Witam po baaardzo długiej przerwie. Muszę się wyżalić
Stoję na rozdrożu i nie wiem, w którą stronę iść. Do poczęcia trzeciego dziecka stosowaliśmy npr- bywało różnie, ale znośnie. Po urodzeniu ostatniego synka (3 lata temu) miałam może 7 normalnych, owulacyjnych cykli. Przeszłam leczenie bromergonem, duphastonem i nic. Ostatnie pół roku praktycznie nie miesiączkuję, owulacja była raz. Jestem jakby zawieszona. Szyjka "w połowie", czasem miękkawa, śluz bywał płodny, ale skoku nigdy. I tak kilka razy w cyklu-o ile można tak nazwać ponad trzy miesiące... Mam 35 lat- nie za wcześnie na początki menopauzy?
O frustracjach małżeńskich pisać nie muszę
Prezerwatywa (po kilku miesiącach abstynencji i wielkich rozterkach) na szczęście się nie przyjęła. Chcemy być wierni temu, co wybraliśmy 10 lat temu...Mamy też ważne powody, dla których unikamy poczęcia.
Po wizycie u lekarza mam jeszcze większe rozterki. Uznał, że są dwa wyjścia, bo jajniki z jakiegoś powodu śpią.(tarczyca w porządku) Albo zostawiamy tak jak jest ( czyli w naszym przypadku bez współżycia w oddaleniu od siebie) albo tabletki, których się boję. Jakbym nie wybrała- jest źle. Bo jak postępować w trakcie przyjmowania tabletek? jak pogodzić to z nauczaniem Kościoła? jaką mieć pewność, że po odstawieniu jajniki podejmą pracę? jak udźwignąć wczesnoporonne działanie tabletek?
A może poszukać jeszcze innego lekarza...?