. Powiem więcej, to mój obowiązek. Ale to czy mamy gdzie i za co żyć wcale nie jest warunkiem koniecznym i najważniejszym. Chodzi mi o to by na ołtarzu "niezależności i samowystarczalności" nie składać ofiary z samego małżeństwa, lub z rzeczy dla niego ważniejszych niż tzw. niezależność.
Przecież można w imię czekania na niezależność i dorobienia się mieszkania, zacząć po prostu żyć razem, bo to ekonomiczniej i trudno się czeka. Tylko czym wtedy jest małżeństwo dla tych osób? Czy to przypadkiem nie jest wtedy "zabawa w małżeństwo" z tym wyjątkiem, że możemy sie w każdej chwili rozejść (również w imię tejże niezależności). A właśnie tym co stanowi o unikalnośći małżeństwa jest jego nierozerwalność. Że chcemy rozwiązywać nasze problemy razem a nie po prostu się rozejść. Że nie rezygnujemy z siebie, tak jak Pan Bóg nigdy z nas nie rezygnuje. I to jest dla mnie odpowiedzialność.
Biorąc ślub wcześniej, decydujemy się na to że razem będziemy pracować na mieszkanie i rozwiązywać nasze problemy - również te socjalne.

PS. A "samowystarczalność" to jest utopia i w dodatku szkodliwa. Dlaczego to pobieranie zasiłku, lub pomocy od rodziców miało uzależniać bardziej niż praca zarobkowa, szczególnie najemna. Wszak zwykle rodzice są do nas o niebo lepiej nastawieni niż nie jeden pracodawca.
PS2. Porównanie zawarcia małżeństwa do transakcji finansowej (kupna), współmałżonki do "kota" a klasycznego narzeczeństwa do "worka" uważam za nietrafione i bardzo niestosowne.
adalberto
Przygodny gość
 
Posty: 73
Dołączył(a): 25 lutego 2004, o 19:15
Lokalizacja: Miłkowice/Legnica

Postprzez annie » 11 września 2005, o 22:16

Podobnie jak nazwanie małżeństwa któremu pomagają rodzice patologią. Czuję się dotknięta. I, drogi ktosiu, jak juz zauważył adalberto, masz przerażająco sztywne wizje roli kobiety i mężczyzny w małżeństwie. Jak już pisałam, u nas nasze pieniądze zarabiam poza wakacjami właściwie wyłącznie ja i nie widzę w tym problemu. I jeszcze pytanie, może trochę osobiste: jesteś z kimś tak bardzo,bardzo blisko? Myślę - i życzę Ci tego - żebyś kiedyś kochał kogoś tak bardzo, żeby było w Was tak wielkie pragnienie bycia już Mężem i Żoną i realizowanie się razem w tych rolach, że w imię Miłości będziesz w stanie zrewidować swoje poglądy, które tak pewnie wypowiadasz. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że czekanie na zmianę sytuacji ekonomicznej czy mieszkaniowej nie świadczy o miłości. Wszystko zależy od konkretnych ludzi, ich sytuacji i pobudek, jakimi się kierują. Z miłości można, moim zdaniem, i czekać, i młodo się pobrać.
annie
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 200
Dołączył(a): 18 marca 2005, o 23:31

Postprzez ktoś » 12 września 2005, o 18:51

Adalberto przytaczasz formułkę, która naprawdę jest sformułowana dość ogólnie i bynajmniej nie w taki sposób że to czego nie zawiera nie dotyczy małżeństwa... Co z tego że nie przysięgam: będę zarabiał na utrzymanie rodziny :?: Czy ślubowana miłośc tego nie obejmuje? Nie będę też ślubował że będę w domu robił to a ty tamto... CZy to znaczy że mogę NIC nie robić :shock: - super rozumowanie :!:

Jak można proponować komuś kogo się kocha układ : wyjdź za mnie, to nic że żadne z nas nie pracuje i nasze utrzymanie będzie zależało wyłącznie od rodziców, nie bój się co będzie jak urodzi nam się "przypadkiem" dziecko Dostajemy kieszonkowe to sobie poradzimy Dla mnie to jest właśnie taka zabawa w małżeństwo Jeszcze dzieci a udają dorosłych.
Twój tok rozumowania biegnie tak: brak kasy=nieporadność życiowa lub niedojrzałość=nieodpowiedzialność=nie-dorośłość. A wiadomo, iż małżeństwo powinno być zawarte pomiędzy dwoma dorosłymi osobami.
W idealnym świecie może tak jest, ale nie w tym w którym żyjemy.

