Na Twoja prośbę
Bright odpowiadam (dane z ostatniego roku):
- miesiączka: 6-7 dni (od trzech miesięcy) wcześniej od 7 do nawet 10 dni (duży niedobór magnezu), po intensywnej kuracji magnezem skróciła się do 7-8 dni, ale poniżej 7 spadła dopiero pod wpływem Bromcornu, magnez teraz sporadycznie
-miesiączka zazwyczaj b. bolesna (m.in. przez silny niedobór magnezu) przez pierwsze 1,5 dnia (dwa razy wylądowałam na pogotowiu, wymioty, akcja serca 60/140, puls 55, więc nie za fajnie), pyralgina/paracetamol i to tylko w czopkach, (raz atak bólu był tak silny, że po prostu nie zdążyłam wziąć tabletki), pod wpływem Bromcornu jest duuużo lepiej, ostatnio nawet nie wzięłam tabletki w 1 dniu i przeżyłam
.
- intensywne krwawienie do 4 dc, pozostałe dni to już plamienie do 6-7dc (wcześniej krwawienie do 6 dc, potem plamienie do nawet 9-10dc)
- cykle o rozpiętości 26-46 dni, średnio co 35-40 dni, ostatnie dwa-trzy wyraźnie krótsze: 29-32 dni (zapewne to zasługa Bromcornu branego od lipca tego roku)
- najwcześniejszy skok 16 - 17 dc (jednorazowo się zdarzył, ale się zdarzył), przed Bromcornem w okolicach 23-25 dc, ze dwa razy w tym roku w ok 30dc, po Bromcornie skok 18, 18, 20dc
- najwcześniejszy objaw śluzu BJ - 6dc, średnio w okolicach 8dc (zaraz po zakonczeniu miesiączki mam coś jakby BJ, takie rozciągliwy, przejrzysty glutek przez 1 dzień, a potem lepki przez dwa dni, a potem zmienia się na BJ)
- liczba dni ze śluzem BJ: ok 5-7
- faza lutealna: 11-13 dni, średnio 12-13 dni, raz zdarzyło mi się 16 dni, a to było (o dziwo) w 46-dniowym cyklu.
- brak plamień w III fazie (miesiączka zaczyna się konkretnie w dniu spadku tempki poniżej linii podstawowej)
A teraz inne dane:
- po ślubie 1 rok, 3 miesiące
- odkładamy, planujemy poczęcie najwczeniej za rok- półtora (jak otworzę przewód doktorski)
- szczyt śluzu wypada czasem (ostatnie 4 cykle) w 1-2 dniu skoku, czyli wg Roetzera niepłodność dopiero od 4-5 dnia skoku wieczorem. Jak skok jest ładny, to korzystam z reguły temperaturowej i czekam tylko do 4 dnia wieczorem (a czasem "ryzykujemy" 4 dnia rano), olewając śluz
- szyjkę badam, ale jeszcze się nią tak bardzo nie kieruję, na razie całkiem dobrze mi idzie wyczuwanie miękkości/twardości, za to otwartość/ zamkniętość jest wciąż owiana tajemnicą
- korzystamy w I fazy w ten sposób, że :
* jak zdążymy, to rano 1dc (i baardzo łagodzi to moje dolegliwości bólowe)
* jak się uda, to 4-7 dc, w zależności od intensywności plamienia, najczęściej jest to tylko 5-6dc
* "plodnym" glutkiem juz się nie przejmuję, jeśli jest tak wcześnie
- oczekiwanie na III fazę:
* od 2 do 3 tygodni (ostatnie 3 cykle równe 2 tyg., hurra !!!, bo Bromcorn), wczesniej 2,5-3 tygodnie
- potrzeby: duże (staramy się wykorzystać - w miarę możliwości - czas na maxa, zdarzało nam się nawet 2 razy dziennie
), a jak czekamy, to intensywnie inwestujemy energię w inne rzeczy (parzt wątek: jak dobrze przezyć II fazę)
- mnie faktycznie nosi w okolicach owulacji, a potem mam mniejszą ochotę, ale wtedy mąż ma okazję się "wykazać" i to jest w ogóle pozycja startowa do czegokolwiek
- jestem typem "mokrym", nie mam problemu z suchością pochwy, dla mnie to jest raczej kwestia odpowiednio długiego czasu "przed", nie zdarzyło mi się używać "nawilżaczy" typu oliwka dla dzieci, choć może kiedyś się przydać
- często mam wielką ochotę właśnie w ostatnich dniach przed miesiączką
- z planowaniem współżycia bywa różnie, raz jest planowane, raz nie. Najczęściej tak, bo np. czasem trwa 0,5h, a czasem nawet do 2 godzin, więc siłą rzeczy to trzeba zaplanować... jeśli w grę wchodzi np. popołudnie lub wieczór, zdarzało nam się nie iść np. na spotkanie wspólnoty, przekładać jakieś spotkanie z przyjaciółmi, opóźnić wyjazd do rodziców, bo chcieliśmy pobyć ze sobą po długiej II fazie. Raz planowanie wychodzi, a raz nie, np. w tym cyklu w III fazie dopadła mnie grypa i trzeba było przeczekać jej pierwszy atak, ale nie czekaliśmy do samego końca, bo po co ... trzeba się kochać na zdrowie ...
