ZE STRONY
WWW.ADONAI.PL
Jak wygląda z chrześcijańskiego punktu widzenia posłuszeństwo w małżeństwie?Naprawdę rzadko się zdarza,żeby 2 osoby były bardzo spokojne albo miały identyczne poglądy w kazdej sprawie,albo zona walkowerem oddała męzowi wszystkie decyzje. Gdyby dogadanie było takie proste-nie byłoby tyle rozwodów.
* * * * *
Tak, masz rację, że rzadko się zdarza, żeby w małżeństwie była taka sytuacja jak opisujesz. Ale to nie znaczy, że w małżeństwie należy walczyć o swoje, zacietrzewiać się i awanturować.
Nie wiem czy już jesteś mężatką, ja jestem i uważam, że dogadanie jest absolutnie możliwe. Oczywiście jest łatwiejsze tym bardziej, im bardziej dwie osoby mają zbliżone poglądy, zainteresowania, przyzwyczajenia itp. Ale nawet w przypadku dużych różnic jest to do zrobienia. Jak?
Po pierwsze: nie należy gromadzić w sobie urazów i żalów, tylko nieporozumienia wyjaśnić na bieżąco. Jeśli tego nie zrobimy, jeśli będziemy znosić nawet drobiazgi ale bardzo nas denerwujące to po jakimś czasie naczynie się przepełni i żółć rozleje. I to przeważnie przy okazji jakiejś zupełnie nieważnej rzeczy - nie na darmo się mówi, że największe awantury są o drobiazgi.
Po drugie: nie oskarżać drugiej osoby. Nie mówić: "ty się zawsze spóźniasz", " jak zwykle nie sprzątnąłeś łazienki", tylko mówić we własnej osobie: "ja nie lubię jak się spóźniasz jak się umawiamy", "mi przeszkadza jak łazienka jest brudna tyle czasu, choć miałeś ją umyć". Widzisz różnicę? Jest ogromna. W pierwszym przypadku ktoś czuje się atakowany, bo go obwiniamy i od razu się broni zarzucając nam np. nieprawdę. W drugim mówimy o swoich odczuciach, a z odczuciami się nie dyskutuje. No bo jaki masz argument na to, że ja faktycznie się denerwuję, że mi faktycznie coś przeszkadza?
Po trzecie: zauważać nie tylko coś złego ale i dobre rzeczy. Chwalić się nawzajem i nawzajem sobie dziękować. Czy nie tylko mieć pretensje o coś tam, ale też mówić, że np. dobrą zupę ugotowałaś, świetnie wieszak przybiłeś, teraz to się dopiero trzyma, dziękuję, że odkurzyłeś.
To pomaga małżonkom widzieć w sobie wartość i widzieć, że tą wartość ten drugi też widzi.
Po czwarte: robić sobie przyjemności! Kwiatek bez okazji, świeca na stole bez okazji, czasem karteczka albo czekoladka - dla Ciebie, bo Cię kocham.
Po piąte: nie krytykować się przy innych. NIGDY.
Po szóste: mieć dla siebie czas. To może być trudne ale tu nie chodzi o wielogodzinne wpatrywanie się w oczy ale nawet o 5 minut przytulenia (nawet już w łóżku gdy jesteśmy bardzo zmęczeni i zaganiani) i słowo: kocham Cię, dobrze, że jesteś, dobrze, że Cię mam, jesteś wspaniałą żoną/mężem.
Po siódme: pogodzenie się jak najszybsze a już na pewno przed pójściem spać. I choć czasem może jeszcze coś trochę boleć to sama świadomość, że powiedzieliśmy sobie przepraszam pozwala spojrzeć sobie w oczy. A jedną z gorszych rzeczy jest odwracanie się w łóżku każde w swoją stronę i przeżuwanie swojej złości.
Po ósme: randki małżeńskie! Zaproszenie do kina, spacer, na gorącą czekoladę, na zwiedzanie starego fortu, albo choć herbatka w domu przy świeczce.
I tak mogłabym jeszcze długo. W każdym razie podzielę się jeszcze tym co nam pomaga. Raz na jakiś czas (miesiąc, dwa) dobrze jest usiąść przy stole przy herbatce, wziąć się za rękę i podziękować sobie za to co nam się przypomni. To nie muszą być wielkie słowa, wystarczy każdy drobiazg: dzięki, że Krzysia z przedszkola odebrałeś, dziękuję za naleśniki, super, że zakleiłeś dziurę w wykładzinie itp. I powiedzieć sobie też o tym co nam się nie podoba, co nam przeszkadza czy boli. Też zawsze w pierwszej osobie. I pomyślenie co z tym można zrobić, co w ogóle w naszym małżeństwie można ulepszyć, a może jest jakiś problem, który należy rozwiązać.
W każdym razie MIŁOŚĆ NIE MOŻE ZGNUŚNIEĆ, NIE MOŻE JEJ PRZESTAĆ ZALEŻEĆ, MUSI SIĘ ROZWIJAĆ.
Zapewniam Cię, że jeśli tak ludzie będą postępować da się "dogadać" Piszę to jako żona, z własnego doświadczenia.
A już na koniec co do tego posłuszeństwa. Posłuszeństwo powszechnie negatywnie się kojarzy, jako sytuacja, w której jedna strona nie ma nic do powiedzenia i musi się podporządkować. W Piśmie św. gdzie jest mowa o tym, że żony mają być posłuszne, zaraz jest dodane, że mężowie mają kochać żony. A zatem żona nie występuje tu jako osoba całkowicie podległa, bez praw. Pamiętać należy, że Pismo św. pisane było w określonym czasie i w określonych realiach. Kiedyś rola kobiety była bardziej tradycyjna - to mąż zarabiał na życie, on też podejmował kluczowe decyzje np. gdzie zamieszkać, z kim zrobić interes itp. Dziś rola kobiety jest trochę inna. Ona też pracuje, więc jest bardziej niezależna od mężczyzny. Jednak owe posłuszeństwo biblijne jest - moim zdaniem - ponadczasowe: w tym sensie, że kobieta ma być kobietą, ma nie zatracać swych cech. Ona nie ma być posłuszna w sensie bezkrytycznego słuchania męża, tylko w sensie nie brania na siebie całego ciężaru decydowania o rodzinie. Kobieta z natury swojej potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i oparcia, a mężczyzna ma być silny, odpowiedzialny i wziąć ster w swoje ręce - taka jego natura, umiejętności i predyspozycje. Błąd robią zatem kobiety, które ten ster mężczyźnie wyrywają, które za wszelką cenę chcą o wszystkim decydować i biorą na siebie ciężary nie do udźwignięcia. Potem te kobiety są przemęczone, sfrustrowane i mają żal do świata, że muszą wszystko robić same i że nie mają w domu faceta tylko duże dziecko. A wszystko dlatego, że one w swoim czasie z tego faceta to duże dziecko zrobiły, że go "wykastrowały psychicznie" z jego męskości. Zamiast dać mu pole do popisu, zostawić jego mądrości i odpowiedzialności pewne decyzje same się za to wzięły. A zatem pozostać kobietą to pozwolić mężczyźnie być mężczyzną w związku. To pozwolić "prowadzić się" w tym czego ja jako kobieta nie udźwignę. To dać mężczyźnie decydować. Nawet jak podejmie złą decyzję to poniesie konsekwencje i na drugi raz tego nie zrobi. Tak moim zdaniem należy rozumieć posłuszeństwo.