Powszechna akceptacja niedojrzałości wcale nie usprawiedliwia takich postaw. W końcu jaki jest świat zależy też ode mnie i Ciebie. I ja jestem za dojrzałością decyzji- w każdej sprawie. A że dojrzałość nie jest potrzebna by zawrzeć ślub- tylko ubolewać nad tym. Bo jak wierzyć komuś nieodpowiedzialnemu że dotrzyma słowa przysięgi :?: A to już pachnie rozwodem.
Biorąc ślub wcześniej, decydujemy się na to że razem będziemy pracować na mieszkanie i rozwiązywać nasze problemy - również te socjalne.

:shock: Chyba nie mówimy o tym samym. :shock: Ja o życiu na garnuszku u rodziców a Ty o sytuacji gdy młodzi pracują... Zdecydowanie nasza rozmowa nie dotyczy tego samego...

Annie Przepraszam, jeżeli Cię dotknęły moje słowa. Choć chyba nie powinny. Bo ja pisałem wyraźnie o sytuacji, gdy młodzi idą do ołtarza z zamiarem założenia własnej rodziny a jednocześnie chcą nadal być dziećmi utrzymywanymi przez rodziców. A Ty w końcu piszesz Jak już pisałam, u nas nasze pieniądze zarabiam poza wakacjami właściwie wyłącznie ja i nie widzę w tym problemu. Wniosek moje słowa nie były skierowane do Cibie. To Wasza sprawa kto zarabia, sytuacja jest taka że macie swoje pieniądze a nie żerujecie na dobroci i kieszeni rodziców...
Na marginesie: Naprawdę wątpię żeby te kilka lat studiów były granicą czasu nie do poczekania. A jeżeli faktycznie ktoś już nie może się doczekać- to proszę bardzo- ślub, ale niech w tę decyzję będzie wpisana odpowiedzialność!!

Pozdrawiam
ktoś
Przygodny gość
 
Posty: 13
Dołączył(a): 28 stycznia 2005, o 16:50

Postprzez ktoś » 12 września 2005, o 18:52

Mam pytanie do małżeństw zależnych finansowo od rodziców

Co wg Was świadczy o tym że jesteście osobną rodziną?
ktoś
Przygodny gość
 
Posty: 13
Dołączył(a): 28 stycznia 2005, o 16:50

Postprzez annie » 12 września 2005, o 22:01

Owszem, pracuję, ale od rodziców-i moich, i męża, co miesiąc dostajemy pewną sumę pieniędzy, i w momencie gdy podejmowaliśmy decyzję o ślubie było wiadomo, że jeśli rodzice nie będą pomagać to ślubu raczej nie będzie. Ogólnie wydaje mi się,że dalsza dyskusja na ten temat nie ma większego sensu-każdy ma własne zdanie i nie sadzę byśmy mieli się wzajemnie przekonać, zresztą, po co? Bylebyśmy tylko wszyscy podejmowali decyzje słuszne dla nas - i byli szczęśliwi... :)
annie
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 200
Dołączył(a): 18 marca 2005, o 23:31

Postprzez sagitta » 13 września 2005, o 13:46

W dorośłośc jest wpisana odpowiedzialność. A nie przyjemności z małżeństwa to jak najbardziej, ale odpowiedzialność za utrzymanie żony :?: nie, no przecież rodzice są od tego... W końcu gdyby nie ślub to nadal by jej dawali więc co za różnica... Moja odpowiedź zatem brzmi: tak, jest wpisana, bo nikt nie powie o rodzinie ustawiającej się po zasiłek do pomocy społecznej że jest wzorem do naśladowania. A co za różnica, czy po kasę idziesz do opieki czy do rodziców. Wynika to zawsze z tego samego: nieporadności życiowej lub niedojrzałości. A wg mnie zarówno ludzie nieporadni życiowo jak i niedojrzali nie powinni zakładać rodziny.. Bo później słyszy się o tragediach...

