Teraz jest 27 kwietnia 2024, o 21:44 Wyszukiwanie zaawansowane

Uprzejmie informujemy,
że decyzją Zarządu Stowarzyszenia Liga Małżeństwo Małżeństwu
z dniem 1 grudnia 2016 forum pomoc.npr.pl zostaje
Z A M K N I Ę T E
Wszystkie osoby potrzebujące pomocy
zapraszamy na FaceBook'a lub do kontaktu z nami poprzez skrzynkę Porady

Przepis na udane/nieudane małżeństwo

Narzeczeni wszystkich krajów - łączcie się... w związki małżeńskie (forum pomocy)

Moderatorzy: admin, NB

Postprzez misiacz » 4 czerwca 2005, o 21:46

Maćku,

oto odpowiedzi na Twoje pytania z punktu widzenia żony z prawie trzyletnim stażem:

1) Sami z siebie nie moglibyśmy być pewni tego, że wytrwamy w przysiędze, która nas wiąże aż do śmierci, dlatego choć sakramentu małżeństwa udzielają sobie sami małżonkowie, zwracają się o pomoc w wytrwaniu w przyrzeczeniu do Pana Boga i do świętych, mówiąc na zakończenie przysięgi:

"Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci", tak samo w momencie zakładania obrączki, znaku miłości i wierności małżeńskiej "W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego"

Mi wiele dało do myślenia kazanie wygłoszone przez zaprzyjaźnionego zakonnika na naszym ślubie. Nawiązał do Ewangelii, która była poświeęcona budowaniu domu na skale. Skałą dla chrześcijańskich małżonków jest Bóg, ich siłą jest moc sakramentu, i kiedy pojawiają się w życiu burze, zawirowania, zwątpienie, to trzeba do tego obrazu chrześcijańskiego małżeństwa z Bogiem w centrum wracać, i na nowo odnajdować w nim wartość.

2) szczęśliwych, udanych rodzin znam wiele. I nie są to bynajmniej rodziny, których życie jest usłane różami - w życiu bywają i chwile radości i poczucia, że wszystko idzie dobrym torem, i chwile bardzo trudne. Nie twierdzę, że niewierzący nie potrafią tworzyć dobrych rodzin, ale te, które pomimo różnorakich trudności życiowych (materialnych, zdrowotnych i in.) wyróżniają się radością, jednością to zwykle te, które powierzają się Bogu i od Niego czerpią siłę wytrwania w trudnych chwilach, bez utraty radości życia.

3) Przed ślubem raczej się nie bałam, bardzo się cieszyłam, że to już, bo czekaliśmy prawie 5 lat na ten moment od poznania się. Myślę, że mężczyzna może przeżywać to inaczej, bo pojawia się pytanie jak sprostać odpowiedzialności za rodzinę etc, ale w tej kwestii to może lepiej jakiś pan się wypowie :wink:

4) Moim zdaniem najważniejsze jest, żeby nastawić się na ciągły dialog pomiędzy małżonkami, rozmawiać i wtedy, gdy jesteśmy radośni, i wtedy, gdy pojawiają się jakieś problemy, coś nas gryzie, coś nas denerwuje. Ważne by nie zamykać się w sobie, nie reagować na zranienia chowaniem się jak żółw do skorupy, ale umieć przebaczać, dążyć do porozumienia, wyciagać szybko rękę do zgody.

Ważne też, by pamiętać, że mimo jedności małżeńskiej każdy z małżonków jest odrębną osobą, ma swoje potrzeby, czasem potrzebuje pobyć sam, spotkać się z przyjacielem itp. Ja nigdy nie patrzałam krzywo, gdy mąż chciał się spotkać z kolegami, wypić piwo w męskim gronie itp. - (Jego koledzy początkowo byli zaskoczeni, że jestem tak wyrozumiała), On zaś nigdy nie miał mi za złe spotkań z przyjaciółkami, wypraw na zakupy (choć to robię rzadko). Taki "oddech" przydaje się, człowiek ma chyba wtedy więcej energii do pozytywnego działania w związku :wink:

I jeszcze jedno, co uważam za baaaardzo istotne, to dążenie do jedności w decyzjach. Wiadomo, że czasem ma się odmienne zdanie itd, ale ważne, by w kontaktach ze "światem zewnętrznym" - rodziną, przyjaciółmi, nie kwestionować decyzji współmałżonka (jeśli nie była podjęta wspólnie), by starać się trzymać sztamę.


