Szukam kogoś, kto miał równie beznadziejną sytuację i jakoś z tego wybrnął. Otóż:
Jestem żoną od trzech i pół roku. Z seksem czekaliśmy do ślubu, kilka miesięcy przed zaczęłam obserwacje, wierzyłam święcie, że będzie tak jak mówiła pani z poradni - npr gwarantem udanego pożycia, czas oczekiwania na czas niepłodny pozwoli nam się za sobą stęsknić, potem będzie milutko i po Bożemu. Jeszcze przed ślubem miewałam całkiem fajne orgazmy, kiedy mój przyszły mąż mnie pieścił, myślałam więc, że seks będzie równie przyjemny. Pierwszy raz był taki sobie, bolało, ale nie zmartwiło mnie to szczególnie. Po miesiącu bólu byłam już lekko zaniepokojona, po pół roku byłam całkowicie zrozpaczona. Mięliśmy wówczas przekonanie, że mój orgazm na skutek pieszczot to grzech, więc mąż próbował mnie rozbudzić przed stosunkiem, przerywaliśmy, kiedy było mi naprawdę "prawie fajnie", potem był bolesny dla mnie stosunek i zostawałam obolała z poczuciem wściekłości i niespełnienia. Po roku małżeństwa kochaliśmy się już maksymalnie raz w miesiącu, nie chciałam żadnych pieszczot, żeby nie zostać po stosunku z TYM uczuciem. Tak, chciałam, żeby mąż sobie zrobił swoje, skończył i mnie przytulił. Doszły do tego problemy z brakiem pracy u mojego męża, pracowałam po 10 - 12 godź na dobę, bez stałej umowy i bardzo bałam się jak sobie damy radę jeśli pocznie się dziecko. Czułam się potwornie wybrakowana jako kobieta, miałam poczucie winy względem męża. Lekarz nie powiedział mi nic poza tym, że mam tyłozgięcie macicy i mogę odczuwać dyskomfort w pewnych pozycjach. W zeszłym roku nasza sytuacja zawodowa się wyprostowała, zdecydowaliśmy się na dziecko, w trzecim cyklu starań zaszłam w ciążę. Seks w fazie płodnej okazał się dla mnie ogromnym odkryciem i radością. W końcu było normalnie, bez bólu i stresu. W tym czasie zaczęła mi doskwierać częstotliwość naszych zbliżeń, ale mąż był zapracowany i nie chciał częściej. W ciąży kochaliśmy się może z 4 razy. Siedem tygodni temu urodziłam fantastyczną córeczkę. Nie karmię piersią od czterech tygodni, od dwóch mam bezustannie śluz płodny. Temperatury nie mierzę, bo mi się po prostu nie chce, bo mi się słabo robi na myśl, że mam wrócić do pytań - czy już możemy, do wymuszonego, bolesnego seksu w okresie (dojdzie pewnie jeszcze problem blizny po nacięciu krocza, która czasami mnie ciągnie tak po prostu, a podczas seksu w ogóle nie wiem jak będzie) , w którym nie sprawia mi on żadnej frajdy. Mam ogromną ochotę na seks teraz, kiedy nie możemy i nie wiadomo kiedy będziemy mogli .
I tak sobie pytam - czy naprawdę w Kościele musimy stanąć przed wyborem - udane życie seksualne lub Komunia Św.? Bo nawet sytuacja, gdy nie stawia się Bogu ograniczeń co do ilości dzieci, to kiedyś trzeba się wstrzymać (my pragniemy kolejnego dziecka, jesteśmy gotowi nie czekać zbyt długo, ale te pół roku po porodzie lekarze zalecają odpocząć).
Czy może ktoś z Was ma jakieś doświadczenia, które pozwoliły się wydobyć z takiego smutnego stanu??