Rolą rodziców jest też pomoc w usamodzielnieniu się. W naszej rzeczywistosci przyjmowanie pomocy od rodzicow uwazam za normalne i uzasadnione.........potrzebą. Przecież nikt nie mówi tu o utrzymywaniu przez całe życie!
Moi rodzice, a zwłaszcza teściowie uważają pomaganie nam za naturalne - im tez rodzice pomagali, choćby wybudować dom, i my też swoim dzieciom pewnie będziemy pomagać.

Ja też nie żałuję małżeństwa na studiach. Byliśmy na trzecim roku. I podjęliśmy decyzję dość nagle, że jednak nie czekamy do końca. Pobraliśmy się na Wielkanoc, żeby na wakacje móc pojechac za granicę do pracy, zarobić na nasze gniazdko. Moj mąż pracował dorywczo, trochę pieniędzy odłożył. Za wesele zapłacili rodzice, a my oddaliśmy im pieniądze z prezentów ślubnych (ponieważ nie mieliśmy mieszkania dostawaliśmy "koperty" zamiast miłych drobiazgów). Mąż przeniósł się ze studiów magisterskich na inżynierskie i dogadał się, że będzie dojeżdżał na zajęcia jak będzie mógł. Przeniósł się do mnie (200 km) i po wakacjach zaczął szukać pracy. Znalazł pracę, teściowie obiecali pomoc w kupnie mieszkania i........... zdecydowalismy sie na dziecko (ja na piąty rok zostawiłam sobie 3 godziny zajęć tygodniowo tylko, żeby się nie zasiedzieć w domu). W międzyczasie teściowie częściowo sfinansowali kupno mieszkania, na resztę wzięli kredyt i spłacali go przez rok, potem zaczęlismy go spłacać sami.
Niektórzy patrzyli na nas jak na nieodpowiedzialnych smarkaczy ale ja uważam że dobrze zrobilismy. I powtarzam za Adalbertem, te chude miesiące bardzo nas scaliły. Nigdy i tak nie da się wszystkiego zaplanować do końca - trzeba zaufać Opatrzności. Utwierdziłam sie w takim przekonaniu, kiedy mąż stracił pracę niedlugo przed porodem, kiedy akurat trzeba było zapłacic majstrom za remont. I co? Tego nigdy nie przewidzisz.........Nawiasem mówiąc mieliśmy szczęście - mąż po miesiącu znalazł dużo lepiej płatna pracę i mógł być ze mną przy porodzie mimo że nie stać nas było na pojedyńczą salę (zwracalismy długi). Teraz jesteśmy 2,5 roku po slubie, spłacamy mieszkanie i samochód, mamy trzynastomiesięczną córeczkę, jesteśmy samodzielną, szczęśliwa rodziną. I gdzie tu, drogi ktosiu, nieporadność czy niedojrzalość?
No więc apeluję - odwagi! Jeżli czujecie, że jakoś dacie sobie radę, nie wahajcie się! Naprawdę warto.
Swoja drogą, duchowo przynajmniej, wspierała nas ciocia mojego męża, która czekała z dziecmi na "warunki". Wybudowała dom na trojke dzieci, zrobila karierę zawodową i ............ ma tylko jedno dziecko, czego bardzo żałuje..................


A widzisz, ja obstawiam opcję: poznajemy się dobrze przed decyzją o ślubie (nie musimy się obawiać że ciąża niepozwoli nam się poznać), ślubujemy sobie gdy możemy stworzyć zdrową, niezależną finansowo i mieszkaniowo rodzinę. I naprawdę "kupowanie kota w worku" i potem przez kilka lat dopiero poznawanie się, też bynajmniej nie świadczy o właściwym podejściu do małżeństwa...[/quote]

Wspolne budowanie niezależności tez uważam za zdrowe i służące małżeństwu. A co do kota w worku, to kupujesz go zawsze, choćbyście się nie wiem jak dobrze znali.
sagitta
Domownik
 
Posty: 339
Dołączył(a): 22 sierpnia 2005, o 17:12
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez Sasanka » 13 września 2005, o 17:55