5) Nie ma takiej jednej konkretnej rzeczy. A drobniejszych pewnie wiele - czasem żałuję, że nie byłam lepsza, że powiedziałam coś, co zraniło, że zbyt pochopnie oceniłam...

Serdecznie Cię pozdrawiam i życzę Wam wiele szczęścia na małżeńskiej drodze życia :D :D :D
misiacz
Domownik
 
Posty: 306
Dołączył(a): 30 września 2004, o 09:07

Postprzez annie » 5 czerwca 2005, o 11:14

W pełni zgadzam się z przedmówczynią!I na naszym ślubie czytany był ten sam fragment Ewangelii-sami go wybraliśmy-piękny!! Jescze jedno:moim zdaniem taki lęk jest całkeim normalny. Jeśli się pojawił,nie warto go wypierać. To wcale nie znaczy,że nie powinniście brać ślubu,wręcz przeciwnie-ze traktujecie to bardzo poważnie. Masz rację,jest to deklaracja na całe życie,bez względu na to,co się stanie-choroba, wypadek, utrata urody czy zmiana w charakterze. Ważne,żeby mieć tego świadomość i móc powiedzieć:boję się,ale wierzę,że nasza miłość zwycięży,z Bożą pomocą. Gdyby wszystko było takie proste,na co byłby nam Sakrament?! I coś jeszcze:rozmawiałam kiedyś z pewnym Dominikaninem,który mowił,że tak jak osoba duchowna nie zawsze składając sluby jest tego w 100% pewna i też się boi,to samo dotyczy narzeczonych przed ślubem. Myślę,że Pan Bóg chce,byśmy Mu zawierzyli,zaufali!!
Życzę wszystkiego dobrego!! :D
PS:Polecam Wam książkę "Przedślubnik. Poradnik dla narzeczonej", i to wbrew tytułowi nie tylko Twojej Przyszłej Żonie. Mimo że nie wszystko w tej książce można pogodzić z nauczaniem KK (np.kwestia czystości przedmałżeńskiej nie jest traktowana jako oczywista,choć nie jest też wyśmiewana albo przemilczana,co zdarza się najczęściej),to mnie bardzo pomogła w zrozumieniu uczuć kłębiących się we mnie przed ślubem. :wink:
annie
Przyjaciel rodziny
 
Posty: 200
Dołączył(a): 18 marca 2005, o 23:31

Postprzez biedronka » 5 czerwca 2005, o 16:06

Ja bym jeszcze tylko dodała, że trzeba nieustannie modlić się o jedność w małżeństwie.
biedronka
Bywalec
 
Posty: 137
Dołączył(a): 8 lipca 2004, o 20:18

Króciutko

Postprzez fiamma75 » 10 czerwca 2005, o 14:02

Krótko, bo nie mam na razie czasu:
trzeba być przyjaciółmi dla siebie :!: :!: :!:
nie oczekiwać, że po ślubie się zmieni, ale akceptować go z jego wadami i słabościami
i każdego dnia dziękować Bogu za współmałżonka, za jego miłość, modlić się za niego,
i pilnować, żeby nad gniewem nie zaszło słońce.
fiamma75
Domownik
 
Posty: 2066
Dołączył(a): 5 maja 2005, o 20:01

Postprzez gosieńka » 13 czerwca 2005, o 09:51

Ja tylko dodam, że nie bez powodu pewnie w Hymnie o miłości opis miłości zaczyna się "MIŁOŚĆ CIERPLIWA JEST" , cierpliwa jest, cierpliwa jest, czasami musi być baaaaardzo cierpliwa ...
gosieńka
Przygodny gość
 