.
- wychodzimy z założenia, że
współżycie satysfakcjonujące nie musi być codziennie i po 3x, może być w danym cyklu nawet tylko 2 razy (bo i tak się zdarzało, a raz zdarzył się bezowulacyjny), ale z miłości i to może być dużo bardziej budujące, niż np. 10 razy w miesiącu, ale psując sobie nastrój biadoleniem nad koniecznością oczekiwania... to jest absolutnie podstawowe założenie...
- dużo jest w czasie "oczekiwania" między nami takiego subtelnego, przyjemnego "napięcia", lubimy żartować sobie wtedy w nam tylko znany sposób no i oczywiście obowiązkowa jest porcja czułości, bliskości, także o charakterze seksualnym - a metodą prób i blędów dochodzimy do "granic" naszych możliwości...
- doświadczam, że nawet jak mam mniejszą ochotę, ale oddaję się mężowi, bo chcę być dla niego darem pomimo swojego zmęczenia i mniejszych potrzeb, to współżycie - często właśnie wtedy - jest niesamowicie pogłębiające i satysfakcjonujące i potem sama się sobie dziwię, że miałam podobno mniejszą ochotę...
- pielęgnuję wspomnienia dobrych spotkań z mężem, to jest jak lek na czas "mniejszej ochoty", buduje nastawienie, poza tym długi czas "rozgrzewki" robi swoje...
- upadki w II fazie nam też się zdarzają, ale to są TYLKO upadki, bynajmniej nie celowe i po pierwsze: nie ma co panikować, a po drugie: od tego są sakramenty...
Nie wiem, może mam to "szczęście", że rozmaitych traumatycznych, że tak powiem, przeżyć już w życiu trochę miałam, więc zmieniła mi się diametralnie skala porównawcza. Dla mnie nie jest problemem oczekiwanie trzech tygodni na III fazę. Są duużo gorsze rzeczy w życiu, na które trzeba czekać. M.in. doświadczyłam strachu, bólu i oczekiwania na wyniki z onkologii bliskich mi osób i to miesiąc w miesiąc przez parę lat, co to znaczy wstawać do chorej osoby parę razy w nocy przez parę lat, przewijać, myć, zmieniać pampersy, karmić odżywkami, witaminkami, soczkami ... itd. zupełnie jak małe dziecko, widziałam jak odchodzą młode osoby, jak odchodzi mój Tato itd., Widziałam ból moich przyjaciół, których dzidziuś urodził się z nie do końca ukształtowaną rączką, i innych, którzy czekają już trzy lata na dziecko i nic... to jest dopiero prawdziwe oczekiwanie... To są naprawdę trudne sprawy, których nikomu nie życzę doświadczać, ale czasami warto spojrzeć trochę z boku na swoje uczucia i problemy... i dziękować Bogu za to, co się ma... i rozwijać to, co się posiada... i prosić, żeby do tych "małych, codziennych problemów" też zaglądał i pomagał je rozwiązywać...