Sagitta ma rację pisząc, że pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Np. w momencie ślubu mój mąż miał stałą pracę (umowa na czas nieokreslony), a ja kończyłam studia i od września na 100% miałam zapewnioną pracę w szkole. Po wakacjach okazało się, że z mojej pracy nic nie wyszło, na dodatek mojego męża zwolniono pracy. Oczywiście w tej sytuacji rodzice nam pomagają. I co? Jesteśmy nieporadni życiowo? Bo w Polsce jest bezrobocie? Gdzie znajdziesz pracodawcę, który zagwarantuje Ci, że do emerytury Cię nie zwolni, abyś mógł spokojnie się ożenić?
Sasanka
 

Postprzez adalberto » 14 września 2005, o 11:18

Przytoczyłem tekst przysięgi, bo w nim jest zawarte wszystko co jest istotą małżeństwa. (nota bene jeśli to dla Ciebie jedynie "formułka" czym jest dla ciebie sakrament małżeństwa?).
W miłośći i uczciwości małżeńskiej mieści się odpowiedzialność i troska o współmałżonka, również o to by było za co żyć. Jednak nie mogę się zgodzić na kryterium dochodowe czy majątkowe odpowiedzialności i gotowości do małżeństwa. Wiele par studenckich, utrzymywanych de facto przez rodziców, czasem dorabiających na boku, czasem nie - może być gotowych do małżeństwa - wszak studia to też praca, tyle, że niedochodowa. Z drugiej strony, wielu ludzi "ustawionych" i zaradnych życiowo do tego małżeństwa gotowych nie jest. To nie takie proste.
Myślę, że jak małżonkowie rozwijają się w małżeństwie, dorośleją i stają się bardziej odpowiedzialni, tak samo małżeństwo rozwija się na róznych płaszczyznach z czasem zyskując to co nazywasz niezależnością. I różne pary startują z różnych pułapów.

Pisząc o kulcie" samowystarczalności i niezależności" miałem na myśli to, iż wielu ludzi kocha bardziej tą niezależność i samowystarczalność niż drugą połówkę. I problemy finansowe wszak nie kończą się wraz z zawarciem małżeństwa. Czasem dopiero się zaczynają. Bo przecież wielu z nas musi sobie odpowiedzieć na pytanie (szczęśliwi Ci co mają wybór): Czy pracować 12 godzin i dać rodzinie lepsze warunki socjalne czy też zarabiać mniej, ale mieć więcej czasu dla żony i dziecka? Pojść do pracy, rozwijać się zawodowo, "zapewnić dziecku przyszłość" ale posyłać dziecko do żłobka, przedszkola, szkoły z internatem itp albo zostać w domu liczyć pieniądze od 1 do 1, ale mieć czas dla siebie wzajemnie. To są bardzo praktyczne problemy to w jaki sposób je rozwiążemy bedzie miało w każdym przypadku dalokoidące konsekwencje. Obawiam się, że osoby które przy zawieraniu małżeństwa tak duży nacisk kładą na sprawy majątkowe i dochodowe - bedą miały podobne tendecje i w przyszłości. I w takiej rodzinie pieniądz (wszak zawsze jest ich mało) zawsze będzie wygrywał z tak sublelnymi sprawami budującymi małżeństwo jak wspólne posiłki, poświęcanie niedzieli dla siebie wzajemnie, a nie na prace domowe (bo w pozostałe dni tygodna byliśmy w pracy), czas na codzienną rozmowę.
Zbyt duże przywiązywanie wagi do niezależności to też może być problem. Oczywiście, dobrze jest gdy rodzina jest w miarę samodzielna. Jednak co by nie mówić w małżeństwie wiecej jest zależnosci niż niezależności. To też jest w przysiędze małżeńskiej. Bo przecież czasem (a nawet często) miłość wiąże się z rezygnacją ( kompromis polega na tym że obie strony rezygnują z czegoś). Gdy pojawią się dzieci, tego "zapierania się samego siebie" jest coraz więcej. (Oczywiście, to nie jest tak że się nie dostaje nic w zamian)
I ja mam duże wątpliwości czy osoby tak przywiązane do materialnego aspektu życia i niezależności są gotowe do małżeństwa.