Posty: 61
Dołączył(a): 11 stycznia 2005, o 10:56
Lokalizacja: Warszawa

Postprzez Sasanka » 14 lipca 2005, o 10:06

Może jest trochę za wcześnie, żeby się wypowiadać, bo jestem dopiero 3 miesiące po ślubie, ale za to dobrze pamiętam te nerwy. Chodziliśmy ze sobą 5 lat i zawsze umieliśmy osiagnąć kompromis, ale zupełnie nie mogliśmy dojść do porozumienia przy organizowaniu wesela (sami ze sobą pewnie byśmy się dogadali, ale z rodzicami, siostrami etc.. :cry: ) Czułam się tak jakby wesele było dawno zaplanowane, a ja miałabym tylko wystąpić w roli Panny Młodej, dużo wcześniej przygotowanej. To był straszny czas, obydwoje czuliśmy się niezrozumieni, ignorowani i pokrzywdzeni. Kilka razy zastanawialiśmy się czy nie zerwać zaręczyn (co by na to powiedzieli rodzice :?: ), bo jesli tak miałoby wygladać nasze małżeństwo, to lepiej żyć samotnie.

Wytrwaliśmy i dzień ślubu wszystko wynagrodził - byliśmy szczęśliwi jak nigdy wcześniej. Cieszyliśmy się, że to już - wreszcie będziemy razem na całe życie. Teraz wiemy, że zrobilibyśmy straszną głupotę zrywając zaręczyny.

Moje rady dla narzeczonych - nie zrażajcie się kłopotami, bo przed weselem się one mnożą jak nigdy wcześniej, ale to wszystko minie. I rozmawiajcie jak najwięcej. Nigdy nie odkładajcie na później niewyjaśnionych spraw, bo może nie być tego później - nie wyjaśnicie sobie czegoś i do tego nie wrócicie, a jak takich rzeczy się trochę uskłada, to ludzie zaczynają się rozglądać za innym/inną.
Sasanka
 

Postprzez izsa » 15 lipca 2005, o 01:20

Jestem dopiero 2 lat po slubie, ale przynajmniej na ten początkowy okres miałabym tylko jedną radę dla Ciebie Maćku(Oprócz wszystkich wymienionych wspaniałych wymienionych wcześniej). Gdy przyjdą trudne chwile, pamiętajcie o tym, aby gniew ginął wraz z zachodem słońca. A poza tym, jeśli będziesz miał jakiekolwiek problemy w małżeństwie, zawsze możesz tu napisać...Znajdziesz i pociechę i radę.
Nas życie nie rozpieszczało. Przeżyliśmy wiele tragedii w czasie narzeczeństwa i małżeństwa, co na pewno miało i ma wpływ na nasze relacje. Jednak, gdybym miała cofnąć czas, właśnie z moim Mężulkiem chciałabym przejść przez to wszystko. Nie wyobrażam sobie nikogo innego na Jego miejscu. Nawiasem mówiąc właśnie pokłóciliśmy się. Mąż już śpi, a ja marzę tylko o tym, by wtulić się w ramiona mojego Gargamela, bo przecież jest już nowy dzień. :D yślę, że Twoje obawy świadczą o Twojej odpowiedzialności, a to jest bardzo dobra cecha. Życzę Wam zatem odwagi kochania prawdziwą miłością. :D
izsa
Przygodny gość
 
Posty: 62
Dołączył(a): 7 stycznia 2005, o 20:35

Postprzez anusia » 21 października 2005, o 10:56

http://www.bosko.pl/klopotnik/?art=920

to link to madrego i praktycznego artykulu na ten temat :P
anusia
Przygodny gość
 
Posty: 77
Dołączył(a): 4 stycznia 2005, o 10:39

Postprzez Trulek » 21 października 2005, o 22:14

Polecam wspólną modlitwę, pomaga budować wspólną drogę do Boga. Nasz staż nie jest długi (4 lata). Jesteśmy razem szczęśliwi i pewni, że będąc blisko Boga, wytrwamy razem do końca życia.
A przy okazji... na naszym ślubie otrzymaliśmy od Rodziców prezent: Pismo Święte i Krzyż. W trakcie mszy, przed błogosławieństwem, ksiądz je poświęcił i nam przekazał. Prezent ten przypomina nam każdego dnia, co sobie wzajemnie ślubowaliśmy...
Trulek
Przygodny gość
 
