Witam. Podczytuję Was od czsu do czasu, a teraz przyszła pora na mój list.
Jestem (byłam) użytkowniczką metody (Rotzera). Wszystko szło względnie dobrze, ale pół roku temu rozchorowałam się (depresja) i zaczęłam brać leki, które - owszem - działały, ale miały skutek uboczny w postaci blokady owulacji. Przez ponad 80 dni na darmo mierzyłam i obserwowałam- temp była niska, a śluz prawie przez cały czas rozciągliwy. Nie współzyliśmy przez długi czas czekając na fazę poowulacyjną, ale w końcu ile można?
Przestałam mierzyć (bo nic sie nie zmienia) i czekam na okres lub na zmianę śluzu (leków nie biorę od 3 tygodni). Kupiliśmy prezerwatywy i na razie jedziemy na nich.
Ksiądz w konfesjonale był bardzo wyrozumiały. Zadał mi jeszcze pytanie: czy w mojej ocenie metody naturalne są dobre i godne polecenia. Odpowiedziałam, że na pewno nie sa to metody dla wszystkich i wiele osób męczy się z nimi, choć w naszym przypadku jako-tako się sprawdzały. Czyżby sam nie był przekonany co do ich wartości?
Wracając jednak do sedna: czy ktoś ma doświadczenie w powrocie płodności po antydepresantach? Bo zamierzam wrócić do NPR-u, jeśli znów będzie co obserwować...