Bardzo mi przykro że hołdujesz przesądowi, że brak majątku lub dochodów jest wynikiem niedojrzałosci lub nieporadności życiowej. Pozostaje mi wyrazić nadzieję, że kiedyś to się zmieni.
Wiele osób uważa mnie za człowieka który osiągnąl sukces (jeszcze jeden współczesny bożek) - mam mieszkanie, nie jestem zadłużony, szybko awansuję, mam dwoje dzieci a moja żona nie jest zmuszona pracować. No i co z tego? Nic z tego nie byłoby możliwe bez pomocy innych. Bez tego że na studiach utrzymywali mnie wujek i brat, że rodzice mojej żony dawali nam pieniadze, by ona przypadkiem nie chciała przerwać studiów, lub przejśc na zaoczne, albo ja nie zmienił słabopłatnej pracy, która jednak oferowała inne możliwości zarobku. Czy mógłbym to nazwać "moim" sukcesem?
Czy mogę powiedzieć, że to "JA" utrzymuję żonę i "wziąłem za nią odpowiedzialność" dlatego, że to ja przynoszę do domu wypłatę. Czy może to ona powinna tak powiedzieć, bo dba bym miał uprane skarpetki, gacie i miał co zjeść jak wracam? wszak nie można się obejść bez jednego i drugiego.
adalberto
Przygodny gość
 
Posty: 73
Dołączył(a): 25 lutego 2004, o 19:15
Lokalizacja: Miłkowice/Legnica

Postprzez ktoś » 16 września 2005, o 21:34

Zgodzę się że trudno być wyizolowaną wyspą, z resztą po co? Ale czymś innym jest czyjaś pomoc, a czymś innym wyręczanie... Czy ktoś za Ciebie chodził na egzaminy na studiach? ktoś za Ciebie się uczył? Ktoś za Ciebie szukał pracy? Są sytuacje gdy czyjaś pomoc jest konieczna, a są i takie gdy nie powinno się jej oczekiwać. I dla mnie taką sytuacją jest plan założenia własnej rodziny. Jak można chcieć mieć swoją rodzinę, a jednocześnie być na utrzymaniu rodziców, budować swoje "osobne" życie za pieniądze rodziców...

Nie chcę nikogo urazić, ale mam wrażenie że to co nie pozwala takim ludziom czekać- te kilka lat, to seks. W końcu to tylko się u nich zmienia...

Sasanka, nie chodzi o to czy pomoc rodziców w którymś momencie będzie niezbędna, ale planować małżeństwo będące na utrzymaniu rodziców? Po co :?:
ktoś
Przygodny gość
 
Posty: 13
Dołączył(a): 28 stycznia 2005, o 16:50

Postprzez Kinia » 20 września 2005, o 11:10

Obawiam się, że na mnie też nakrzyczycie, ale myślę podobnie jak Ktoś...
Nie chodzi o to, by rodzice broń Boże nie pomogli, gdy zrobi się ciężko...ale jednak jak planuję małżeństwo (decyzja dwojga dojrzałych osób!) to mając jakieś perspektywy na samodzielne życie. Wiadomo, że wychodzi różnie, ale nie decyduję się, by rodzice się dalej opiekowali nami, jak to było w dzieciństwie. Poza tym też uważam, że jakoś tak głupio, żeby facet oświadczał się kobiecie nie chcąc być dla niej oparciem (także finansowym). Wiem, że mój Bliski Człowiek nie zarabia kokosów i z jego pensji byśmy nie wyżyli, ale pracuje, a ja mogę najwyżej jeśli chcę klepać z nim biedę,a nie siedzieć na grnuszku u rodziców.

Jest też druga strona medalu: nie każdy, który musi korzystać z pomocy (czy to rodziców, czy opieki społecznej) jest niedojrzały i nieporadny. Znam wspaniałe małżeństwo, które z pokorą przyjmowało i przyjmuje pomoc z obu tych źródeł, bo mimo najszczerszych chęci i wykształecnia długo już nie mają pracy.

Pan Bóg ma różne drogi dla nas...może niektórych uświęca właśnie przez biedę????
Kinia
Domownik
 
Posty: 354
Dołączył(a): 12 lipca 2004, o 20:32
Lokalizacja: Łomianki


Powrót do Narzeczeństwo

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 25 gości

cron