Posty: 55
Dołączył(a): 7 października 2005, o 12:41

Postprzez goska » 29 stycznia 2006, o 17:25

ZE STRONY WWW.ADONAI.PL


Jak wygląda z chrześcijańskiego punktu widzenia posłuszeństwo w małżeństwie?Naprawdę rzadko się zdarza,żeby 2 osoby były bardzo spokojne albo miały identyczne poglądy w kazdej sprawie,albo zona walkowerem oddała męzowi wszystkie decyzje. Gdyby dogadanie było takie proste-nie byłoby tyle rozwodów.


* * * * *

Tak, masz rację, że rzadko się zdarza, żeby w małżeństwie była taka sytuacja jak opisujesz. Ale to nie znaczy, że w małżeństwie należy walczyć o swoje, zacietrzewiać się i awanturować.
Nie wiem czy już jesteś mężatką, ja jestem i uważam, że dogadanie jest absolutnie możliwe. Oczywiście jest łatwiejsze tym bardziej, im bardziej dwie osoby mają zbliżone poglądy, zainteresowania, przyzwyczajenia itp. Ale nawet w przypadku dużych różnic jest to do zrobienia. Jak?
Po pierwsze: nie należy gromadzić w sobie urazów i żalów, tylko nieporozumienia wyjaśnić na bieżąco. Jeśli tego nie zrobimy, jeśli będziemy znosić nawet drobiazgi ale bardzo nas denerwujące to po jakimś czasie naczynie się przepełni i żółć rozleje. I to przeważnie przy okazji jakiejś zupełnie nieważnej rzeczy - nie na darmo się mówi, że największe awantury są o drobiazgi.
Po drugie: nie oskarżać drugiej osoby. Nie mówić: "ty się zawsze spóźniasz", " jak zwykle nie sprzątnąłeś łazienki", tylko mówić we własnej osobie: "ja nie lubię jak się spóźniasz jak się umawiamy", "mi przeszkadza jak łazienka jest brudna tyle czasu, choć miałeś ją umyć". Widzisz różnicę? Jest ogromna. W pierwszym przypadku ktoś czuje się atakowany, bo go obwiniamy i od razu się broni zarzucając nam np. nieprawdę. W drugim mówimy o swoich odczuciach, a z odczuciami się nie dyskutuje. No bo jaki masz argument na to, że ja faktycznie się denerwuję, że mi faktycznie coś przeszkadza?
Po trzecie: zauważać nie tylko coś złego ale i dobre rzeczy. Chwalić się nawzajem i nawzajem sobie dziękować. Czy nie tylko mieć pretensje o coś tam, ale też mówić, że np. dobrą zupę ugotowałaś, świetnie wieszak przybiłeś, teraz to się dopiero trzyma, dziękuję, że odkurzyłeś.
To pomaga małżonkom widzieć w sobie wartość i widzieć, że tą wartość ten drugi też widzi.
Po czwarte: robić sobie przyjemności! Kwiatek bez okazji, świeca na stole bez okazji, czasem karteczka albo czekoladka - dla Ciebie, bo Cię kocham.
Po piąte: nie krytykować się przy innych. NIGDY.
Po szóste: mieć dla siebie czas. To może być trudne ale tu nie chodzi o wielogodzinne wpatrywanie się w oczy ale nawet o 5 minut przytulenia (nawet już w łóżku gdy jesteśmy bardzo zmęczeni i zaganiani) i słowo: kocham Cię, dobrze, że jesteś, dobrze, że Cię mam, jesteś wspaniałą żoną/mężem.
Po siódme: pogodzenie się jak najszybsze a już na pewno przed pójściem spać. I choć czasem może jeszcze coś trochę boleć to sama świadomość, że powiedzieliśmy sobie przepraszam pozwala spojrzeć sobie w oczy. A jedną z gorszych rzeczy jest odwracanie się w łóżku każde w swoją stronę i przeżuwanie swojej złości.
Po ósme: randki małżeńskie! Zaproszenie do kina, spacer, na gorącą czekoladę, na zwiedzanie starego fortu, albo choć herbatka w domu przy świeczce.
I tak mogłabym jeszcze długo. W każdym razie podzielę się jeszcze tym co nam pomaga. Raz na jakiś czas (miesiąc, dwa) dobrze jest usiąść przy stole przy herbatce, wziąć się za rękę i podziękować sobie za to co nam się przypomni. To nie muszą być wielkie słowa, wystarczy każdy drobiazg: dzięki, że Krzysia z przedszkola odebrałeś, dziękuję za naleśniki, super, że zakleiłeś dziurę w wykładzinie itp. I powiedzieć sobie też o tym co nam się nie podoba, co nam przeszkadza czy boli. Też zawsze w pierwszej osobie. I pomyślenie co z tym można zrobić, co w ogóle w naszym małżeństwie można ulepszyć, a może jest jakiś problem, który należy rozwiązać.
W każdym razie MIŁOŚĆ NIE MOŻE ZGNUŚNIEĆ, NIE MOŻE JEJ PRZESTAĆ ZALEŻEĆ, MUSI SIĘ ROZWIJAĆ.
Zapewniam Cię, że jeśli tak ludzie będą postępować da się "dogadać" Piszę to jako żona, z własnego doświadczenia.

