przez haphap » 12 września 2010, o 00:06
Długo się zabierałem do wykonania tego wpisu. Przedtem przeglądałem wiele wątków na różnych forach i pierwszy raz zetknąłem się z tak drasytycznie negatywną oceną NPR. Wpis nie będzie odpowiedzią dla soasia, bo pytanie nie pada, ale przedstawię swoje świadectwo.
Jestem mężem od jedenastu lat. Mamy czworo dzieci. Wszystkie poczęte zgodnie z NPR. Obecnie nie planujemy potomstwa, ale kto wie, jak będzie?
Sądzę, że wiele spraw, które będę opisywał dotknęło również innych czytelników tego forum (kiedy czytałem niektóre posty miałem wrażenie, że pisała je moja żona).
Zaraz na początku małżeństwa odbyliśmy kurs NPR i z entuzjazmem przystąpiliśmy do realizacji jego założeń. Pierwsze trudności przyszły po narodzinach pierwszego dziecka. Wydawało mi się, że połóg nigdy się nie skończy. Zaraz po tym, trzeba było stosować metodę przy karmieniu piersią i godzić się na jej niedogodności i niepwności. Po kilku miesiącach wszystko się ustabilizowało, ale okazało się, że wbrew optymistycznym szacunkom z kursu, dni niepłodnych nie ma do dyspozycji aż tak wiele. Czasem trzeba było wyjechać, zająć się czymś do późnego wieczora albo jedno z nas zachorowało. Czasu na seks zostawało niewiele. Żartowałem sobie, że moje poparcie dla NPR zależy od tego, w którym dniu cyklu jest moja żona.
Kolejne okresu połogu znosiłem coraz gorzej. Jedna z ciąż dała mi się bardzo we znaki ponieważ dostaliśmy zakaz współżycia ze względów zdrowotnych. Dramat. Zacząłem, najpierw w duchu później werbalnie, wyrażać swoje niezadowolenie z postanoweń Kościoła. Namawiałem żonę, żebyśmy porzucili tę metodę. Traciłem wiarę. Ale jednocześnie, równolegle działy się ciekawe rzeczy. Jak się okazało nie działy się tak sobie. Działał Jezus. Zacząłem na przykład szukać wypowiedzi duchownych, którzy mają podejście bardziej liberalne. I oczywiście znajdowałem. Ale zaraz potem natykałem się na fragment, w którym młodzieniec pyta Jezusa: "Jak żyć?" Jezus mu odpowiada, a on odchodzi niezadowolony, bo chciał usłyszeć co innego. Z trudem znosząc okresy wstrzemięźliwości wypominałem: "Boże, po to mi dałeś małżeństwo, żebym nie mógł mieć jego przyjemniejszej części"? Wtedy zdarzył się ciekawy epizod. Leżałem w szpitalu, a leżący obok mnie człowiek okazał się być wierzący. Nie znając mnie prywatnie, któregoś razu, po jednym telefonie do rodziny powiedział: "Muszę wszystkiego dopilonować. Moja żona jeździ na wózku. Widzi pan: od trzydziestu lat żadnego życia towarzyskiego, żadnego seksu. Nic". Po jakimś czasie dotarło do mnie, jak błahy jest mój problem. Czego Bóg chciał od tamtego człowieka, skoro mu praktycznie zabrał żonę zaraz po ślubie?
Mniej więcej w tym samym okresie kilku moich znajomych księży porzuciło stan kapłański. I znów przyszła refleksja: dlaczego mam wymagać od innych tego, co sam z trudem przyjmuję?
Stopniowo zacząłem zmieniać patrzenie na NPR. Wspólnie z żoną ustaliliśmy modus operandi 'tych spraw'. Pierwszym punktem jest to, że w okresie niepłodnym seks wchodzi na pierwszy plan wśród wieczornych zajęć. Filmy, większe sprzątania, wyjazdy do rodziców mają inny czas.
Obecnie moje relacje z NPR są pozytywne. Oczywiście okresy wstrzemięźliwości są czasami uciążliwe (człowiek, który podejmuje głodówkę, musi odczuwać głód), ale dzięki nim niejako wielokrotnie przeżywamy coś w rodzaju 'pierwszego razu'. A te pełne pełne namiętności spojrzenia na kilka dni przed - bezcenne.
Jeszcze dwa zdania dotyczące technicznej strony NPR. Jak do tej pory działa bez zarzutu. W jej skutecznośc nigdy nie wątpiliśmy i nie zdarzyły się nam niespodzianki nawet w okresie pociążowym.
Chciałbym zakończyć ten wpis pewnym apelem. Okresy bez współżycia, jakie zakłada NPR traktuję jak post nakazany, kóry jak wiemy należy zachować. Ten 'post' ofiaruję w intencji celibatu. Mocno przeżyłem odejście moich przyjaciół z kapłaństwa i z trwogą obserwuję eskalację tego zjawiska. Może więc warto, by swoim duchowym wysiłkiem i wyrzeczeniem wesprzeć wysiłek braci kapłanów?