Z zaciekawieniem śledzę dyskusję na tym forum. Jesteśmy małżonkami z 10 letnim stażem i od początku stosowaliśmy NPR. Nie mamy zazwyczaj żadnych technicznych kłopotów interpretacyjnych. Oboje jesteśmy przed czterdziestką, mamy dwójkę wspaniałych dzieciaków.
To przykre, co powiem, bo przecież jako głęboko wie rzący człowiek podchodziłem do NPR z wielką nadzieją i ufnością.
Dziś niestety myśląc o sferze seksualnej naszego małżeństwa odczuwam rozgoryczenie. Nie mówię o różnych pokusach bo te oddaję Bogu.
Być może problem leży we mnie, nie wiem - powiem tylko jak sprawa wygląda z mojej strony. Od początku małżeństwa miałem wrażenie, że moja żona traktuje seks jako nieprzyjemny i zbędny dodatek do romantycznej miłości. Pewnie związane to było z jakąś ogromną wstydliwością i strasznymi zahamowaniami a potem bolesnością przy współżyciu. Dość powiedzieć, że odnoszę wrażenie, że moja żona nie ma NIGDY ochoty na współżycie. Nigdy też przez 10 lat małżeństwa nie była osobą inicjującą seks. Zawsze to byłem ja i to z różnym najcześciej negatywnym skutkiem. Wiele razy słyszałem też z jej ust, jakie to "beznadziejne" zajęcie, "dlaczego Pan Bóg to tak beznadziejnie wymyślił" że "wolałaby, żeby dzieci poczynały się jako efekt przytulania". I to niezależnie od tego czy miała orgazm czy nie. Kiedy miała to słyszałem że to "w sumie przereklamowana sprawa" "nic takiego nadzwyczajnego" "parę skurczów" "kilka sekund czysto wegetetywnego uczucia", "i o to wybuchały wojny?". Takie odczucia nasilały się oczywoście w oresie poowulacyjnym, w którym jako jedynym obecnie wpółżyjemy. Natomiast nie zależą one od moich romantycznych "zabiegań". Kwiaty, kolacje, czułość - to wszystko oczywiście sprawie mojej żonie wiele radości pod waunkiem że nie jest znakiem pt "kochanie może to dzis wieczorem...?" Wtedy słyszę - no tak - ty to wszystko potrafisz zepsuć (prosząc o współżycie w trakcie romantycznego wieczoru).
Teraz doszło większe zmęczenie codzienną pracą i dziesiątki małych trosk (choroby dzieci, stan zdrowia rodziców, przeprowadzka, kredyt...).
W sumie zatem wychodzi tak, że mamy może 10 dni w miesiącu na współżycie (2-3 dni przed menstruacją nie liczę z oczywistych przyczyn - wtedy wszystko jest źle), a współzyjemy wtedy może1 może 2 może 3 razy. 5 razy to prawdziwy rekord od dawna nie pobity
. I tak jest co miesiąc. I co miesiąc obiecuję sobie, że za mięsiąc będze lepiej i nie jest. Dla mojej żony to nie problem ale dla mnie tak. Próbuję tłumaczyć, że na czułości i romantyczność mamy 30 dni w miesiącu a na wspózycie tylko 10, ale to nie jest argument i jestem oskarżany o "próby wyrobienia normy". Dziś na przykład zaczyna sie teoretycznie okres bezpłodny poowulacyjny, ale prawie na pewno nie będziemy współżyć bo żona wraca o 19 z pracy (ma tam spotkanie wigilijne). To dla mnie problem z powodu narastającego i nierozładowanego napięcia. Ale także problem uczuciowy. Drogie panie, dla kochającego męża najważniejsze nie jest jego własne zaspokojenie, ale świadomość, że żona kocha i PRAGNIE z nim współżyć. Jak tego nie ma dłuższy czas to - przykro mi to mówić - moje serce się zamyka i pojawia się rozgoryczenie i żal. Przestaję się starać i tak kółko się zamyka. Ile razy obiecywałem sobie,że już nigdy nie zaproponuję żonie współżycia - ale w ten sposób tylko ukarałbym siebie samego.
Znacznie lepiej było podczas obu ciąż, kiedy współżycie było bardziej regularne (wcale nie takie baardzo częste- moze 3 -4 razy w tygodniu), ale pozbawione presji czasu (typu:pewnie za 4 dni menstruacja, a dziś znowu się nie kochamy) i spontaniczne.
Pozostają też problemy niby czysto fizjologiczne ale też duchowe - pojawiająca się czasami masturbacja ( nie dość że grzech to jakież to upokarzające i ohydne). Teraz ostatnio (może to początek słynnego kryzysu wieku średniego) przekonanie, że jeszcze kilka lat do czterdziestki a moje życie małżeńskie jest nieudane a życie intymne w nim to gruzowisko. Jakieś dziwne stany depresyje i (to zupełne nowość) totalny spadek popędu seksualnego. Przepraszam za sarkazm ale to pewnie będzie ostateczne rozwiązanie problemu "jakiegoś tam seksu".
Tak - robię się zgorzkniały i sarkastyczny. Teraz z mojej strony pojawiają sie zgryźliwe komentarze. Oglądamy telewizję i jest jakaś "namiętna" (nie pornograficzna) scena to mówię na głos "Ech, ale ta telewizja kłamie, przecież kobiety tak sie nie zachowuja w łóżku". Ale tak naprawdę chce mi się płakać.