A już na koniec co do tego posłuszeństwa. Posłuszeństwo powszechnie negatywnie się kojarzy, jako sytuacja, w której jedna strona nie ma nic do powiedzenia i musi się podporządkować. W Piśmie św. gdzie jest mowa o tym, że żony mają być posłuszne, zaraz jest dodane, że mężowie mają kochać żony. A zatem żona nie występuje tu jako osoba całkowicie podległa, bez praw. Pamiętać należy, że Pismo św. pisane było w określonym czasie i w określonych realiach. Kiedyś rola kobiety była bardziej tradycyjna - to mąż zarabiał na życie, on też podejmował kluczowe decyzje np. gdzie zamieszkać, z kim zrobić interes itp. Dziś rola kobiety jest trochę inna. Ona też pracuje, więc jest bardziej niezależna od mężczyzny. Jednak owe posłuszeństwo biblijne jest - moim zdaniem - ponadczasowe: w tym sensie, że kobieta ma być kobietą, ma nie zatracać swych cech. Ona nie ma być posłuszna w sensie bezkrytycznego słuchania męża, tylko w sensie nie brania na siebie całego ciężaru decydowania o rodzinie. Kobieta z natury swojej potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i oparcia, a mężczyzna ma być silny, odpowiedzialny i wziąć ster w swoje ręce - taka jego natura, umiejętności i predyspozycje. Błąd robią zatem kobiety, które ten ster mężczyźnie wyrywają, które za wszelką cenę chcą o wszystkim decydować i biorą na siebie ciężary nie do udźwignięcia. Potem te kobiety są przemęczone, sfrustrowane i mają żal do świata, że muszą wszystko robić same i że nie mają w domu faceta tylko duże dziecko. A wszystko dlatego, że one w swoim czasie z tego faceta to duże dziecko zrobiły, że go "wykastrowały psychicznie" z jego męskości. Zamiast dać mu pole do popisu, zostawić jego mądrości i odpowiedzialności pewne decyzje same się za to wzięły. A zatem pozostać kobietą to pozwolić mężczyźnie być mężczyzną w związku. To pozwolić "prowadzić się" w tym czego ja jako kobieta nie udźwignę. To dać mężczyźnie decydować. Nawet jak podejmie złą decyzję to poniesie konsekwencje i na drugi raz tego nie zrobi. Tak moim zdaniem należy rozumieć posłuszeństwo.
goska
Przygodny gość
 
Posty: 47
Dołączył(a): 11 stycznia 2006, o 16:18


Powrót do Narzeczeństwo

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 12 gości

cron